Wojna na billboardy

Wojna na billboardy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Plakaty wyborcze – 3000 zł. Wynajęcie billboardu na miesiąc – 500 zł. Sesja fotograficzna z retuszem zmarszczek, wybieleniem zębów i oprawieniem „psich oczu” – 500 zł. Cztery lata spokojnej pracy na Wiejskiej – bezcenne.

Zarówno politycy, jak i przedstawiciele branży reklamowej ze wstrzymanym oddechem czekali, co Trybunał Konstytucyjny zdecyduje w sprawie zapisanego w kodeksie wyborczym zakazu używania w kampaniach
billboardów i spotów reklamowych. Orzeczenie, że billboardy i spoty jednak będą dozwolone, zabrzmiało niczym wystrzał startera. Zanim jeszcze prezes Trybunału Andrzej Rzepliński skończył wygłaszać uzasadnienie, współpracownicy polityków zablokowali wszystkie linie telefoniczne w spółkach reklamy zewnętrznej AMS (24 tys. wielkoformatowych tablic reklamowych w całej Polsce) i Ströer (około 30 tys. billboardów). W trzy kwadranse po orzeczeniu Trybunału „było już pozamiatane".

Partie biją się o miejsce na billboardach, bo oprócz reklamy telewizyjnej to główny oręż w walce o głos wyborcy. Komitety wyborcze potrafią przeznaczyć na nie nawet połowę swoich budżetów.  – Dla partii wydatek 200 tys. zł w tę czy w tamtą stronę nie robi różnicy, bo wynik wyborów to dla nich kwestia życia lub śmierci. Przecież wydane pieniądze po wyborach zwrócą im się w postaci dotacji z naszych podatków – mówi Bartosz Grodzicki, menedżer z domu mediowego MConnection.

Więcej w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost"