Wariaci kontra zdrajcy

Wariaci kontra zdrajcy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tomasz Lis (fot. WhiteSmoke Studio)
Smoleńska katastrofa była wielką klęską polskiego państwa. Posmoleński rok okazał się wielką klęską narodowej wspólnoty Polaków.
Właściwie nie było to żadną niespodzianką. Polskie piekło jeszcze raz okazało się wszechmocne. Nieskończenie mocniejsze od parodniowego anielskiego uniesienia przeżywanego w przesyconym patosem okresie postofiarnej, cierpiętniczej ekstazy. „Co się podzieliło, to się już nie sklei", jak napisał proroczo tuż po katastrofie w skądinąd grafomańskim i niegodnym wybitnego pisarza wierszu Jarosław Marek Rymkiewicz. Smoleńsk nie był żadnym przełomem w polsko-polskim sporze. Był wyłącznie otwarciem nowego etapu w totalnej wojnie na górze, trwającej, nawiasem mówiąc, już niemal tak długo jak II wojna światowa, dokładnie od chwili, gdy runęła niedoważona zresztą z założenia idea POPiS. Wojna polsko-polska nie tylko się więc nie skończyła, ale wręcz uzyskała nowy wymiar i nową głębię.

Smoleńska tragedia dodatkowo zakleszczyła i zdegenerowała naszą politykę. PO w oczach PiS i jego zwolenników przestała być partią źle służącą Polsce. Stała się partią antynarodową, której liderzy współodpowiadają za wielką katastrofę i śmierć prezydenta. PiS przestało być w oczach PO i jej zwolenników opozycją skrajnie demagogiczną. Zaczęło być partią zagrażającą już demokracji, gotową podpalić Polskę pochodniami z Krakowskiego Przedmieścia. Rozpoczęła się wojna na wyniszczenie. Tym bardziej brutalna, że żadna anihilacja nie była możliwa. Tym ostrzejsza, że obustronnie użyteczna.

Po drodze błyskawicznego tempa nabrała symetryczna dehumanizacja liderów obu partii. Donald Tusk przestał być dla PiS wyłącznie wrogiem. Zaczął być wrogiem śmiertelnym, zarządcą kondominium, zdrajcą i podnóżkiem Putina, który na rękach ma krew i który powinien zniknąć z politycznej sceny. Jarosław Kaczyński przestał być dla drugiej strony politykiem o niebezpiecznych skłonnościach autorytarnych. Zaczął być wariatem i paranoikiem, funkcjonującym normalnie wyłącznie pod wpływem proszków.

Pół biedy, gdyby wyciosany siekierą, umazany krwią, utytłany w ruskim błocie, oblany woskiem ze zniczy i osmalony pochodniami podział dotyczył tylko polskiej polityki. Ale, niestety, dotyczył całej Polski i większości Polaków. Tu też się podzieliło i tu też się nie sklei. Antypisowskie paliwo wcale się nie wyczerpało. Uzyskało tylko kolejne oktany. Oddanie władzy PiS zaczęło oznaczać oddanie władzy sekcie, która wierzy w kuriozalne spiskowe teorie, która krzyżem wali po głowie innych, której idolami są tak odpychający Kaczyński i Rydzyk, Pospieszalski i Macierewicz, Rymkiewicz i Krasnodębski. Druga strona z kolei odnalazła wielkie pokłady paliwa antyplatformerskiego – oto ci, którym nie przeszkadzają rządy ludzi zdolnych do „zabicia brata", którzy kombinują z Rosjanami, grają z Putinem przeciw własnemu prezydentowi, znieważają krzyż, są fanami Palikota, Wojewódzkiego, zdradzieckich mediów, zdolni na prezydenta wybrać jakiegoś Komorowskiego, który w normalnej, prawdziwej Polsce prezydentem nigdy by nie został. Dwa światy. Zero punktów stycznych.

Powyższy opis może sugerować jakąś fałszywą symetrię, ale symetrii tu nie ma. Fakt, można i trzeba pytać, czy Donald Tusk miał prawo „prześcignąć" Jarosława Kaczyńskiego w drodze do Smoleńska? Czy nie było szczytem nietaktu wysłanie emisariusza, by zaproponował Kaczyńskiemu audiencję w namiocie, w czasie której Tusk i Putin mieli mu złożyć kondolencje? Czy smoleńskiego śledztwa nie oddano Rosjanom lekkomyślnie? Czy wskutek błędów i zaniechań nie zagwarantowano Polsce ciosu MAK-iem w łeb?

W porządku. W najmniejszym stopniu nie uzasadnia to jednak próby delegitymizacji prezydenta Komorowskiego i premiera Tuska, a więc, choćby na poziomie emocji, delegalizacji demokratycznego państwa polskiego. W najmniejszym stopniu nie usprawiedliwia to rozpętania kampanii nienawiści wobec polskich władz ani uczynienia ze Smoleńska czy to trampoliny do władzy, czy to szansy na zwiększenie nakładu gazety, czy pretekstu do opluwania, szczucia i okładania pięściami wszystkich, co nie dość nasi i patriotyczni. Narodowy dramat szybko zamienił się w dramatycznie ohydną kampanię.

Syndrom Polski ofiary został uświęcony. Wizerunek wiecznie zbierającego ciosy Chrystusa narodów – utrwalony. Narodowo-katolicko- ojczyźniany, jedynie słuszny patriotyzm dostał znak z nieba. Irracjonalizm został nobilitowany, nienawiść i pogarda stały się rodzeństwem patriotyzmu, prawowitym elementem polskości. Brak szacunku dla inaczej myślących został metafizycznie usankcjonowany, bo przecież zamach, a nie katastrofa, bo przecież polegli, a nie zginęli.

Przegraliśmy koncertowo wielką szansę. Koszmarna katastrofa, która mogła zjednoczyć naród, definitywnie naród podzieliła. Młodzi ludzie mogli dostać lekcję wielkości państwa, mogli zobaczyć pokaz mocy najważniejszych dla narodu wartości. Dostali pokaz małości wielu ludzi i cynicznego traktowania tragedii. Zobaczyli obraz dwóch Polsk i dwóch narodów. Długo jeszcze innego nie zobaczą.