Miliony z wyzysku

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wstydliwa tajemnica naszych ciuchów, czyli wszystko czego nie wiemy o produkcji ubrań a dla świętego spokoju sumienia wolimy nawet nie pytać (fot. sxc.hu) Źródło: FreeImages.com
Wstydliwa tajemnica naszych ciuchów, czyli wszystko czego nie wiemy o produkcji ubrań a dla świętego spokoju sumienia wolimy nawet nie pytać.
Praca przy sandblastingu, jak nazywa się technologia postarzania dżinsów, odbiera zdrowie najdalej po dwóch latach. Aby uzyskać pożądany wygląd, na spodnie kieruje się strumień piasku pod ciśnieniem. Problem w tym, że robotnicy pracujący bez masek ochronnych i w kiepsko wentylowanych pomieszczeniach wdychają pył krzemionkowy. Efekt? Notoryczne choroby płuc prowadzące do bolesnej śmierci. Jak się okazało w ostatnich tygodniach, to nie jest najgorsza rzecz, która może ich spotkać w fabryce. Praca ponad siły za marne pieniądze – bo przecież uwielbiamy niskie ceny – w fatalnych warunkach to codzienność milionów ludzi spędzających kilkanaście godzin na dobę w tysiącach zakładów odzieżowych w Azji i Ameryce Południowej. Aż do momentu, gdy dochodzi do tragedii. Takiej jak w Bangladeszu. Czeski fotograf Zbyněk Hrbata, dokumentujący katastrofę budynku Rana Plaza mieszczącym fabryki odzieżowe, znalazł w gruzach metki ubrań polskiej marki Cropp. Gdyby nie to, Polacy do dziś mogliby pozostawać w błogiej nieświadomości, gdzie powstają tak kochane przez nich ciuchy. A tak już wiedzą, że nowa kolekcja Cropp i innych światowych marek wytwarzających rzeczy w zawalonym gmachu kosztowały życie ponad tysiąca osób.

Cropp to jedna z marek giganta odzieżowego LPP z Gdańska. Najbardziej znana obok Reserved. Niedawno firma poinformowała, że zanotowała rekordowe wyniki. W 2012 r. sprzedała produkty za 3,2 mld zł, a zysk netto wyniósł 350 mln zł. Także kurs akcji spółki bił kolejne giełdowe rekordy – niedawno jedna kosztowała ponad 7 tys. zł. Dziś wiemy, że część tego sukcesu zbudowano w Rana Plaza. Co na to firma?

– Kontrola warunków funkcjonowania fabryk w Bangladeszu jest bardzo trudna. Od kilku miesięcy nasilają się w tym kraju zamieszki. Z powodu obaw o bezpieczeństwo pracowników LPP nie wysyła swoich kupców do tego kraju – usprawiedliwia się Dariusz Pachla, wiceprezes spółki. Deklaruje, że tak jak inni światowi giganci firma przystąpi do porozumienia dotyczącego ochrony przeciwpożarowej oraz bezpieczeństwa budynków w Bangladeszu.

Niewinnie skazani

– Nie wiedzieliśmy, nie mamy na to wpływu, to lokalny rząd powinien zadbać o warunki pracy – to dyżurne wyjaśnienia składane przez przedstawicieli korporacji odzieżowych. W takim tonie tłumaczył się też rzecznik H&M, szwedzkiego koncernu odzieżowego również oskarżanego o wyzysk pracowników w Bangladeszu. – Dzieci były zatrudnione jako najemnicy, pracowników bito, a przy wypłacaniu wynagrodzenia regularnie oszukiwano ludzi – mówił Charles Kernaghan, dyrektor Instytutu Globalnego Rynku Pracy i Praw Człowieka.

Nadzorujący pracę szwaczek w fabrykach zachowywali się jak kapo w obozach koncentracyjnych. – Mężczyźni zmuszali młode kobiety, żeby uprawiały z nimi seks – dodaje Kernaghan. Doniesienia wyszły na jaw tydzień temu. Najbardziej oberwało się szefom szwedzkiego koncernu. Ale nie tylko. Pod odstrzałem mediów znalazła się znana amerykańska piosenkarka Beyoncé, która pozuje na plakatach w kostiumach kąpielowych H&M. Opinia publiczna stara się ją zmusić do wypowiedzenia kontraktu skandynawskiej marce ubraniowej.

Jednak to niejedyna wpadka Szwedów. W połowie maja 23 pracowników zostało poważnie rannych, kiedy w Kambodży zawaliła się jedna z fabryk, gdzie również produkowano odzież z metką H&M. W takich przypadkach koncerny mają z reguły jedno wytłumaczenie. – Nasze śledztwo wykryło, że ubrania H&M były produkowane w tamtym budynku. Odbywało się to jednak bez naszej wiedzy z winy dostawcy, który został zaakceptowany przez nasz koncern. Jest to niedopuszczalne, ponieważ mamy wyraźną politykę, że cała produkcja musi się odbywać w budynkach zaakceptowanych przez firmę – brzmi oficjalny komunikat H&M. Koncerny winą za wypadki obarczają podwykonawców szyjących ubrania bez ich wiedzy.

Maria Huma z organizacji Clean Clothes Polska, walczącej o poprawę warunków pracy w przemyśle odzieżowym, mówi, że katastrofa w Bangladeszu powinna być ostatnim impulsem dla LPP. Firma powinna wziąć odpowiedzialność za zdrowie i życie pracowników. – Fakt, że nie wie albo nie chce wiedzieć, jakim fabrykom zleca produkcję, może świadczyć o braku odpowiedzialności i przejrzystości tej spółki – komentuje Huma. Portal Ekonsument.pl, dbający o większą świadomość kupujących, postanowił pójść o krok dalej. Umożliwił każdemu internaucie wysłanie apelu do prezesa LPP Dariusza Piechockiego. W e-mailu nadawcy proszą o opublikowanie listy wszystkich fabryk LPP w Bangladeszu, podanie wyników badań z monitoringu warunków pracy i wypłatę odszkodowań poszkodowanym pracownikom i rodzinom tragicznie zmarłych w katastrofie Rana Plaza. Do prezesa Piechockiego taki apel wysłało prawie 2 tys. osób.

Sporo winy jest także po naszej stronie. Konsumentów zadowolonych z każdej złotówki urwanej z ceny podkoszulka. Jakim i czyim kosztem obcina się koszty produkcji? To nas nie interesuje. Inna sprawa, że korporacje odzieżowe dyskretnie zdejmują nam ten problem z sumienia. Przewrotnie tłumaczą, że zlecając pracę w Bangladeszu, dają pracę milionom ludzi. Eksport odzieży jest jednym z głównych źródeł dochodu kraju.

Więcej produkcji polskich ubrań w artykule Tomasza Molgi w poprzednim (23/2013) numerze tygodnika "Wprost".

Nowy numer "Wprost" od niedzielnego wieczora jest dostępny w formie e-wydania .

Najnowszy "Wprost" jest także dostępny na Facebooku  .