Nieprzenikniona

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dorota Masłowska, fot. M.Stelmach/Wprost
Dorota Masłowska rozśmiesza, żeby zwrócić uwagę na duchowe mielizny współczesności. Jej najnowsza powieść, "Kochanie, zabiłam nasze koty" to historia o zagubieniu i potrzebie wiary.
- Interesował mnie niedowład dojrzałości i więzi społecznych, kompletne tego skarlenie – mówi w wywiadzie z Patrycją Pustkowiak we „Wprost”. - Temat, który podjęłam, można by w skrócie określić kompromitującą nazwą „samotność w tłumie” – wiem, że to niedobrze brzmi, ale wydało mi się ważne. W soczewce totalnie płytkich, upośledzonych relacji społecznych bardzo dużo widać.

Masłowska punktuje współczesnego człowieka. Zagubionego, błądzącego, poszukującego ostatniej deski ratunku w ezoterycznych poradnikach: - Człowiek – istota głęboko duchowa, o bardzo rozwiniętym mózgu, mająca duże potrzeby metafizyczne, potrzebę Boga, kontaktu z bezkresem, z absolutem – realizuje je poprzez jakieś New Age’owe gusła albo dietę makrobiotyczną. Im bardziej wydaje się to głupie i niewarte uwagi, tym bardziej w tym tkwimy. Sama mam całą masę poradników – nie tylko ezoterycznych, ale i psychologicznych. Nie mogę powstrzymać się od ich bezustannego kupowania. Testuję je na sobie: najpierw czytam w kompletnym upojeniu, potem przychodzi wrogość i kontestacja. Duchowość trzeba sobie zatem samemu zorganizować, ulepić, skompletować jak garderobę – w takim kompletnie konsumpcyjnym trybie. Właśnie trochę Osho, trochę basenu, jakieś resztki katolicyzmu i coś z tego będzie. Żeby jakoś ogarnąć swoje cierpienie.

Własną niepewność oddaje w książce również bezpośrednio. W każdej powieści wprowadza siebie jako jedną postaci: - Moi biografowie powinni rozpatrywać to na dwa sposoby. Albo tak bardzo przyzwyczaiłam się do figury siebie w swoich książkach, że nie mogę wyobrazić sobie fabuły, w której nie byłoby mnie widać. Albo na koniec pisania zawsze ogarnia mnie pokusa sfotografowania tej sytuacji w całości: poświęcam wiele miesięcy na danie życie jakimś bohaterom, a ja to co: od macochy?! Czuję potrzebę odnalezienia swojego miejsca w tym świecie. Odczuwam zazdrość o świat, który stworzyłam, a mnie w nim nie ma.

Jednak w „Kochanie, zabiłam nasze koty” oprócz ostrej diagnozy dzisiejszego człowieka jest dużo humoru. Dorota Masłowska tworzy książkę z przymrużeniem oka, o rzeczywistości opowiada z punktu widzenia dość ekscentrycznego bohatera. Bo – jak sama mówi: - Przez moje książki wiedzie mnie jednak przyjemność rozśmieszania samej siebie. Pociąga mnie cała chemia, która idzie za śmiechem, dystans i przede wszystkim ostrość spojrzenia, którą łapiesz, śmiejąc się. Wydaje mi się, że kiedy tworzysz bohatera dobrego, mądrego i głębokiego, siłą rzeczy utożsamiasz go ze sobą, i wystawiasz na aukcję wszystkie najlepsze rzeczy, jakie w sobie masz. Najlepsze przemyślenia, motywacje, całe swoje wewnętrzne piękno i dobro – które przecież posiadasz. Ale jednocześnie masz też w sobie syf, lęk, skurwysyństwo, małość – no i wtedy musisz je ukryć, gdzieś pospychać. Moim zadaniem jest śmieszenie. Smutek i tak sam wyłazi ze szpar.