Kathleen McAuliffe
Czy stawiasz dobro swojej społeczności ponad swoje osobiste szczęście? Od dziesięcioleci socjologowie głowią się nad ogromnym kontrastem w sposobie odpowiadania na to pytanie w różnych częściach świata. Mieszkańcy Ameryki Północnej i Europy częściej postrzegają siebie jako osoby niezależne, odpowiedzialne za swoje osobiste szczęście i sukces, szanujące indywidualizm. Dla odmiany ogromne rejony Wschodu – zwłaszcza Indie, Pakistan i Chiny – wysoko cenią sobie kolektywizm, spójność społeczną i harmonię, zdecydowanie wyżej niż indywidualne aspiracje. Jednak takie podejście jest popularne nie tylko w Azji. Równikowe tereny Ameryki Południowej i Afryki stoją najwyżej w rankingu, jeśli chodzi o podejście kolektywistyczne, jak wynika z zestandaryzowanych formularzy ankietowych. Z kolei miejsce, w którym znajduje się społeczeństwo na skali kolektywizmu i indywidualizmu, koreluje z wieloma innymi cechami: od wartości religijnych i poglądów politycznych po stosunek do obcych.
Dwie grupy
W roku 2007 Randy Thornhill, biolog z University of New Mexico, oraz jego doktorant Corey Fincher podjęli próbę dotarcia do przyczyn tego ogromnego podziału kulturowego. (…) Zaobserwowali, że nasza podatność na infekcje kształtuje wiele aspektów kultury – np., czy ludzie lubią pikantne jedzenie i do jakiego stopnia cenią piękno u partnera, co w dużej mierze jest markerem silnego układu odpornościowego. Uzasadniali, że jeśli pasożyty mogą wpływać na nasze zwyczaje i estetykę, być może mogą również kształtować nasz temperament i wartości. Gdy przygotowywali się do testu, nie wiedzieli, że inna grupa badaczy działa równolegle, choć zaczęła od innego toku rozumowania. Zespół ten prowadził kanadyjski psycholog Mark Schaller, który odkrył, że ludzie stają się bardziej uprzedzeni wobec obcokrajowców, jeśli im się pokaże obrazki przywołujące na myśl zagrożenie chorobą zakaźną. Inni psycholodzy, idąc tym tropem, wykazali, że respondenci robią się bardziej powściągliwi w słowach i czynnościach seksualnych, gdy wcześniej pomyślą o zarazkach. Zainspirowani tą obserwacją Schaller i jego kolega Damian Murray podjęli próbę zbadania, czy te krótkotrwałe, laboratoryjne zmiany w usposobieniu mogą przejść w trwałe cechy tam, gdzie choroby pasożytnicze są na porządku dziennym.
Aby tego dokonać, uzyskali dostęp do dwóch nowych baz danych (…). Nakładając nowe dane na stare atlasy chorób, Schaller i Murray zauważyli fascynujący schemat, który pięknie pasował do ustaleń eksperymentalnych. Na terenach, gdzie historycznie występowały częste przypadki infekcji, ludzie mają większe tendencje do introwertyzmu i rzadziej szukają nowych doświadczeń. Kobiety, a także – choć w mniejszym stopniu – mężczyźni zamieszkujący te rejony podają również, że prowadzą bardziej ograniczone życie seksualne, czyli mają w życiu mniej partnerów i uważają, że seks powinien być zarezerwowany dla stałego, pełnego oddania związku. W skrócie niezbyt łatwo się socjalizują i mają tendencję do przestrzegania tradycyjnych zasad postępowania, które mogą służyć za bufor przed chorobami, na przykład mycie się przed modlitwą, skinienie głową na powitanie zamiast podawania ręki, a także poślubianie osób tylko z własnej grupy wyznaniowej. Ich cechy, jak zrozumieli Schaller i Murray, zdawały się być częścią większego pakietu wartości, a mianowicie kolektywizmu. A wierność konwencjom i nieufność wobec obcych rozwiązań są ogólnie znanymi cechami społeczeństw kolektywistycznych. Czy to możliwe, żeby unikanie chorób było przeoczoną funkcją owego systemu przekonań?
Szalona teoria
Gdy zabrali się do testowania tej teorii, zadzwonił do nich Thornhill, który właśnie dowiedział się o ich pracy od kolegi uczestniczącego w konferencji, gdzie prezentowali swoje dokonania. Thornhill i jego doktorant byli w trakcie identycznego eksperymentu idącego podobnym tokiem myślenia. Zaproponował połączenie sił. „Byłem w szoku”, przyznał Schaller. (…) „Dla nich punktem wyjścia była ekologia i dużo wiedzieli o rozprzestrzenianiu się chorób. My podeszliśmy do tematu jako psycholodzy, którzy mają wiedzę na temat tego, jak patogeny wpływają na zachowanie”. Ponadto obie grupy opracowały uzupełniające sposoby pomiaru w celu oceny częstości występowania choroby zakaźnej. Thornhill i Fincher zebrali dane z 98 krajów na podstawie współczesnych źródeł, Schaller i Murray przeczesali stare atlasy medyczne, aby oszacować, gdzie w przeszłości były największe skupiska chorób zakaźnych. Gdyby podjęli współpracę, mogliby sprawdzić swoją teorię na obydwu zestawach danych – duża zaleta, gdyż historyczne dane dotyczące zachorowań powinny silniej korelować z kolektywizmem, niż wskazują na to obecne dane, zakładając, że zgodnie z ich teorią stan zdrowia osób w danym regionie kierował tamtejszym systemem wartości. Wyniki sugerowały, że ich „szalona” teoria wcale nie była taka szalona. Duże nagromadzenie chorób zakaźnych okazało się szczególnie silnym wskaźnikiem kolektywizmu. I, tak jak oczekiwali, związek ten był najsilniejszy na terenach historycznie obciążonych znaczną ilością pasożytów. Nie zanikał on, nawet jeśli sprawdzali go statystycznie pod kątem biedy, gęstości zaludnienia i średniej długości życia.
Fincher przestrzega: „Nie twierdzimy wcale, że każda osoba w Stanach Zjednoczonych jest indywidualistą, a wszyscy w Chinach to kolektywiści. W ramach każdej populacji istnieją ogromne odchylenia, jeśli chodzi o te cechy. Mówimy tu jedynie o względnej częstotliwości występowania – są to wartości średnie, przy których można zobaczyć różnice pomiędzy narodami”. Badacze nazwali swoją teorię „modelem społeczeństwa stresu parazytologicznego” i obaj naukowcy – Fincher i Thornhill – wkrótce podjęli próbę sprawdzenia, czy wzorzec, który odkryli w skali międzynarodowej, sprawdzi się w Stanach Zjednoczonych. Oczywiście okazało się, że Amerykanie byli najbardziej kolektywistyczni w tych stanach – głównie na głębokim Południu – gdzie zgodnie z danymi Centrum Prewencji i Kontroli Chorób najczęściej występowały choroby zakaźne. Południowcy przejawiają niezwykle silne więzy rodzinne i mocno różnicują pojęcia „my” oraz „oni”. W pierwszych dekadach XX w. uważano ich za dużo mniej produktywnych niż mieszkańców Północy, a ich lenistwo w końcu powiązano z epidemicznym występowaniem tęgoryjców dwunastnicy, które powodowały anemię u dużej części populacji. W tamtym czasie Południe dotknęła też plaga malarii, co wymagało osuszenia bagien i innych wysiłków w celu kontroli problemu. Badacz uważa, że splot tych czynników może wyjaśniać, dlaczego nawet dzisiaj region ten pozostaje bardziej zamknięty na obcych niż reszta kraju. Ślady owego etnocentryzmu, jak twierdzi, można odnaleźć nawet w mowie mieszkańców. (…) Pomysł, że pojedyncze zjawisko – psychologiczne przystosowanie naszego gatunku do stresu parazytologicznego – kształtuje całe kultury, może i jest nazbyt uproszczony, natomiast mnóstwo naukowców przychyla się do tej teorii. (…) Oczywiście spotkała się ona również z krytyką, a głównym kontrargumentem było to, że korelacja pomiędzy stresem parazytologicznym a kolektywizmem nie dowodzi, że jedno wpływa na drugie. Zwłaszcza jeśli chodzi o coś tak złożonego i wieloaspektowego jak kultura. Może być niezmiernie trudno wykryć nierozpoznane do tej pory czynniki, które mogą stać za tym związkiem.
Pasożyty i obcy
Twórcy tej teorii są jak najbardziej świadomi tego niebezpieczeństwa i mimo że nie istnieje proste rozwiązanie tego problemu, znaleźli oni sposób na poddanie swoich pomysłów bardziej drobiazgowym testom. Na przykład, bazując na własnym modelu, wygenerowali liczne nowe przypuszczenia i zestawili je z mnóstwem danych zebranych z wielu sektorów nauk społecznych. Ponadto podają, że jak do tej pory ich teoria nie poległa pod ostrzałem testów. I nie tylko. Ich najnowsze ustalenia skłaniają do przypuszczeń, że może ona wyjaśnić nawet więcej, niż początkowo zakładali. Czy mieszkasz w kraju demokratycznym, czy w brutalnej dyktaturze? Czy jesteś głęboko religijny?
Czy kobiety w twoim kraju mają te same prawa jak mężczyźni? Czy wokół ciebie często wybucha wojna? Thornhill i Fincher uważają, że stres parazytologiczny bezpośrednio przekłada się na wszystkie te pytania. Naukowcy opierają swoją teorię nie tylko na miażdżących liczbach, ale biorą również pod uwagę odkrycia z badań w terenie. A badania te pokazują, że pasożyty są wybrednymi stworzeniami, podobnie jak orchidee w szklarni. Najszybciej się plenią w tropikach, w wąskich przedziałach temperatur i wilgotności. Przykładowo, w zakątkach Peru i Boliwii znajdują się 124 genetycznie różne szczepy ludzkiego pasożyta Leishmania braziliensis. Mieszkańcy tych regionów są przystosowani do koegzystowania tylko z niektórymi z nich. Więc jeśli zawędrują daleko od swoich siedlisk, mogą natknąć się na odmiany pasożyta, które mogą wywołać u nich chorobę, a nawet śmierć.
Z kolei gdyby cudzoziemiec chciał przyłączyć się do ich grupy, jego zarazki mogą być dla nich śmiercionośne i vice versa. Gdyby członek grupy zdecydował się połączyć z takim cudzoziemcem w parę, geny obcokrajowca dadzą dzieci, których układ odpornościowy będzie mniej sprawnie zwalczał lokalne plagi. Thornhill i Fincher mają teorię, że z tych właśnie powodów mieszkańcy gorących stref obfitujących w pasożyty niechętnie będą poślubiać osoby spoza swojej społeczności. A także rozwiną wszystkie możliwe idiosynkratyczne oznaki przynależności do grupy – unikalne dialekty, praktyki religijne, zwyczaje kulinarne, ubiór, biżuterię, muzykę i tym podobne, które pomagają każdej grupie odróżnić „tamtych” od „naszych”. W skrócie, zgodnie z tą teorią, tereny obfitujące w pasożyty powinny tworzyć domatorów oraz bałkański krajobraz społeczny – podzielony przez religie i języki, a także inne bariery społeczne. I rzeczywiście, dokładnie to potwierdzili. Odkryli również, że mieszkańcy tych stref są bardziej żarliwi w wyznawaniu swojej wiary, mierząc częstotliwość ich modlitw w tygodniu, uczestnictwa w nabożeństwach i wiele innych wskaźników prześledzonych przez etnografów. Z kolei ateizm kwitnie tam, gdzie obciążenie pasożytami jest niewielkie.
„Religioznawcy”, mówi Thornhill, „interesują się oddaniem religijnym, lecz nie potrafią przewidzieć, które kraje będą bardziej religijne na podstawie obecnie obowiązujących paradygmatów. Ich teorie nie są szczególnie wyszukane – np. uczysz się religii od swoich rodziców”. Natomiast wraz z Fincherem odkryli, że dane epidemiologiczne stanowią bardzo dobrą wskazówkę, gdzie religijna gorączka będzie najwyższa. A im bardziej barokowe są święte rytuały danej religii, im większe wymagania wobec jej wyznawców, tym lepiej kongregacji udaje się utrzymać ścisłe więzy i oddzielać od członków innych sekt i ich pasożytów. Thornhill i Fincher, przekonani, że ich teoria może znaleźć szersze zastosowanie, dowodzą, że w obfitujących w pasożyty gorących strefach presja dotycząca przestrzegania praktyk seksualnych i tych związanych z higieną może rodzić nietolerancję wobec tych, którzy łamią konwenanse. Tradycje są święte i muszą być ściśle przestrzegane, tworząc społeczeństwa hierarchiczne. Ludzie przyzwyczajają się do stosowania zasad i uległości wobec przełożonych i przestają akceptować odstępstwa – dokładnie takie warunki są potrzebne do zaistnienia represyjnych ustrojów politycznych. Aby sprawdzić swoją hipotezę, badacze obliczyli wskaźnik demokracji (ang. human freedom index) oraz inne ogólnodostępne miary, według których ocenia się kraje na skali od demokracji do autokracji, bazując na takich składowych, jak: uczestnictwo w wyborach, wolność obywatelska, podział bogactwa i równość płci. Uzyskane wyniki ponownie poparły ich teorię: kraje, w których występuje szczególnie dużo pasożytów, częściej są kontrolowane przez dyktatorów; widoczna też jest nierówność praw przynależnych każdej z płci, a majątek znajduje się w rękach wąskiej grupy elit.
Dla kontrastu, w krajach o najmniejszym wskaźniku chorób zakaźnych bogactwo jest bardziej równomiernie rozłożone; kobiety mają tam prawa zbliżone do praw mężczyzn, a i jednostka jako taka ma większe prawa. W przeważającej większości są to kraje demokratyczne. Jeśli wierzyć Thornhillowi i Fincherowi, nacisk pasożytów powoduje brak zaufania do obcych, który przyczynia się do zabójstw, rozruchów społecznych i podziałów rasowych czy też klasowych. Właściwie, gdzie nie spojrzeli, napotykali dowody na poparcie swojej teorii. „Kto by pomyślał, że pasożyty mogą mieć związek z kolektywizmem, cechami osobowości, poglądami politycznymi, religijnością czy rozruchami społecznymi? Gdyby nasza teoria była prawdziwa tylko w odniesieniu do kolektywizmu i indywidualizmu, byłoby świetnie, ale nie pokazywałaby, że jesteśmy na drodze do czegoś wielkiego i ważnego”. (…) Teoria nacisku pasożytów musi jeszcze poczekać na przeniknięcie do publicznej świadomości, przynajmniej na razie więc rozmowy są stonowane i odbywają się tylko w środowisku akademickim. g
© Wszelkie prawa zastrzeżone

Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Komentarze