To oczekiwanie zupełnie nie przeszkadza zresztą politykom RP domagać się zniesienia obecnego systemu finansowania partii, który przyznaje im budżetowe subwencje. – To jest skok na kasę w świetle prawa – grzmiał kilka dni temu wiceprezes RP Artur Dębski z sejmowej trybuny, przedstawiając swój projekt ustawy. Zgodnie z nim, partie zamiast z dotacji, byłyby finansowane z 1 proc. podatku. Projekt przepadł w ostatni piątek. – Tu się doi mamonę – oburzał się na tę decyzję poseł Ruchu Artur Kępiński.
Na razie jednak do tego „dojenia mamony" palikotowcy ustawiają się pierwsi. Palikot od początku powstania Ruchu powtarzał zresztą swoim działaczom, że muszą być wyczuleni na kwestię rozliczenia kampanii wyborczej, bo od tego zależy dotacja. Już na słynnym spotkaniu w hotelu Hilton, rok temu, kiedy była mowa o wyborach, Palikot przestrzegał działaczy: wszystko musi być „full legal”. – To był najważniejszy prikaz, Palikot zawsze lekko drżącym głosem opowiadał o doświadczeniach PSL – mówi Paweł Tanajno, były działacz, dziś ostro skonfliktowany z Palikotem. Z tego powodu partia miała też kilka miesięcy temu zrezygnować ze zmiany nazwy. – W styczniu przyszły ekspertyzy prawne, że taka zmiana może prowadzić do utraty dotacji – dodaje Tanajno.
O finansowych tarapatach Ruchu Palikota przeczytacie więcej w najnowszym numerze tygodnika "Wprost"