Rosati: Europa obroni euro

Rosati: Europa obroni euro

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dariusz Rosati (fot. FORUM)
– Nie widzę realnego zagrożenia, które mogłoby doprowadzić do rozpadu strefy euro – uważa prof. Dariusz Rosati polski polityk i ekonomista, były minister spraw zagranicznych. – Trzeba jednak pamiętać, że rynki finansowe bardzo często postępują nieracjonalnie – zaznacza. Zdaniem Rosatiego wybuch paniki wśród inwestorów mógłby być katastrofalny w skutkach. – W Europie zapanowałby chaos – ostrzega ekonomista.
Karolina Zajezierska, Wprost24: Wielu ekonomistów obawia się o przyszłość strefy euro. Czy rzeczywiście jest się czego bać?

Prof. Dariusz Rosati: Według mnie, pesymistyczna wersja wydarzeń jest dość mało prawdopodobna. Załamanie strefy euro nikomu się po prostu nie opłaca.

Czy aby nie za późno na polityczne kalkulacje? Państwa Unii mają jeszcze w ogóle pole manewru?

Od kilku miesięcy zauważam ogromną skłonność do czarnowidztwa - wszyscy kraczą, wieszcząc koniec strefy euro, przekonują, że w wielu państwach powtórzy się scenariusz grecki czy irlandzki. Tymczasem, nic nie wskazuje na to, aby takie przewidywania były uzasadnione. Kłopoty Hiszpanii, Portugalii i Włoch są mocno przesadzone. Wystarczy trzymać się faktów.

Niedawno Portugalia sprzedała 2 miliardy obligacji rządowych bez żadnego problemu i po rozsądnych cenach. Owszem, Włochy mają ogromny dług publiczny, ale jest to dług krajowy, finansowany przez włoskie przedsiębiorstwa. Państwo nie płaci odsetek zagranicznym inwestorom, tylko własnym obywatelom, co zupełnie zmienia postać rzeczy. Jeśli zaś mowa o Hiszpanii, to poziom zadłużenia tego kraju jest tak naprawdę całkiem przyzwoity. Oczywiście, Hiszpania doświadcza pewnych trudności związanych z problemami sektora bankowego, mnóstwo długów nie jest obsługiwanych, ale te straty można pokryć. Wiele krajów już tak robiło, nie narażając się na ryzyko niewypłacalności.

Mówi się między innymi, że Niemcy - zmęczone nieustannym żyrowaniem błędów pozostałych państw strefy euro - zrezygnują w końcu ze wspólnej waluty. Czy do łask wróci niemiecka marka?

Gdyby Niemcy zrezygnowały z euro, ze strefy wyszłyby również Holandia, Austria, Finlandia, Belgia, prawdopodobnie Francja. Wiązałoby się to z koniecznością zaabsorbowania ogromnych strat. Pozostawienie reszty krajów z tak naprawdę bezwartościowym już euro, wpędziłoby je w pułapkę zadłużenia. Wszyscy członkowie strefy, w tym Niemcy, odczuliby katastrofalne skutki takiej decyzji. Trzeba bowiem pamiętać, że niemiecki system bankowy dysponuje sporą liczbą obligacji „słabszych" krajów strefy. W chwili, gdy owe papiery utraciłyby swoją wartość, Niemcy musiałyby zmierzyć się z ogromnym kryzysem bankowym. Co więcej, rynki południowej Europy, bo to je uznajemy za słabsze ogniwa strefy euro, stałyby się zamknięte dla niemieckich towarów. Z powodu braku dewiz nie byłyby w stanie finansować importu.

Czyli wartość euro zależy od tego czy Niemcy będą chcieli wciąż się tą walutą posługiwać?

Reputacja strefy euro bez wątpienia opiera się na wiarygodności gospodarki niemieckiej. Istnieje oczywiście scenariusz, który zakłada, że słabsze kraje strefy dobrowolnie powróciłyby do walut narodowych, głównie po to, by je zdewaluować. To, zgodnie z teorią, powinno podnieść konkurencyjność ich eksportu - im słabsza waluta danego kraju, tym jego produkty stają się tańsze dla zagranicy. W tym konkretnym przypadku oznaczałoby to jednak totalny chaos. Nowa waluta nie cieszyłaby się zaufaniem, nikt nie chciałby pożyczać tym krajom pieniędzy, w związku z czym następowałby stały odpływ kapitału, banki centralne musiałyby podnieść stopy procentowe, to z kolei hamowałoby wzrost gospodarczy, itd. Jednym słowem, katastrofa.

Poza tym, wyjście ze strefy euro to również ogromne straty wynikające z cofnięcia zmian technicznych –  wymiany walut, bankomatów, systemów informatycznych. Przeciętnie, są to koszty rzędu kilkuset milionów euro. To jest jak rozwód, musi nastąpić rozliczenie majątku.

Mówimy jednak wyłącznie o kosztach ekonomicznych.

Oczywiście, bo koszty społeczne i polityczne są w takich sytuacjach niezwykle trudne do przewidzenia. Byłaby to z pewnością klęska projektu europejskiego budowanego przez ostatnich 60 lat. Politycy, którzy by do tego doprowadzili byliby skazani na absolutną niesławę. I wszyscy mają tego świadomość.

Sytuacja sama się jednak nie ustabilizuje, a finanse publiczne krajów UE cudownie się nie uzdrowią…

Trzeba wybrnąć z obecnego kryzysu, uspokoić rynki. Przy czym, warto pamiętać, że pomoc udzielona Grecji czy Irlandii to nie jest wykupywanie tych krajów, tylko pożyczka na komercyjnych warunkach. Tu się nie łamie żadnych przepisów.

Niezbędna jest również reforma strefy euro i ona się z pewnością dokona. Jesienią został przedłożony projekt specjalnej grupy zadaniowej. Rada Europejska kierunkowo zaaprobowała przedstawione w nim propozycje i teraz Komisja Europejska pracuje nad zmianą przepisów zawartych w Pakcie Stabilności i Wzrostu.

Jakie będą realne konsekwencje tych zmian?

Przede wszystkim niezbędne jest przyspieszenie tzw. procedury nadmiernego deficytu, którą obejmowane są wszystkie państwa nieprzestrzegające reguł fiskalnych, czyli przekraczające dozwoloną wartość deficytu bądź długu publicznego. Warto przypomnieć, że obecnie, od momentu przekroczenia ustalonych progów, do chwili nałożenia rzeczywistych kar finansowych na niezdyscyplinowane państwo, może minąć nawet 9 lat. Efekt jest taki, że przez 13 lat obowiązywania reguł fiskalnych na żaden kraj nie nałożono sankcji finansowych. W przypadku strefy euro mamy do czynienia z suwerennymi państwami. Powstaje więc problem, jak zmusić kraje członkowskie do przestrzegania umów międzynarodowych? System respektowania reguł fiskalnych musi zostać przebudowany tak, żeby to był mechanizm prawny, a nie polityczny. Dzisiaj, to Rada Europejska musi przegłosować, czy dane państwo powinno zostać objęte procedurą nadmiernego deficytu, czy też nie. Jeśli kraj odpowiednio zawrze sojusze, to można przekonać partnerów politycznych, żeby nie głosowali za nałożeniem sankcji. Dokładnie tak zachowały się Niemcy w 2003 r. Przekroczenie deficytu to jest fakt i nie powinno być żadnego dzwonienia po stolicach, bo w przeciwnym przypadku decyzje zawsze będą uznaniowe. Musi być twarde respektowanie reguł prawnych.

Czy to na wprowadzeniu tych zmian Polska powinna się skoncentrować podczas zbliżającej się prezydencji?

Polska powinna wspierać działania reformatorskie i starania krajów Północy o wzmocnienie dyscypliny budżetowej. W naszym interesie jest to, żeby strefa euro, jako główny obszar interesów gospodarczych naszego kraju, była zdyscyplinowana. Jest to jednak przede wszystkim priorytet innych krajów. Polska powinna się zająć polityką wschodnią, budżetem.

A czy Polska powinna spieszyć się z wejściem do strefy euro? Ostatnio nie wraca się zbyt często do tego tematu.

Ze względu na koszty transakcyjne, koszty pozyskania kapitału, itd., każdy rok poza strefą euro kosztuje nas 1-1,5 proc. PKB. Z tej perspektywy, wspólna waluta jest dla Polski bardzo korzystna. Powinniśmy się tam znaleźć tak szybko jak to możliwe, ale nie mam na myśli ani tego, ani przyszłego roku. Najpierw trzeba strefę doprowadzić do ładu, przeczekać okres perturbacji. Z drugiej strony nie oznacza to, że należy odwlekać ten termin w nieskończoność. Jestem zaskoczony, że rząd przestał się w tej kwestii wypowiadać. Moim zdaniem wyznaczenie konkretnego terminu wejścia do strefy mobilizuje do działania.