Triumf Pawlikowskiego w Gdyni. "Tutaj da się żyć"

Triumf Pawlikowskiego w Gdyni. "Tutaj da się żyć"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Paweł Pawlikowski, fot. Evandro Inetti/Zuma/Forum
„Ida” przyniosła mu gdyńskie Złote Lwy. Czarno-białym filmem mieszkający od 30 lat w Anglii Paweł Pawlikowski wrócił do swoich polskich korzeni.
- Nigdy nie bałem się ryzyka - mówi mi Paweł Pawlikowski. - Czasem myślę, że zrobiłem z życia eksperyment. Realizacja czarno-białego filmu, po polsku, z nieznanymi na świecie aktorami, też pachniała zawodowym harakiri.

Do harakiri nie doszło. Przeciwnie. „Ida” triumfowała na festiwalu w Gdyni, dostała nagrodę Fipresci w Toronto, zbiera świetne recenzje. Krytyk branżowego „Screen International” napisał: „Obraz potwierdza pozycję Pawlikowskiego jako jednego z najciekawszych autorów współczesnego kina”.

„Ida” jest realizowana w czerni i bieli, bez pośpiechu, wyciszona. Pawlikowski potrafi zatrzymać kamerę na twarzy dziewczyny, spojrzeć jej w oczy. Bohaterka, wychowana przez zakonnice sierota, ma złożyć śluby klasztorne. Ale jej przełożona żąda, by przedtem spotkała się z krewną, o której istnieniu dotąd nie wiedziała. Jest początek lat 60. Młoda kobieta dowiaduje się, kim naprawdę jest. Nazywa się Ida Lebenstein, urodziła się pod Łomżą. Chce odszukać groby rodziców. Ale jej ciotka Wanda wie, że w jej rodzinnej wsi Żydzi grobów nie mają. „A co będzie, jeśli tam pojedziesz i okaże się, że Boga nie ma?” - pyta przyszłą zakonnicę. Starsza o pokolenie Wanda wie, co zastaną na miejscu. Obcych ludzi w ich dawnym domu i zmowę milczenia mieszkańców wsi.

Pawlikowski opowiada o traumie przeszłości bez nienawiści, bardzo subtelnie. Pokazuje też pustkę, w jakiej żyje Wanda. Jej zgorzknienie, moralną degrengoladę. Inteligentka, po wojnie została stalinowskim prokuratorem. Potem jej świat runął. Wanda nie ma niczego. Ida, która jako niemowlę uratowała się dzięki jasnym, „nieżydowskim” włosom, ma religię.

Reżyser dotyka trudnych tematów z polskiej przeszłości. Udziału Polaków w Holocauście, stalinizmu. Ale najważniejsza jest tu prywatna, uniwersalna opowieść o wierze, cierpieniu, reakcji na ból, naturze zła. Oglądając film można pomyśleć o „Bramach raju” Andrzejewskiego. Pawlikowski zadaje pytania o istotę poświęcenia się Bogu. Ile byłyby warte śluby dziewczyny, gdyby nie poznała wcześniej świata - nie skonfrontowała się z jego najmroczniejszą stroną, ale też choć raz nie doświadczyła bliskości drugiego człowieka.

Ciekawe, że właśnie po taką historię Paweł Pawlikowski sięgnął w swoim pierwszym polskim filmie. Ida musi wyjść z klasztoru, aby móc do niego wrócić. Dotknąć innej rzeczywistości, żeby świadomie wybrać życie w zamknięciu. Pawlikowski wyjechał na Zachód jako nastolatek. Poznawał świat. Mieszkał w Anglii, w Niemczech, we Włoszech i Francji, wreszcie osiadł w Londynie na stałe i osiągnął status jednego z topowych reżyserów brytyjskich. W „Idzie” wrócił do Polski, którą znał najlepiej. - Nie chciałem robić filmu rozliczeniowego, a dzisiejszej Polski nie umiałbym ugryźć – tłumaczy. - Wybrałem lata 60., bo to czas mojego dzieciństwa. Zostały  we mnie wspomnienia dźwięków, piosenek, ale i typów ludzkich. Milicjant, inteligentka żydowska, młody jazzowy saksofonista.  

Sylwetka Pawła Pawlikowskiego, w której reżyser opowiada m.in. o hipisowskim Londynie lat 70., Związku Radzieckim lat 80., Serbii lat 90., a także o współczesnej Polsce w najnowszym numerze tygodnika „Wprost”.

Najnowszy numer "Wprost" od niedzielnego wieczora jest   dostępny w formie e-wydania   .  
Najnowszy "Wprost" jest także   dostępny na Facebooku   .  
"Wprost" dostępny również   w wersji do słuchania   .