Byli szefowie policji mają usłyszeć zarzuty

Byli szefowie policji mają usłyszeć zarzuty

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ryszard Siewierski (Fot. J. Marczewski/Wprost) 
Byli szefowie policji mogą usłyszeć zarzuty w aferze mieszkaniowej. Chodzi o byłego wiceszefa Komendy Głównej Policji gen. Ryszarda Siewierskiego, wiceszefa komendy stołecznej Romana Trzcielińskiego oraz innych wysokich rangą oficerów.
Zarzuty mają dotyczyć m.in. przekroczenia uprawnień i niegospodarności. To pokłosie afery mieszkaniowej w warszawskiej policji i podejrzanej inwestycji nadzorowanej przez biuro logistyki komendy głównej. Chodzi m.in. o przyznawanie atrakcyjnych mieszkań służbowych znajomym policjantom, a także zamienianie tzw. lokali konspiracyjnych (przeznaczonych na spotkania z agentami lub przetrzymanie świadka) na mieszkaniowe. - To były łakome kąski, ponieważ były to duże, dobrze wyposażone mieszkania w atrakcyjnych rejonach stolicy. Zamieszkali w nich współpracownicy szefostwa KSP - opowiada emerytowany oficer komendy stołecznej.

O sprawie także w najnowszym wydaniu tygodnika „Wprost", w sprzedaży od poniedziałku, 18 czerwca

Czytaj więcej:

Mieszkania od komendanta


Gen. Ryszard Siewierski, były wiceszef komendy głównej policji, Roman Trzcieliński, wiceszef komendy stołecznej, oraz inni wysocy rangą oficerowie wkrótce mają mieć postawione zarzuty m.in. przekroczenia uprawnień i niegospodarności – dowiedział się „Wprost". To pokłosie afery mieszkaniowej w warszawskiej policji i podejrzanej inwestycji nadzorowanej przez biuro logistyki komendy głównej.

Śledztwo w sprawie przydzielania w latach 2002-2004 mieszkań wysokim rangą oficerom policji (głównie najbliższym współpracownikom ówczesnego komendanta stołecznego Ryszarda Siewierskiego i jego zaufanego Romana Trzcielińskiego) trwa już przeszło trzy lata.

– Jesteśmy już niemal pewni, że w sprawie przydzielania mieszkań i zarządzania zasobami lokalowi doszło do rażących naruszeń prawa. Najlepszym tego przykładem może być sprawa insp. Romana Trzcielińskiego, który sprawując nadzór nad gospodarką mieszkaniową KSP doprowadził do sytuacji, że przez osiem miesięcy KSP bezpodstawnie płaciła za jego mieszkanie na Krakowskim Przedmieściu, mimo że dostał lokal służbowy w policyjnym budynku przy ul. Zaruby na Kabatach. Takich przypadków świadczących albo o niegospodarności lub niebezpiecznym kumoterstwie jest więcej - mówi „Wprost" osoba związana ze śledztwem.

Afera mieszkaniowa wybuchła w 2004 roku, gdy komendą stołeczną władał Ryszard Siewierski, a większość decyzji podejmował jego zausznik Roman Trzcieliński. Za sprawą tego ostatniego w KSP wytworzyła się specyficzna koteria, która mogła liczyć na każde przywileje. Policjanci skarżyli się wówczas, że osoby ściągane do Warszawy przez Siewierskiego i Trzcielińskiego dostają lokale poza kolejnością. Tymczasem mieszkania winny trafić do funkcjonariuszy z wieloletnim stażem pracy. Na skutek skarg przeprowadzono kontrolę, która wykazała totalny chaos w sprawach mieszkaniowych. Co ciekawe mimo, że kontrolerzy wskazali na kierownictwo KSP jako winnych naruszenia prawa, oficerowie ci… awansowali.

Siewierski został w listopadzie 2005 r. zastępcą komendanta głównego. Na to stanowisko powołał go Marek Bienkowski w „uznaniu fachowości". Tymczasem w raporcie po kontroli mieszkaniówki KSP tak go scharakteryzowano: „w sposób mało skuteczny wykonywał obowiązki przełożonego, bezkrytycznie akceptując niezgodne z przepisami rozstrzygnięcia i wnioski Romana Trzcielińskiego, czym przyczynił się w znacznym stopniu do zaistnienia nieprawidłowości w gospodarce mieszkaniowej KSP" - napisali kontrolerzy KGP w 2004 r. Ich ustalenia to jeden z mocniejszych dowodów dla warszawskich prokuratorów. Roman Trzcieliński awansował z kolei ze stopnia młodszego inspektora na inspektora i dopiero w 2006 r. odszedł na emeryturę. - Zrobił to aby uciec przed dyscyplinarką i konsekwencjami ewentualnych zarzutów. Tak ma spokojna emeryturkę, której nikt mu już nie zabierze - mówi wysoki ranga oficer KGP.

Dotarliśmy do efektów działań duetu Siewierski-Trzcieliński. I tak w co najmniej ośmiu przypadkach przydzielono mieszkania policjantom, którzy już takowe mieli, a jeden z funkcjonariuszy miał nawet lokal większy niż darowany przez KSP. W tzw. policyjnym bloku przy ul. Zaruby spośród 12 mieszkań przydzielonych za czasów Trzcielińskiego aż 10 przyznano z naruszeniem przepisów. Szefostwo warszawskiej policji zasponsorowało też remont mieszkania pracownicy cywilnej KSP.

W trybie wyjątkowym przyznano mieszkanie Stanisławowi Cieślakowi (był m.in. zastępcą Siewierskiego). Kontrolerzy odkryli w 2004 r., że „dotychczasowe przydziały i zamiana mieszkań tego policjanta spowodowały, że KSP utraciła 3 lokale na rzecz osób nieuprawnionych" Nie wiadomo co dalej stało się z tymi mieszkaniami. Według naszych informacji, sprawa trafiła ostatnio do Biura Spraw Wewnętrznych. Włodarze KSP za nic mieli sobie przepisy. Jak się okazało Trzecieliński przez osiem miesięcy zwalniał zajmowany lokal służbowy. Jego podwładny Robert Kukiełka (główny księgowy, naczelnik wydziału finansów i budżetu KSP) zwlekał z oddaniem lokalu miesiąc dłużej. Oczywiście, przez cały czas opłaty za mieszkania pokrywała KSP. Obaj oficerowie nie kwapili się ze zwrotem tych sum. Zaufany Siewierskiego Władysław Błażuk (był komendantem w Wołominie i na Pradze Południe), mieszkając w hotelu (opłacanym przez KSP), pobierał od stycznia 2003 do lutego 2004 tzw. równoważnik, czyli pieniądze na wynajęcie mieszkania. Kiedy zorientowano się w „pomyłce", szefostwo KSP nakazało mu zwrócić równowartość „równoważnika” - ok. 3,4 tys. zł zamiast kosztów hotelu – 9 tys. zł.

Kumoterska polityka mieszkaniowa doprowadziła do sytuacji, że z pracy w warszawskim garnizonie zrezygnowało wielu dobrych policjantów, którzy przyjechali do stolicy z innych części kraju. Poważnym zarzutem kierowanym przeciwko kierownictwu KSP było też zdekonspirowanie lokali operacyjnych. Tą częścią ustaleń śledczych zajmuje się BSW. Według nieoficjalnych informacji, w latach 2001 -2003 zdekonspirowano dużą część tzw. lokali operacyjnych. - W tych mieszkaniach można się było dyskretnie spotkać z agentem lub przetrzymać zagrożonego świadka. To były łakome kąski dla decydentów, ponieważ były to duże, dobrze wyposażone mieszkania w atrakcyjnych rejonach stolicy. Zamieszkali w nich współpracownicy szefostwa KSP - opowiada emerytowany oficer komendy stołecznej.

Osobnym wątkiem prokuratorskiego śledztwa są nieprawidłowości w związku z budową policyjnego osiedla Kabaty i zarządzaniu policyjnymi nieruchomościami. Kontrola z MSWiA wykazała, że w latach 2002-2004 w biurze logistyki KGP dochodziło do bardzo poważnych nadużyć związanych z brakiem nadzoru nad inwestycjami. I tak po kontroli w sprawie „ustalenia przyczyn, okoliczności i skutków spóźnienia w budowie osiedla kabaty", kontrolerzy skierowali wnioski dyscyplinarne i zawiadomienie do prokuratury. Inspekcja uznała, że ówczesny dyrektor Biura Logistyki Policji KGP insp. Jerzy Gołębiowski, jego zastępca insp. Andrzej Czaykowski oraz insp. Iwona N. ( główna księgowa - naczelnik wydziału finansów BLP KGP) są odpowiedzialni za zaniechanie wyegzekwowania 722 563 zł, czyli poręczenia, jakie firma Kombud złożyła na poczet terminowego zakończenia inwestycji. Przy okazji okazało się, że inspektorzy Gołębiowski i Zygmunt Fidos (ówczesny dyrektor Biura finansów KGP) mogli dopuścić się potwierdzenia nieprawdy w dokumentach. Chodziło o umowę z firma Presbet, gdzie stwierdzono, że wykonawca wpłacił blisko 57 tys. zł zabezpieczenia. W rzeczywistości pieniądze te nie znalazły się na koncie policji, co odkryto w czasie kontroli.

Jak się dowiedzieliśmy, ustalenia tych kontroli zainteresowały obecne władze policji, które zdecydowały się na dokładne sprawdzenie polityki mieszkaniowej i sposobów realizacji inwestycji policyjnych. W KGP sprawdzane są teraz przydziały mieszkań służbowych z ostatnich lat oraz okoliczności wykupywania lokali za zaniżoną wartość. Według naszych informacji, wśród szczęśliwców, którzy stali się posiadaczami dużych nowoczesnych mieszkań, jest wielu oficerów KGP od lat pracujących w policyjnej centrali.