Słodka pułapka

Słodka pułapka

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mężczyźni kontratakują w erotycznych romansach. Ale to kobiety kobietom zgotowały ten los, uderzając przy okazji w feminizm.

Najszybciej sprzedający się paperback w historii, ponad 70 mln egzemplarzy, które znalazło nabywców – czy też raczej nabywczynie – na całym świecie, aura obyczajowego skandalu, której towarzyszyły westchnienia krytyków literackich wyrażających bezradność wobec kolejnego triumfu grafomanii. Oto „Pięćdziesiąt twarzy Greya” Angielki E.L. James, połączenie romansu i pornografii spod znaku sadomasochizmu, książka o znamiennej proweniencji, powstawała bowiem początkowo jako publikowane w internecie amatorskie fan fiction na motywach wampirycznego „Zmierzchu”. Bestsellery lubią się klonować, ostatecznie chodzi tu również o biznes, a zatem wkrótce po premierze „Greya” – a było to ledwie dwa lata temu – rynek wydawniczy zareagował niemal instynktownie: pornoromanse zaczęły dosłownie zalewać półki księgarskie. To setki tytułów – wystarczy wizyta na Amazonie, żeby dostać zawrotu głowy, albo wizyta w dużej warszawskiej księgarni, by pogubić się wśród zmysłowych okładek. Nie są różowe! Są czarnomroczne, satynowane, sugerują zakazaną przygodę, nie zaś pensjonarski szczebiot. Komu ją obiecują? Kobietom w każdym wieku, o dowolnej pozycji społecznej i dowolnego stanu cywilnego. Nie jestem kobietą, niemniej postanowiłem się zmierzyć z tym fenomenem. Moja przygoda nie była zakazana ani podniecająca, ani też zanadto zmysłowa, ale była ciekawa.

Wzorzec dorodnego samca

Większość tych książek (zapoznałem się tylko z niewielką próbką, więc może to nieuprawniona ekstrapolacja) bazuje na nieskomplikowanym wzorcu fabularnym, wyznaczonym nie tylko przez „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, lecz także przez tradycję wiktoriańskiej powieści erotycznej, pisanej przez mężczyzn dla mężczyzn. Doszukiwano się w nurcie pornoromansów inspiracji de Sade’em, ale to pomyłka: podobieństwa są powierzchowne, klasyczny sadyzm był skrajnym, nihilistycznym przejawem oświeceniowej filozofii, popkultura zaś nie toleruje nihilizmu w żadnej postaci.

Wróćmy do wspomnianego wzorca, bliższego raczej „Pigmalionowi” George’a Bernarda Shawa: oto główna bohaterka wkracza w specyficzny świat namiętności, gdzie role dyktuje dorodny, dominujący samiec, któremu nie sposób się oprzeć. Ona ma być uległa, on obsadza ją w swoim przedstawieniu, w nagrodę za posłuszeństwo w duchu BDSM oferuje niewyobrażalną seksualną rozkosz. On jest płomieniem świecy, ona jest ćmą. On jest brutalem intelektualistą, czułym katem, czerpiącym satysfakcję z zadawania bólu i kontroli, ona jest nierozwiniętym pączkiem kwiatu, który – wiemy to – otworzy się i ukaże w pełnej krasie dzięki kolejnym próbom erotycznego cierpienia. On będzie zaspokojony, ona odkryje sedno kobiecości. On niczym artysta stworzy ją na nowo, bo przecież w istocie nie krzywdził jej, lecz ją rzeźbił. To tyle.

Pornografia kapitalizmu

Kiedy czytałem choćby „Dotyk Crossa” Sylvii Day albo „Na każde jego żądanie” Sary Fawkes, o „Pięćdziesięciu twarzach Greya” nie wspominając, zastanawiałem się nad aspektem pornograficznym tych książek. Pornografia ma podniecać – ale czy czytelniczki mogą w epoce wszechobecnego seksu ekscytować się jeszcze jednym, w dodatku dość groteskowym, opisem aktu płciowego? Chyba nie mogą. Seksapil tkwi gdzie indziej: w zniewalającym pejzażu władzy. Nie ma już rycerzy na białych koniach, są umundurowani w garnitury od Armaniego finansiści w fallicznych wieżowcach. Ich biurka mają powierzchnię lotniskowca, w ich gabinetach dyskretnie lśnią szkło i aluminium, jedno ich słowo uruchamia zastępy kornych, milczących sług. Zabawne, że pornografia kapitalizmu sprzedaje się znakomicie właśnie w czasach największego od 80 lat kryzysu, i to mimo tego nawet, że została już po tysiąckroć wykpiona w filmie i literaturze. Tych romansów poczucie humoru się nie ima – władza nie jest śmieszna. Jest znakomitym afrodyzjakiem. I dlatego właśnie fetyszyzm luksusu i pieniądza dominuje tu nawet nad poczciwym inwentarzem pokoju tortur, z jego uprzężami, biczami, klamerkami i zatyczkami analnymi. Da się wręcz powiedzieć, że wszystkie te atrybuty wybujałej, ale sterylnej męskości stanowią swoiste kontinuum. Poddajcie się – zdają się mówić oschli superbohaterowie do swoich zadurzonych ofiar.

Niezły bigos

Wraz z falą popularności pornoromansów pojawiły się opinie, że to w sumie pozytywne zjawisko, jako że wciąga w orbitę erotycznych przyjemności kobiety, które nie miały szansy odkryć jej we własnym życiu, że uczy owe kobiety, by więcej wymagały od siebie i zapyziałych partnerów, że pełni funkcję szkoleniową i w pewnym sensie wyzwalającą. Że przyczynia się do emancypacji kobiecej seksualności i umożliwia kobietom przyznanie się do snucia perwersyjnych fantazji. Ale jaka jest cena tego wyzwolenia?

Książki w rodzaju „Pięćdziesięciu twarzy Greya” to słodka pułapka. Wmawiając kobiecie podmiotowość, czynią ją na powrót przedmiotem, zabawką w męskich rękach. To antyfeministyczna rewolta, triumf konserwatyzmu – przewrotny, bo odbywający się przez negację rodziny: w tej konwencji nie przewidziano miejsca na dom ani dzieci, tu się nie zachodzi w ciążę, tu się nie ponosi konsekwencji seksualnych wyczynów. Ważna jest czysta relacja władzy oraz ideologia, zgodnie z którą kobieta to istota niesamodzielna i niepełna, mogąca odkryć prawdziwe „ja” tylko przez wyrzeczenie się własnej integralności. Niezły bigos zgotowały panie paniom.

Niepokoi mnie jednak, że się mylę. Wróćmy na moment do wartości, które są kluczowym składnikiem mitu o bohaterze. Czyżby wszystko to, czego świat Zachodu dorobił się od czasów rewolucji seksualnej, to była bzdura, ślepa uliczka, łatwy do zmycia makijaż? Niewykluczone, że tak. Skoro Michel Houellebecq najlepiej opisał owo krańcowe wyczerpanie postępem, to może E.L. James i jej koleżanki po piórze wyraziły swoje szczere pragnienie powrotu w ramiona pana i władcy.

Więcej o rewolucji seksualnej w numerze "Wprost", który do niedzieli jest dostępny w kioskach.