USA wpędzą nas w kolejny kryzys?

USA wpędzą nas w kolejny kryzys?

Dodano:   /  Zmieniono: 
fot. sxc
Mimo że samo przekroczenie przez USA kolejnego progu długu publicznego nie ma wielkiego znaczenia dla gospodarki samych Stanów, w Europie i na świecie może wywołać histerię, która jak lawina śnieżna, spowoduje kolejną falę światowego kryzysu – uważa politolog Grzegorz Kostrzewa-Zorbas z Uczelnii Vistula. Jednak o tym, czy tak się stanie, nie przekonamy się przy okazji wyborów prezydenckich jesienią. Potencjalne drastyczne tąpnięcie nadejdzie dopiero w styczniu.
Izabela Smolińska: Państwowy dług publiczny Stanów Zjednoczonych przekroczył 16 bilionów dolarów i wszystko wskazuje na to, że może jeszcze wzrosnąć. Jak sytuacja ekonomiczna może przełożyć się na wynik jesiennych wyborów prezydenckich?


Grzegorz Kostrzewa-Zorbas: To nic nowego, bo limit długu podniesiono ustawowo. Argumenty obu stron w sporze wyborczym –zarówno republikanów jak i demokratów – pozostaną bez zmian. Republikanie uważają, że jednym z narodowych priorytetów powinna być redukcja długu. Obiecują,że jeżeli do niej dojdzie, dynamizm gospodarki wróci sam, dzięki mechanizmom wolnego rynku. Demokraci uważają, że gospodarce jest potrzebna aktywna rola państwa iże ma ona pierwszeństwo przed ograniczaniem długu. Twierdzą, że jeżeli nie będzie wzrostu gospodarczego i wróci recesja, to nie będzie też z czego spłacać długu, bo ich zdaniem można to zrobić tylko za pomocą dochodu narodowego.

 A czy obecna sytuacja ekonomiczna może w jakiś sposób pomóc republikanom? Jak powinni ją wykorzystać,żeby odnieść sukces wyborczy?

 Świadomość aktywnych wyborców amerykańskich – a to tylko połowa społeczeństwa – jest na tyle duża, że to przekroczenie granicy 16bilionów długu publicznego nic nie zmieni. Nie jest to nawet jakaś okrągła liczba, jakiś nieracjonalny próg psychologiczny. A sam fakt, że dług rośnie,też nie jest żadnym zaskoczeniem. Przewidziano to już wcześniej, wręcz zaplanowano.

 Czyli Amerykanie już niejako „przywykli” do długu? Oswoili się z nim na tyle, że kolejne wahnięcia nie robią już na nich specjalnego wrażenia?

 To trafna ocena. Większość Amerykanów przyjmuje sytuację ekonomiczną na spokojnie. Oczywiście niektórzy, np. Partia Buntu Podatkowego (Tea party – red.) jest za zmniejszaniem długu podatkowego za wszelką cenę,nawet za cenę radykalnych cięć wydatków publicznych z obroną narodową, pomocą dla ubogich, edukacją, ochroną zdrowia i wszystkim innym włącznie, ale takie stanowisko jest w Stanach Zjednoczonych mniejszościowe, nawet w ramach partii republikańskiej i z całkowitą pewnością można stwierdzić, że nie zostanie wprowadzone w życie.

 Czyli republikanie nic na tym tąpnięciu gospodarczym kraju nie zyskają?

 Nie. Co mieli zyskać, już zyskali. Przekroczenie długu było wręcz wliczone w wydarzenia ekonomiczne w kraju.Wydarzeniem i zaskoczeniem byłoby, gdyby ta sytuacja się nie zmaterializowała, co niewątpliwie pomogłoby Obamie i demokratom w wyborach do Kongresu.

 Możemy więc przypuszczać, że jeżeli chodzi o gospodarkę samych Stanów Zjednoczonych, nic się nie zmieni. A czy ta sytuacja ekonomiczna znajdzie przełożenie na rynki światowe?

 Reszta świata nie do końca rozumie Stany Zjednoczone. Nie docenia rezerw, jakie posiadają. To jest kraj, który jest zdolny spłacić długi nawet wielokrotnie większe niż ten obecny. Zasoby gospodarki amerykańskiej i społeczeństwa, a w szczególności władzy federalnej, są ogromne. Jest to łatwe do dojrzenia, jeżeli spojrzy się chociażby na bardzo konkretne, w dużym stopniu w ogóle nieeksploatowane zasoby, jakimi są bogactwa naturalne. Amerykanie doskonale wiedza, że są w stanie spłacić każdy dług. Reszta świata tego nie docenia,zwłaszcza, że patrzy na sytuację przez pryzmat swoich zasobów, które są znacznie uboższe, zwłaszcza w Europie czy niektórych dalekowschodnich krajach jak Tajwan, Japonia, czy Korea Południowa.

 Możemy się obawiać aktu zbiorowej światowej histerii?

 Może tak być. Ta liczba 16,4 bilionów, mimo że nie okrągła,może bardziej podziałać na wyobraźnię Europejczyków i reszty świata niż samych Amerykanów, zwłaszcza, jeżeli nerwowo zareagują agencje ratingowe, obniżając rating Stanów Zjednoczonych albo outlook.

 Nie ma zatem realnego niebezpieczeństwa kryzysu, o ile nie wywołamy go sami?

 Jest jedno, ale oddalone poza horyzont wyborczy. Chodzi mianowicie o tzw. klif fiskalny, czy mówiąc bardziej wyraziście, przepaść fiskalną, w którą Stany Zjednoczone mogą wpaść po pierwszym stycznia, zatem tuż po wyborach i tuż przed objęciem władzy przez nowego prezydenta i rozpoczęciem pracy nowego Kongresu. Jeżeli partie nie dogadają się do tego czasu, zaczną się automatyczne redukcje wydatków publicznych, które będą miały negatywny skutek popytowy dla gospodarki amerykańskiej.

 Istnieje ryzyko, że będzie to tąpnięcie na miarę kolejnego światowego kryzysu?

 Sądzę, że nie aż takie, chyba że zadziała tu mechanizm kuli śnieżnej, wywołującej lawinę. Same rozmiary cięć nie są aż tak drastyczne, ale ich psychologiczny efekt może zostać znacząco wzmocniony. Czy będzie - to zależy od ogólnego klimatu gospodarczego. Ten dzisiaj kształtowany jest przez sytuacje ekonomiczne w Unii Europejskiej i Chinach. Recesja, w którą wchodzi UE jako całość, a strefa euro w szczególności, oraz spowolnienie wzrostu w Chinach, utrzymujące się już trzeci kwartał, mogą spowodować negatywny efekt psychologiczny na świecie, który wywoła kolejny kryzys.

 Kryzys, który będzie…

 Zbiegiem różnych okoliczności, częściowo realnych, częściowo nie, które swoje ujście znajdą późną jesienią i zimą.