Hugo 4.0

Dodano:   /  Zmieniono: 
Hugo Chavez podczas kampanii prezydenckiej (fot. PAP/EPA/MIRAFLORESPALACE) 
Od kilku miesięcy przez Wenezuelę przetacza się fala gigantycznych wieców, odbywających się w cieniu 6-metrowej, przenośnej figury prezydenta. Chávez, zaszczycający niektóre z nich swoją obecnością, niemalże pływa pośród morza uniesionych rąk, rozsyłając symboliczne buziaki. Jego zwolennicy zapełniają zaś ściany największych miast muralami: Chávez biegnie, gra w baseball, tłucze przeciwnika na bokserskim ringu, rapuje w hip-hopowym stroju, bądź pędzi w dal na motocyklu, którego przednie koło unosi się w powietrzu.
Przekaz kampanii jest jasny - jeżeli ktoś liczył na to, że choroba nowotworowa, z którą walczył ostatnio Chávez, osłabi jego miłość do władzy, był w błędzie. 7 października to znów on będzie faworytem wyborów prezydenckich. Mimo że w państwie Cháveza brakuje dziś jednak praktycznie wszystkiego.

Policja jest niedoinwestowana, niewyszkolona i cierpi na ustawiczny brak chętnych do służby. Około 200 tys. dzieci w ogóle nie chodzi do szkoły. Do liceum regularnie uczęszcza raptem co trzeci chłopiec i nieco mniej niż co druga dziewczyna. Infrastruktura, od dróg po budynki publiczne, jest w stanie rozsypki – wyjąwszy nowiutkie osiedla wybudowane w ramach kreowania odpowiedniego wizerunku przywódcy tuż przed rozpoczęciem kampanii wyborczej. Co więcej, właśnie megaprojekty mieszkaniowe odpowiadają za zapowiadany na bieżący rok 5-6-proc. wzrost gospodarczy. Wskaźnik, którym lubi epatować Caracas, pójdzie ostro w dół, gdy tylko reelekcja Cháveza stanie się faktem.

Jeszcze większy niepokój budzą projekty, o których prezydent stara się wiele nie mówić, ale wiadomo, że istnieją. W trakcie kolejnej kadencji Cháveza można się spodziewać stopniowej próby militaryzacji kraju, nacjonalizacji niewielkich oszczędności odkładanych przez robotników, a do tego – realnego zlikwidowania systemu władz stanowych i lokalnych (nierzadko będących bastionami opozycji), oraz zastąpienia ich „radami komunalnymi”, które odpowiadałyby bezpośrednio przez kancelarią prezydenta.

Ale nad Chávezem gromadzą się już chmury. Do chwili rozpoczęcia kampanii prezydent spędzał w kubańskich klinikach całe miesiące, pozostawiając w Caracas bezkrólewie i wywołując plotki o ewentualnym sukcesorze w szeregach swojej Partii Socjalistycznej. Chávez twierdzi, że został całkowicie wyleczony, ale tak naprawdę o jego stanie zdrowia nie wiadomo nic pewnego. A bez Cháveza kres rewolucji może być bliski. Ale raczej nie nastąpi on jeszcze podczas wyborów prezydenckich w najbliższą niedzielę.

Cały artykuł w najnowszym numerze tygodnika „Wprost”, które od niedzielnego południa
(12.00)  jest już dostępne w formie e-wydania.

Najnowsze wydanie tygodnika dostępne też na Facebooku