Co najmniej 17 osób zginęło w piątek w ataku bombowym w stolicy Norwegii i w strzelaninie na pobliskiej wyspie (numer był oddany do druku przed pojawieniem się informacji o 80 ofiarach strzelaniny na wyspie Utoya). – Nie damy się zastraszyć – mówił po tragedii premier kraju Jens Stoltenberg. Potężna eksplozja wstrząsnęła w piątek po południu centrum Oslo – zginęło tu co najmniej siedem osób, kilkanaście zostało rannych. Uszkodzony został m.in. budynek, w którym mieści się biuro premiera (był poza biurem). – Byłem 300 m od miejsca wybuchu. Idąc ulicą, widziałem wiele osób poranionych odłamkami szkła – opowiadał James Keane, cytowany przez BBC. Dwie godziny później na wyspie Utoya, 30 km od Oslo, napastnik przebrany za policjanta zaczął strzelać do uczestników letniego obozu młodzieżówki rządzącej Partii Pracy. – „Chodźcie tutaj" mówił i strzelał – relacjonował świadek. Mężczyzna miał używać m.in. strzelby, pistoletu i broni automatycznej. Na wyspie było kilkaset osób, głównie nastolatków. Wybuchła panika. Uczestnicy obozu uciekali, próbując wpław dostać się na brzeg jeziora. Policja potwierdziła, że w strzelaninie na wyspie zginęło co najmniej dziesięć osób. – Widziałem chyba 20 ciał unoszących się na wodzie – opowiadał Reutersowi Andre Skeie, który popłynął łodzią na wyspę, by pomóc w ewakuacji. Tego dnia na spotkaniu z młodzieżą miał się pojawić premier Jens Stoltenberg i była premier Gro Harlem Brundtland. Napastnika, 32-letniego Norwega, „wysokiego blondyna o nordyckich rysach”, zatrzymała policja. Na wyspie znaleziono ładunki wybuchowe. Według pierwszych doniesień mediów za zamachami mogą stać islamscy terroryści lub prawicowi ekstremiści. AK
Policjant dobry i zły
Zapytana przez dziennikarza CNN, czy Grecja znajduje się w stadium „selektywnej niewypłacalności", Christine Lagarde, prezes Międzynarodowego Funduszu Walutowego, kluczyła jak zając pod deszczem śrutu. Najpierw stwierdziła, że „nie ma na ten temat żadnego poglądu”, by zaraz zapewnić, że banki będą brać udział w rozwiązywaniu problemu greckiego zadłużenia „na zasadach dobrowolności”. O co tu chodzi? Stare powiedzenie mówi, że jak nie wiadomo, o co chodzi, to z pewnością chodzi o pieniądze.
W czwartek szefowie państw strefy euro zgodzili się na szeroki pakiet pomocowy dla Grecji, a przy okazji Portugalii i Irlandii. Tonąca w długach Hellada dostanie 109 mld euro pomocy od państw strefy euro. Dodatkowo 50 mld euro ma być wart „dobrowolny" udział sektora prywatnego w pakiecie pomocowym. Banki miałyby się pozbyć greckich obligacji po cenie rynkowej (sporo niższej od nominalnej) czy zamienić je na papiery o znacznie dłuższym terminie zapadalności.
Teoretycznie by na tym straciły, ale tylko teoretycznie. Bo i tak każdy wie, że 100 euro greckich obligacji nie jest warte faktycznie 100 euro. Aby bankierom to lepiej weszło do głowy, kanclerz Merkel i prezydent Sarkozy odegrali zgrabną psychodramę. Ona była w niej „dobrym", a on „złym" policjantem. „Zły” policjant mówił o specjalnym podatku bankowym, a „dobry” proponował, żeby nie skubać wszystkich, ale jedynie tych, którzy zbyt łatwymi pożyczkami finansowali „wielkie greckie wesele”. I żeby ci skubani sami, dobrowolnie do skubania się zgłosili. Wygląda na to, że przedstawienie spotkało się z aplauzem. Zasada dobrowolności wygrała.
Bez zaangażowania banków do tego przedstawienia Sarkozy’emu i pani Merkel trudno byłoby przekonać obywateli, że mają wyłożyć kasę na Greków. Jednak niesie to za sobą ryzyko. Jeśli rynki finansowe dojdą do wniosku, że żadnej „dobrowolności" nie było, lecz doszło do „selektywnej niewypłacalności" dłużnika (czyli do bankructwa Grecji), to mogą wpaść w panikę. A taka panika może rykoszetem uderzyć w inne „podejrzane” kraje – Hiszpanię czy Włochy.
W tym kontekście jasne jest, dlaczego pani Lagarde tak boi się słowa „niewypłacalność". Czy można mówić o niewypłacalności, gdy banki proponują dłużnikowi korzystniejsze spłaty zaciągniętego kredytu?!
Niemniej jednak agencja ratingowa Fitch zapowiedziała, że ogłosi „częściową niewypłacalność" Grecji. Czym to grozi? Zdaniem zazwyczaj pesymistycznego Nouriela Roubiniego (to on przewidział kryzys 2008 r., czym zasłużył sobie na przydomek Dr Doom, czyli Doktor Zagłada) zamieszanie z obniżeniem ratingu Grecji potrwa parę tygodni, a potem wszystko wróci do normy. Tak stało się w przypadku przeprowadzonej pod nadzorem Międzynarodowego Funduszu Walutowego „selektywnej niewypłacalności" Urugwaju w 2003 r.
Problem w tym, jak wygląda owa „norma". Ten rok przyzwyczaił nas do tego, że „normą" w strefie euro są dywagacje o jej rychłym rozpadzie. Czy spekulanci teraz dadzą spokój Grecji, by za parę tygodni zaatakować Hiszpanię i Włochy?
Ryszard Holzer
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Komentarze