Kurzak: Silny głos z Polski

Kurzak: Silny głos z Polski

Dodano:   /  Zmieniono: 
Aleksandra Kurzak, fot. Maksymilian Rigamonti dla Wprost 
Jest na szczycie, ale myśli, co będzie, gdy skończy ze śpiewaniem. – Królową mrożonych jogurtów można być przecież do końca życia – mówi sopranistka Aleksandra Kurzak.
Magdalena Rigamonti: Pani zdjęcia są nawet w bankomatach...

Aleksandra Kurzak: O tym nie wiedziałam. Za to zdążyłam zobaczyć wielki plakat z moim zdjęciem w centrum Warszawy.

Zmasowany atak na Polskę – to pani strategia?

Jaki zmasowany atak? W Polsce śpiewam koncert sylwestrowy. Przed świętami nagrałam płytę z kolędami. Towarzyszy mi Sebastian Karpiel-Bułecka. A w przyszłym roku będę głównie występować na świecie.

Metropolitan Opera, Covent Garden?

Też.

Już wyżej nie można.

Chce pani powiedzieć, że stoję w miejscu?

Na szczycie.

Na szczycie trzeba postępować tak, żeby z niego nie spaść. To, co się dzieje teraz, jest konsekwencją moich działań w poprzednich latach. Chociaż mam nadzieję, że jeszcze będę mogła się powspinać, poumacniać pozycję zawodową.

Na scenie tarza się pani, biega, tańczy, cały czas śpiewając. I tak przez trzy godziny. Śpiewanie męczy?

Nie powinno. Mówię teraz o technice, o głosie, o mięśniach. Oczywiście wszystko zależy od partii, którą się wykonuje. Bywają takie, że trzeba się po scenie nabiegać. Ale ja zmęczenie odczuwam dopiero następnego dnia. Wcześniej to adrenalina, nakręcanie się od środka. Po spektaklu zasypiam o czwartej, piątej nad ranem. Na drugi dzień ciężko mi dojść do siebie. Na szczęście nie śpiewam dzień w dzień. Choć nie tak dawno w Londynie zasnęłam o piątej, o siódmej wstałam, poleciałam do Warszawy, zaśpiewałam koncert i wróciłam do Londynu, by zaśpiewać ostatni spektakl „L’elisir d’amore” z artystami, z którymi pracowałam przez pięć tygodni. Byli to Włosi, więc po przedstawieniu często biesiadowaliśmy prawie do rana. Było świetnie. Po przedostatnim spektaklu poszliśmy całą grupą na kolację, która skończyła się o siódmej rano.

Sponiewierała się pani?

Tak, ale nie alkoholem, tylko śmianiem się. A po kilku godzinach już miałam próbę z nową obsadą. Kolejny dzień przeleżałam w łóżku, bo bez spania, bez długiego odpoczynku ciężko się śpiewa. A następnego dnia znowu adrenalina i wieczorem spektakl.

I rutyna?

Jeśli śpiewa się na takiej scenie jak Covent Garden, to nie przesadzę, kiedy powiem, że tu każdy spektakl jest jak premiera. Bo tu każdego wieczoru na widowni są ludzie z całego świata, dyrektorzy z innych oper, krytycy.

Sprawdza pani, kto będzie? Dla śpiewaczki z taką pozycją to ważne?

Pewnie, że ważne. Czasem dochodzą słuchy, że dziś jest dyrektor z Metropolitan Opera, a dziś szef Decca. Uprawiam taki zawód, w którym każdego wieczoru trzeba udowodnić swoją wartość.

Cały materiał można przeczytać w noworocznym numerze tygodnika "Wprost" dostępnym w formie e-wydania.

Najnowsze wydanie tygodnika dostępne jest dostępne również na Facebooku.