W rozczulającej radzieckiej komedii „Kaukaska branka, czyli nowe przygody Szurika" (wydanej niedawno w Polsce na DVD) tytułowy bohater, cherlawy moskiewski inteligent, trafia do kraju przypominającego Gruzję. Na dzień dobry gospodarz wyciąga gąsior wina i częstuje gościa. Szurik się broni, tłumacząc, że nie chce pić alkoholu. Zdumiony Gruzin pyta: „A kto mówi o alkoholu? To jest wino”. Nie kończy się to najlepiej dla Szurika.
Przypomniała mi się ta scena, bo znowu jestem w Tbilisi, włóczę się po tym frapującym mieście, odwiedzam przyjaciół, zajadam się chinkali, lobio i szkmeruli (ech, te poetyckie nazwy! Odpowiednio pierogi z baraniną i rosołem w środku, pikantna potrawka z fasoli i kurczak w sosie czosnkowym) i próbuję tłumaczyć, że mam dużo roboty, więc nie mogę pić alkoholu. Z szurikowym skutkiem.
Zazwyczaj nie biorę książek do Gruzji, bo i tak pierwsze kroki kieruję do świetnej anglojęzycznej księgarni Prospero’s Books na reprezentacyjnym bulwarze Rustawelego. Choćby nie było mnie dwa tygodnie, to wiem, że na półkach znajdę nowość o moim ukochanym kraju albo o Kaukazie. Ale tym razem zabrałem do Tbilisi książkę, i to nie o Gruzji, choć na temat: „Piję, więc jestem" Rogera Scrutona. W końcu to tu siedem tysięcy lat temu ludzie wpadli pierwszy raz na pomysł, jak cudnie przetworzyć winogrona, i trudno znaleźć inny kraj, gdzie kultura jest tak przesiąknięta, dosłownie i w przenośni, winem. W książce błyskotliwy, konserwatywny filozof nie punktuje myślicieli nowej lewicy, lecz pisze o miłości swojego życia: winie. „W książce tej rozważam wino jako towarzysza filozofii, a filozofię jako myśl zrodzoną z wina”.
Pogrążając się z zachwytem w lekturze, przypominałem sobie przepiękne toasty mojego ulubionego tamady (gruziński mistrz ceremonii, który podczas supry – uczty – wygłasza toasty i zarządza rytmem picia wina) imieniem Murtaz. Ten 67-letni prawnik, w przeszłości wybitny piłkarz wodny, gwiazda Dynama Tbilisi, kaukaski maczo o tubalnym głosie, potrafi długimi minutami, trzymając w ręku szklankę bądź róg, głosić wzruszającą apoteozę miłości: do ojczyzny, rodziców, żony, dzieci, przyjaciół. I za każdym razem opowieść wybrzmiewa inaczej. Albo mówi o winie jako darze od Boga, w którego kroplach jest i słońce grzejące kiście, i ziemia, z której wzrosła winorośl, i duch miejsca, gdzie rozłożyła się winnica, i wysiłek ludzi opiekujących się krzewami, a potem szykujących napój, ich pasja i życie.
I kiedy czytam Scrutona, to jakbym słyszał Murtaza. „Uczyłem się kochać wina Francji wioska po wiosce, winnica po winnicy. (…) Od chwili tego zakochania byłem terroiriste, dla którego głównym składnikiem w każdej butelce jest ziemia. Mówiąc ?ziemia?, nie mam na myśli tylko fizycznej mieszaniny wapienia, gleby i próchnicy, (lecz) mamkę namiętności, arenę dramatów i siedzibę miejscowych bogów". Albo gdy opisuje, jak skosztował dzieła z winnicy Trotanoy, w niemal erotyczny sposób: „Pierwszy raz zostało mi dane owo niewysłowione przeżycie, gdy aromat wielkiego wina wzbiera w kieliszku, a usta drżą niecierpliwie na skraju pucharu jak przed zgubnym pocałunkiem”.
Istotą gruzińskiej supry jest pochwała świata, zebranych przy stole ludzi i wszystkich, którzy są nam bliscy. W kwiecistych toastach widzimy lepszych siebie, moja żona Ania śmieje się, że to lepsze niż wizyta u psychoanalityka. Scruton pisze: „Chociaż bowiem środki odurzające bywają zagrożeniem dla społeczeństwa, to ich brak jest równie niebezpieczny społecznie. Bez nich postrzegamy się wzajemnie takimi, jacy rzeczywiście jesteśmy, społeczeństwa ludzkiego nie sposób zbudować na tak kruchej podstawie. (…) Gdzie bylibyśmy bez wiary, że możemy odwrócić każdą katastrofę i ślubować dozgonną miłość?". I nawiązuje do wywodzącej się ze starożytnej Grecji tradycji sympozjonu: „Zamiast wykluczać trunek ze społeczeństwa, Grecy stworzyli wokół niego społeczeństwo nowego typu. Oczywiście nie wokół mocnego trunku, jak wódka lub whisky, lecz wokół napitku o mocy wystarczającej do stopniowego rozluźniania ciała i zahamowań – napitku, który sprawia, że człowiek uśmiecha się do świata, a świat do człowieka. (…) Odkrywszy sympozjon, odkryli zwyczaj, który wydobywa najlepsze cechy zarówno wina, jak i tych, co je piją” (zainteresowanym polecam książkę Marka Węcowskiego „Sympozjon, czyli wspólne picie. Początki greckiej biesiady arystokratycznej”).
„Dobremu winu zawsze powinien towarzyszyć dobry temat. Który wraz z trunkiem powinien statecznie krążyć wokół stołu" – pisze Scruton i ja się z nim zgadzam, dlatego państwa żegnam, bo pod Tbilisi czekają na mnie supra, przyjaciele i Murtaz ze swoimi toastami. Może uda mi się mu przetłumaczyć wiersz perskiego poety Hafiza, który wyczytałem u Anglika: „Chodź – pałac niebios stoi na słupach powietrza / Chodź, i przynieś wina; nasze życie to wiatr”.
MARCIN MELLER
Dziennikarz, redaktor naczelny „Playboya", prowadzi „Drugie śniadanie mistrzów” w TVN 24
Przypomniała mi się ta scena, bo znowu jestem w Tbilisi, włóczę się po tym frapującym mieście, odwiedzam przyjaciół, zajadam się chinkali, lobio i szkmeruli (ech, te poetyckie nazwy! Odpowiednio pierogi z baraniną i rosołem w środku, pikantna potrawka z fasoli i kurczak w sosie czosnkowym) i próbuję tłumaczyć, że mam dużo roboty, więc nie mogę pić alkoholu. Z szurikowym skutkiem.
Zazwyczaj nie biorę książek do Gruzji, bo i tak pierwsze kroki kieruję do świetnej anglojęzycznej księgarni Prospero’s Books na reprezentacyjnym bulwarze Rustawelego. Choćby nie było mnie dwa tygodnie, to wiem, że na półkach znajdę nowość o moim ukochanym kraju albo o Kaukazie. Ale tym razem zabrałem do Tbilisi książkę, i to nie o Gruzji, choć na temat: „Piję, więc jestem" Rogera Scrutona. W końcu to tu siedem tysięcy lat temu ludzie wpadli pierwszy raz na pomysł, jak cudnie przetworzyć winogrona, i trudno znaleźć inny kraj, gdzie kultura jest tak przesiąknięta, dosłownie i w przenośni, winem. W książce błyskotliwy, konserwatywny filozof nie punktuje myślicieli nowej lewicy, lecz pisze o miłości swojego życia: winie. „W książce tej rozważam wino jako towarzysza filozofii, a filozofię jako myśl zrodzoną z wina”.
Pogrążając się z zachwytem w lekturze, przypominałem sobie przepiękne toasty mojego ulubionego tamady (gruziński mistrz ceremonii, który podczas supry – uczty – wygłasza toasty i zarządza rytmem picia wina) imieniem Murtaz. Ten 67-letni prawnik, w przeszłości wybitny piłkarz wodny, gwiazda Dynama Tbilisi, kaukaski maczo o tubalnym głosie, potrafi długimi minutami, trzymając w ręku szklankę bądź róg, głosić wzruszającą apoteozę miłości: do ojczyzny, rodziców, żony, dzieci, przyjaciół. I za każdym razem opowieść wybrzmiewa inaczej. Albo mówi o winie jako darze od Boga, w którego kroplach jest i słońce grzejące kiście, i ziemia, z której wzrosła winorośl, i duch miejsca, gdzie rozłożyła się winnica, i wysiłek ludzi opiekujących się krzewami, a potem szykujących napój, ich pasja i życie.
I kiedy czytam Scrutona, to jakbym słyszał Murtaza. „Uczyłem się kochać wina Francji wioska po wiosce, winnica po winnicy. (…) Od chwili tego zakochania byłem terroiriste, dla którego głównym składnikiem w każdej butelce jest ziemia. Mówiąc ?ziemia?, nie mam na myśli tylko fizycznej mieszaniny wapienia, gleby i próchnicy, (lecz) mamkę namiętności, arenę dramatów i siedzibę miejscowych bogów". Albo gdy opisuje, jak skosztował dzieła z winnicy Trotanoy, w niemal erotyczny sposób: „Pierwszy raz zostało mi dane owo niewysłowione przeżycie, gdy aromat wielkiego wina wzbiera w kieliszku, a usta drżą niecierpliwie na skraju pucharu jak przed zgubnym pocałunkiem”.
Istotą gruzińskiej supry jest pochwała świata, zebranych przy stole ludzi i wszystkich, którzy są nam bliscy. W kwiecistych toastach widzimy lepszych siebie, moja żona Ania śmieje się, że to lepsze niż wizyta u psychoanalityka. Scruton pisze: „Chociaż bowiem środki odurzające bywają zagrożeniem dla społeczeństwa, to ich brak jest równie niebezpieczny społecznie. Bez nich postrzegamy się wzajemnie takimi, jacy rzeczywiście jesteśmy, społeczeństwa ludzkiego nie sposób zbudować na tak kruchej podstawie. (…) Gdzie bylibyśmy bez wiary, że możemy odwrócić każdą katastrofę i ślubować dozgonną miłość?". I nawiązuje do wywodzącej się ze starożytnej Grecji tradycji sympozjonu: „Zamiast wykluczać trunek ze społeczeństwa, Grecy stworzyli wokół niego społeczeństwo nowego typu. Oczywiście nie wokół mocnego trunku, jak wódka lub whisky, lecz wokół napitku o mocy wystarczającej do stopniowego rozluźniania ciała i zahamowań – napitku, który sprawia, że człowiek uśmiecha się do świata, a świat do człowieka. (…) Odkrywszy sympozjon, odkryli zwyczaj, który wydobywa najlepsze cechy zarówno wina, jak i tych, co je piją” (zainteresowanym polecam książkę Marka Węcowskiego „Sympozjon, czyli wspólne picie. Początki greckiej biesiady arystokratycznej”).
„Dobremu winu zawsze powinien towarzyszyć dobry temat. Który wraz z trunkiem powinien statecznie krążyć wokół stołu" – pisze Scruton i ja się z nim zgadzam, dlatego państwa żegnam, bo pod Tbilisi czekają na mnie supra, przyjaciele i Murtaz ze swoimi toastami. Może uda mi się mu przetłumaczyć wiersz perskiego poety Hafiza, który wyczytałem u Anglika: „Chodź – pałac niebios stoi na słupach powietrza / Chodź, i przynieś wina; nasze życie to wiatr”.
MARCIN MELLER
Dziennikarz, redaktor naczelny „Playboya", prowadzi „Drugie śniadanie mistrzów” w TVN 24
Więcej możesz przeczytać w 48/2011 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.