Polak na skaczącym koniu

Polak na skaczącym koniu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nowy posiadacz ferrari zazwyczaj odwiedza firmowy sklep (fot. sxc.hu) Źródło:FreeImages.com
Kilkadziesiąt samochodów Ferrari kupują każdego roku nasi milionerzy. To niedużo, ale w fabryce w Maranello słyniemy z szerokiego gestu.

Z samolotu tanich linii lotniczych Ryanair lądującego w miniony wtorek w Bolonii wysypał się tłum Polaków: modelki, pomoce domowe, turyści z plecakami i wesoła ekipa budowlańców. Nikt nie zwracał uwagi na 20-latka w sportowej bluzie, trzymającego za rękę piękną blondynkę. Tymczasem to na tę parę czekał w hali przylotów szofer wymachujący tabliczką z logo Ferrari. 30 km od lotniska, na firmowym torze Fiorano rozpoczęła się właśnie impreza Esperienza Ferrari. Milionerzy z całego świata przyjeżdżają tam, aby przejechać się najnowszymi modelami i złożyć zamówienie na własne auto.

Menedżer włoskiej marki mówi mi, że Polacy to ciekawa grupa klientów.
– Do niedawna polscy „ferraristi” rekrutowali się z przedstawicieli branży budowlanej czy przemysłowej. Dziś spośród kilkudziesięciu aut każdego roku sprzedawanych do Polski kilka trafia do młodych internetowych milionerów – zdradza przedstawiciel włoskiej marki.

– Ale żeby po ferrari tanimi liniami lotniczymi przylecieć? – dziwię się. – No co, bogaci też umieją liczyć, poza tym ma znaczenie, że przylatują tu bezpośrednio. A tani Ryanair jak dotąd nigdy nie zawiódł – tłumaczy menedżer Ferrari. Potencjalny nabywca auta za 220 tys. euro (około miliona złotych) – tyle kosztuje najpopularniejszy model Ferrari California – może liczyć na królewskie przyjęcie.

Wydatki na czterogwiazdkowy hotel, kolacje w restauracjach, przejażdżki samochodami na torze oraz wycieczki do kurortów nad jeziorem Como – to wszystko pokrywa krajowy diler, który zaprasza klienta do Włoch. Dwa, trzy dni dolce vita ma przekonać każdego, że to ferrari, a nie lamborghini czy maserati, jest właściwym środkiem transportu dla milionera. Wielu klientów wprost z toru kieruje się do eleganckiego atelier, gdzie odbywa się „szycie samochodu na miarę”. Z kieliszeczkiem ulubionego trunku wskakują do kilku foteli i wybierają ten najwygodniejszy. Dobierają skórę do ich obszycia czy kierownicę pasującą do dłoni. Szef studia krawieckiego fabryki w Maranello dobrze wspomina Polaków.

– Jeden z nich zamówił wnętrze w kolorach ulubionego klubu piłkarskiego, inny dodał własne inicjały na wszelkich dodatkach. Cieszymy się z każdego takiego zamówienia, bo indywidualnego auta właściciel potem nie sprzeda na rynku wtórnym. Kupi kolejne ferrari i kolejne – mówi menedżer.

Nowy posiadacz ferrari zazwyczaj odwiedza firmowy sklep. Tam pieniądze znów lecą jak z dziurawego worka. Do firmowego breloczka za 108 euro wypadałoby mieć zegarek Ferrari Hublot za 22,5 tys. euro, obrandowaną komórkę za 9,5 tys. (a to cena bez abonamentu), do tego obowiązkowo zestaw skórzanych walizek idealnie wypełniających przestrzeń bagażową auta. Rachunek za dodatkowe wyposażenie samochodu sięga często jednej czwartej wartości auta. Szefowie Ferrari zacierają ręce z radości, bo w 2012 r. wartość sprzedaży produktów sygnowanych logo ze skaczącym koniem wyniosła 2 mld euro. To prawie tyle samo, ile wynosi wartość sprzedanych w tym czasie aut – 2,4 mld euro.

Spośród 7,3 tys. samochodów najwięcej kupili Amerykanie, Niemcy i Chińczycy. We Włoszech sprzedaje się zaledwie ok. 300 maszyn, odkąd ze względu na kryzys rząd wprowadził podatek od luksusowych aut. W przypadku droższych modeli sięga on 8 tys. euro rocznie, co skłania właścicieli do kryzysowej sprzedaży. Dwu–trzyletnie ferrari można kupić za połowę wyceny sprzed kryzysu. Aby ratować wizerunek marki, szefowie Ferrari postanowili wdrożyć politykę ekskluzywności. – Ferrari będzie teraz jak piękna dziewczyna. Aby ją zdobyć, trzeba będzie się trochę postarać – powiedział w ubiegłym tygodniu Luca di Montezemolo, szef Ferrari, ogłaszając, że producent supersamochodów będzie ich produkował mniej niż w poprzednich latach. Najnowsze LaFerrari zostanie wyprodukowane w liczbie 499 egzemplarzy. W kolejce mogą się ustawić tylko zamożni kolekcjonerzy z minimum czterema autami tej marki w garażu. Podobno w Polsce warunek koncernu spełniają cztery osoby, ale to i tak więcej niż liczba aut przydzielona na nasz rynek.