Koniec nudnych talent-show

Koniec nudnych talent-show

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kamil Bednarek (fot. ANDRZEJ NOWAK / newspix.pl) Źródło:Newspix.pl
W telewizyjnych show zaczyna liczyć się talent. Ewelina Lisowska czy Dawid Podsiadło z płytą „Comfort and Happiness” to kilka przykładów nowego zjawiska.
Coś drgnęło. Cichy, wrażliwy Dawid Podsiadło, folkowy, energetyczny Enej, wprowadzający muzykę reggae pod strzechy Kamil Bednarek. Telewizyjne talent show przestały być tylko maszyną do podbijania słupków oglądalności i promowania jurorów. „X Factor”, „Mam talent”, „Voice of Poland”, „Bitwa na głosy” ewoluowały i zaczynają zmieniać polski pejzaż muzyczny. Zamiast nijakich nastolatek z coverami popowych piosenek lansują indywidualności. Wygrywają na tym wszyscy. Producenci, jurorzy, uczestnicy. I przede wszystkim widzowie.

Więźniowie formatu

Mało kto pamięta, że polskim prekursorem najpopularniejszego obecnie formatu telewizyjnego był emitowany w latach 70. program prof. Aleksandra Bardiniego. „Studio 2” miało podobną skalę popularności i jurora, który był prawdziwą gwiazdą tego programu. Podobnie jak do niedawna ich współcześni koledzy, jego uczestnicy nigdy naprawdę nie zaistnieli na prawdziwej scenie. Wyjątek Beaty Andrzejewskiej i festiwalu w Opolu potwierdzał tylko regułę. Pozornie współczesne formaty telewizyjne również nie mają szans na promocję talentów. Z założenia lansują przede wszystkim celebryckie jury, opisane w tzw. biblii programu równie precyzyjnie jak jego wzorcowi uczestnicy. Być może dlatego Kubę Wojewódzkiego można już pomylić z Simonem Cowellem, nie tylko z uwagi na model okularów, a rozpoznawalność jurorów bije rozgłos zwycięzców programów na głowę. A jeśli ktoś odważył się za pomocą YouTube odnaleźć pierwowzór nieszczęsnej Klaudii Kulawik („Mam talent”), której w polskiej edycji programu kazano śpiewać nijak nieprzystający do jej wieku (wówczas 11 lat) bogoojczyźniany repertuar, może przeżyć niezłe déją vu. Wszystko już było, to przecież skonstruowany w holenderskich czy amerykańskich laboratoriach komercyjny program telewizyjny, którego głównym celem wcale nie jest pomoc w karierze, lecz ratingowy wynik.

Nieliczne wyjątki

Repertuar to z reguły klasyka karaoke, zresztą często cały program de facto staje się wyrafinowaną formą tej niezbyt wyrafinowanej zabawy. Nagroda – nagranie i wydanie płyty przez poważną wytwórnię płytową – to często niechciane post scriptum. Nieliczne wyjątki znów potwierdzają regułę – Ewelina Flinta i przede wszystkim Ania Dąbrowska, co charakterystyczne, nie wygrały swoich edycji „Idola”. Dziś trudno uwierzyć, że taka indywidualność jak Dąbrowska zaczynała w ten sposób. Monika Brodka to osobny temat. Po otrząśnięciu się z „Idola”, mimo niewątpliwego zaistnienia i w branży muzycznej, i w celebryckich rubrykach, zresetowała swoją karierę, stawiając na szali wszystko, co wcześniej osiągnęła. Jej olbrzymi sukces z kolejnym w pełni autorskim projektem to wyłącznie zasługa samej artystki, która zdobyła nową publiczność. Oczywiście brak komercyjnych sukcesów uczestników telewizyjnych zawodów to w dużej mierze również pochodna kondycji, a raczej zadyszki polskiej branży muzycznej. Supportująca Beyoncé Alexandra Burke czy Leona Lewis miały wsparcie brytyjskiej machiny muzycznej pracującej wciąż jak za najlepszych lat. Podobnie jak nieprzystająca nijak do polskich odpowiedników gwiazda brytyjskiego „Mam talent” Susan Boyle.

Cały artykuł ukazał się w nr 20/2013 "Wprost", który jest dostępny w formie e-wydania .

"Wprost" jest także
dostępny na Facebooku .