Mówiąc wprost

Dodano:   /  Zmieniono: 
Fot. Whitesmokestudio.com 
Mamy sezon absolutnie rewolucyjnych zmian wizerunków. Wszyscy zadają pytanie (my też) o wiarygodność tej zmiany. W tej sytuacji z założenia ryzykowne jest obiecywanie kolejnej, w istocie rewolucyjnej zmiany, zresztą nie tylko wizerunku. A jednak dziś właśnie taką obietnicę nie tylko muszę, lecz także chcę złożyć. Wprost.
Słyszę w ostatnich dniach wciąż to samo pytanie. Jaka będzie teraz linia polityczna „Wprost"? Nie rozumiem go. Nie będzie już bowiem w naszym tygodniku żadnej linii politycznej, a co za tym idzie – nie będzie potrzebna żadna jej zmiana niezależnie od tego, kto za kilka tygodni, za rok i w latach następnych będzie wygrywał w Polsce wybory. To pismo będzie teraz otwarte na wszystkie opcje, ale jednocześnie będzie zamknięte na wszelkie ekstremizmy. Znajdą Państwo na naszych łamach poglądy konserwatywne, liberalne i lewicowe, ale nie znajdą Państwo poglądów pro- albo antypisowskich, pro- albo antyplatformerskich, pro- albo antyeseldowskich. I jest to nie tylko kwestia dziennikarskiego obiektywizmu i uczciwości, lecz także – mam tego głęboką świadomość – kwestia instynktu samozachowawczego. A może przede wszystkim gustu – „tak więc estetyka może być pomocna w życiu".

To pismo nie będzie już szło pod rękę z politykami, z jakimikolwiek politykami. O politykach będziemy pisać i będziemy z nimi rozmawiać, ale oni sami pisać już u nas nie będą. Zachowamy dystans wobec wszystkich. Nie będziemy mieć żadnych wahań, gdy trzeba będzie nawet bardzo ostro krytykować, ani oporów, gdy warto będzie kogoś pochwalić. Zauważamy więc na dzień dobry, że premier Tusk odrobił lekcję Włodzimierza Cimoszewicza i zdał egzamin powodziowy, tak jak wcześniej zdał egzamin Leszka Millera, gdy wybuchła afera hazardowa. Jednocześnie pytamy, czy odrobił on lekcję Tadeusza Mazowieckiego i przeprowadzi niezbędne reformy, od reformy finansów publicznych poczynając. To pytanie stanie się być może jeszcze bardziej aktualne, gdy nie będziemy mieli na szczytach władzy w Polsce tandemu liderów Tusk – Kaczyński. Dla dziennikarzy ekscytującego, ale z politycznego punktu widzenia – dysfunkcjonalnego.

Nawiasem mówiąc, w obecnej kampanii prezydenckiej, tak innej niż wszystkie poprzednie, PiS próbuje zastosować manewr sprzed prawie trzech lat. Wtedy Jarosław Kaczyński nie chciał przez dłuższy czas debatować z Donaldem Tuskiem, mówiąc, że debatować to on będzie, ale z Aleksandrem Kwaśniewskim, bo woli mówić z szefem niż z zastępcą. Pomysł był zresztą świetny i być może byłby skuteczny, gdyby decydując się w końcu na debatę z Donaldem Tuskiem, Kaczyński dobrej taktyki nie porzucił. PiS zdesperowane stagnacją notowań swego prezesa próbuje teraz wywyższyć poniżanego wcześniej Tuska do rangi męża stanu, oczywiście oczywistej w wypadku samego Kaczyńskiego. Ale robi to wyłącznie po to, by do roli pomagiera sprowadzić Bronisława Komorowskiego. Każe się nam więc już wierzyć nie tylko w przemianę prezesa, lecz także w sprawną współpracę duetu Tusk – Kaczyński. Cóż, tak wielkich zasobów wiary nie powinno się oczekiwać nawet od narodu ludzi wierzących. Skoro czekają nas wybory wiceprezydenckie, czyli wyścig o drugie miejsce w politycznej hierarchii, to i zwolennicy, i przeciwnicy Jarosława Kaczyńskiego zgodzą się pewnie, że kto jak kto, ale Kaczyński na „drugiego" się nie nadaje. A w każdym razie z całą pewnością nie w tym duecie. Pomysł PiS więc nie wypali, tym bardziej że pojawienie się w ostatnich dniach całkiem skutecznego kandydata – Bronisława Tuska – uprawdopodobniło zwycięstwo kandydata Platformy.