Co obiecał Ukraińcom ich nowy prezydent

Co obiecał Ukraińcom ich nowy prezydent

Wołodymyr Zełenski
Wołodymyr Zełenski Źródło: Newspix.pl / ABACA
Po uroczystej inauguracji prezydent Ukrainy musi jeszcze zadbać, żeby jego zwolennicy wygrali wybory parlamentarne. Bez tego nie będzie żadnych większych ruchów na Ukrainie.

Powiedzieć, że nowy prezydent Ukrainy obiecał rodakom drugą Japonię to za mało. Popularny telewizyjny komik Wołodymyr Zelenski, który szturmem wziął serca Ukraińców w ostatnich wyborach poszedł o wiele dalej niż Lech Wałęsa, obiecujący swego czasu Polakom drugą Japonię. Zelenski, który został w Kijowie zaprzysiężony na prezydenta nie składał obietnic wprost. Raczej zachęcał, mówiąc, że Ukraińcy powinni stać się Islandzykami w piłce nożnej, Izraelczykami w obronie swojej ojczyzny i Japończykami w technologii. No i Szwajcarami w zdolności do osiągania zgody narodowej.

Wielu, być może większość Ukraińców nie odebrała tych słów jako politycznej waty, którą uszczelnia się często tego typu imprezy. Bardziej brzmiało to jak optymistyczne przesłanie, wzywające znękany korupcją i wojną z Rosją naród do podjęcia kolejnego, tym razem już ostatecznego wysiłku na drodze do zmiany Ukrainy w kraj ich marzeń. Był to główny powód, dla którego ponad 70 procent wyborców postawiło na nieznanego wcześniej w polityce telewizyjnego showmana. Wypada w tym miejscu pozazdrościć Ukraińcom wytrwałości w ogłaszaniu nowych początków i stawianiu na kolejnych mężów opatrznościowych, deklarujących, że dopiero teraz, pod ich rządami, wszystko wreszcie zmieni się na lepsze. Iluż ich na Ukrainie było: Juszczenko, Janukowycz, Julia Tymoszenko, Poroszenko.

No i teraz Zelenski. Każdy z tych polityków miał kiedyś wielki kredyt zaufania i każdy w taki czy inny sposób srodze Ukraińców rozczarował. Złość na zmarnowane szanse była tym większa, że często wyniesienie do władzy kolejnego zbawcy narodu wymagało ulicznej rewolucji. I to nie jednej. Każda następna była gwałtowniejsza i brutalniejsza od poprzedniej. Ostatnia, prowadząca do upadku dyktatury Janukowycza skończyła się rzezią na ulicach Kijowa i wojną z Rosją, która zajęła znaczne połacie ukraińskiego terytorium.

Czy teraz, z Zelenskim, będzie inaczej? Szczerze tego Ukraińcom życzę, czując wielkie pokłady desperacji w oczekiwaniu, że telewizyjny komik może zdziałać więcej niż polityczne wygi przed nim. Oczekiwania, formułowane w desperacji mają to do siebie, że są często niebotycznie wysokie. Czy nowy prezydent podoła zakończeniu wojny z Rosją? To wymagałoby złożeniu na ołtarzu narodowej dumy Krymu i jakiejś formy zgody na jego aneksję przez Rosję. A co z Donbasem, gdzie ciągle stacjonują rosyjskie wojska gotowe do ataku na Ukrainę? Co z rozpasaną korupcją, na której wyłożył się rywal Zelenskiego, Petro Poroszenko, niezdolny albo niechętny wydawaniu wewnętrznej wojny skorumpowanym oligarchom, których pieniędzy potrzebował na wojnę z Moskwą?

Wszystko zależy od tego, jako bazę polityczną zbuduje wokół siebie Zelenski. Nie mówię tu o sztabie prezydenckim, który już jest obsadzony przez młodych, ale bystrych i doświadczonych politycznych graczy, zarówno z obozu reformatorskiego, jak i prorosyjskich kręgów Partii Regionów. Chodzi o parlament, bez którego współpracy Zelenski utknie co najwyżej w błyskotliwych bon motach, wrzucanych na Twittera. Dlatego jego pierwszą decyzją jako prezydenta było rozwiązanie Rady Najwyższej i ogłoszenie przedterminowych wyborów. Odbędą się one październiku.

Do tego czasu prezydent będzie musiał przekuć swoją telewizyjną popularność w poważniejszy byt polityczny w postaci partii. Tak, żeby mogła ona przejąć kontrolę nad parlamentem, albo choć stworzyć koalicję i rząd, współpracujący a nie zwalczający prezydenta. To będzie zadanie znacznie trudniejsze, niż oczarowanie znękanych gospodarczym chaosem i wojną rodaków. Zwłaszcza, że przeciwnicy Zelenskiego, jak choćby pokonany prezydent Petro Poroszenko, nie składają broni. Dobrze rozumie to Władymir Putin, uparcie wstrzymujący się z gratulowaniem Zelenskiemu objęcia władzy. Na Kremlu dobrze wiedzą, że Zelenski albo ludzie, stojący za nim, jak choćby wianuszek wpływowych oligarchów, zaczną rządzić dopiero, gdy opanują parlament. Dopiero wtedy będą mogli swobodnie decydować, jak lawirować w gąszczu oczekiwań i obietnic. Także czekamy. My w Europie, oni na Ukrainie, no i oczywiście Władymir Władymirowicz.

Źródło: Wprost