Jadę na Rodos, czyli na działkę

Jadę na Rodos, czyli na działkę

Dodano:   /  Zmieniono: 

Podróżuję sporo po Polsce prawdziwej, czyli po prowincji. Po takich miejscach, o których Stanisław Jerzy Lec pisał „Polska A mówi Polsce B, pocałujcie nas w d…”. Ostatnio gdzieś w Lubuskiem, w małym 10-tys. mieście, podczas oglądania książek w jedynej lokalnej księgarni, usłyszałem dialog właścicielki z koleżanką. – Jadę na Rodos! – oznajmiła. Pomyślałem, że to całkiem dobry biznes, ale nie było to spójne z pustkami w księgarni i moją wiedzą o tym rynku. Wszystko stało się jasne, gdy pani rozwinęła skrót RODOS – Rodzinny Ogród Działkowy Ogrodzony Siatką.

W tym mieście o wyjeździe na prawdziwy Rodos może myśleć dyplomowany nauczyciel, zawodowy oficer, wyższy urzędnik. Dobrze zarabiający pracownik sektora publicznego. Ewentualnie większość młodych mieszkańców, którzy zarabiają za Odrą, a wydają w Polsce. Nie księgarz, nie właściciel sklepu z akcesoriami dla zwierząt czy zakładu stolarskiego. Przygięci do ziemi ZUS-em, wymogami Kodeksu pracy, kontrolami i grzywnami za niespełnianie abstrakcyjnych wymogów, kosztami stałymi, które ponoszą niezależnie, czy akurat w tym miesiącu biznes się kręci. Nie wyjadą na Rodos – ani oni, ani ich pracownicy. To sól tej ziemi niesie na plecach dobry standard życia tych, którzy w tym lokalnym kontekście złapali Pana Boga za nogi, czyli 3-5 tys. zł na miesiąc. Ci, którzy nie złapali – klepią biedę albo budują niemieckie PKB.

Jaki problem widzę w tym obrazku? Nasze państwo z założenia realizuje zgubną strategię, w której jedni wygrywają kosztem drugich. Ci, którzy systemowo muszą przegrać, płacą za wygranych. Przegrywają nie ze swojej winy. Są pracowici, robią co mogą, walczą. Trudno jednak unieść na plecach przywileje, grupy interesów. Gdyby nie koszty rozdętego i nieefektywnego sektora publicznego, przywileje dużego kapitału, banków, sieci handlowych, ci „księgarze” mogliby jechać na prawdziwy Rodos. Za niesprawiedliwie urządzone państwo płacą najsłabsi. Tacy, których można systemowo golić.

Wszystko jest funkcją celu. Być może tak w Polsce jest, bo nikt nie powiedział, że może być inaczej. Może następne ćwierćwiecze trzeba zacząć od określenia, czym chcemy być jako wspólnota. Może trzeba śmiało powiedzieć, że w ciągu dziesięciu lat Polacy mają osiągnąć 80 proc. bogactwa Niemców? Pracowici Polacy indywidualnie muszą stawać się coraz bardziej majętni, mieć majątek i państwo, które nie pozwoli ich okradać zorganizowanych grupom interesu. Trzeba jasno powiedzieć, że nie może być przegranych na starcie, bo tak ułożono system. Potrzebujemy mocnych inspirujących celów, przykładu władzy, która zmiany zacznie od siebie, i trzymania się priorytetów, które zaprowadzą nas do celu.

Jak tego nie urządzimy sprawiedliwiej, to miasteczko, o którym pisałem na początku, zniknie w ciągu 20 lat. Jak setki podobnych w Polsce. Stracimy szansę na prawdziwą Rzecz Wspólną. ■

* Prezes Fundacji Republikańskiej

Więcej możesz przeczytać w 26/2015 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.