Emocjonalny hardcore Marcina Dorocińskiego

Emocjonalny hardcore Marcina Dorocińskiego

Dodano:   /  Zmieniono: 
ZDJĘCIA: VUE MOVIE DISTRIBUTION 
Amerykanie zrobiliby już o losach Ryszarda Kuklińskiego kilka filmów. U nas przez dekadę, jaka minęła od jego śmierci, rosły tylko spory – mówi Marcin Dorociński, który zagrał rolę pułkownika w filmie „Jack Strong” Władysława Pasikowskiego.
To sprawnie zrealizowany szpiegowski thriller. Opowieść o odwadze i cenie, jaką się płaci za wyznawane wartości. O strachu. Reżyser precyzyjnie rekonstruuje Warszawę przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, pokazuje siermięgę socjalizmu, portretuje dowództwo Armii Ludowej, w którym ścierają się różne postawy wobec systemu. W roli głównej świetny Marcin Dorociński. W wywiadzie dla „Wprost” wybitny aktor mówi m.in.:

Co go zainteresowało w scenariuszu „Jacka Stronga”: Człowiek. Mężczyzna, który w imię przekonań przez lata dźwiga w sobie tajemnicę. Ryszard Kukliński wyznaczył sobie wielki cel, podporządkował mu życie. I stracił wszystko, co kochał. Jak wielką rozpacz musiał w sobie nosić? Amerykanie zrobiliby już kilka filmów o jego losach. U nas przez dekadę, jaka minęła od śmierci Kuklińskiego, rosły tylko oczekiwania i spory. Kiedy zaczynaliśmy film, z różnych stron słyszałem na zmianę: „Bohater”, „Zdrajca”. Najtrudniejsze było dla mnie odcięcie się od tego. Nie interesowało mnie budowanie pomnika ani udawanie Jamesa Bonda. Chciałem znaleźć kawałek prawdy o człowieku.

Jak mu pomogły rozmowy z przyjaciółmi Kuklińskiego: Utkwiła mi w głowie opowieść jego kolegi z Florydy. Był przełom lat 90. i dwutysięcznych. Kukliński stanął w oknie, spojrzał przez ocean w stronę Polski i rozpłakał się. Dlaczego? Może myślał, czy było warto?  W filmie mówi, że tak, bo świat stał się bezpieczny, trzecia wojna nie wybuchła, Polska jest wolna. Tylko jaką cenę on zapłacił? Nie ma chyba większej tragedii, niż strata dwóch synów. Kukliński nie żalił się na los, nie oskarżał. Ale kiedy wyobraziłem go sobie płaczącego w oknie, zrozumiałem, jak mocno musiał kochać swój kraj. Kraj, w którym połowa obywateli nazywa go zdrajcą.

O dorastaniu w Kłudzienku: prawie nie mam złych wspomnień. Przedszkole, szkoła, podwórko. Mnóstwo przyjaciół, kolegów, koleżanek. Stan wojenny zastał nas, jak zjeżdżaliśmy z górki - na sankach albo w miednicach, co kto miał. Nie odczuliśmy wielkich utrudnień. Oprócz zimy stulecia. Pamiętam śmigłowiec, który podleciał i zabierał sąsiadkę w ciąży do szpitala. Albo jak wcześniej Edward Gierek przyjechał wizytować Instytut Budownictwa, Mechanizacji i Elektryfikacji Rolnictwa i też odlatywał helikopterem z środka pola. To nie był super ustrój, czasem żyło się ciężko, ale jednak wyrośliśmy na w miarę przyzwoitych ludzi. Istniały jasne zasady. Słuchało się ojca i matki.  

Jak w piątej klasie technikum mechanicznego odbywał praktyki w warszawskim FSO: Przez dwa miesiące codziennie dojeżdżałem do miasta. Podziwiałem ludzi, którzy potrafili osiem godzin dziennie, z  przerwą na kawę i kanapki, wyrabiać wały korbowe i bloki silnika. Pomyślałem, że chyba nie dam rady. No i nie dałem.

O aktorskim losie: Myślałem, że po „Krugerandach” wszystko wystrzeli. Nie wystrzeliło. Trudno. Lekcja pokory. Wszystko w życiu jest potrzebne. Wiem, że dzisiaj łatwiej mi to powiedzieć. Gdybym nie miał na półce kilku statuetek, pewnie byłbym innym człowiekiem i inaczej, smutniej, bym się do tego zawodu uśmiechał.  Ale wiem, że gram nie dla tych nagród. Pracuję, bo ten zawód jest piękny. Nie chcę brylować. Ostatnio sporo ludzi stawia znak równości między celebrytą i aktorem. To mnie wkurza maksymalnie.

Dlaczego wybiera wyczerpujące, wymagające role: Bywa trudno. Ale nie robię tego za karę. Właśnie za ten emocjonalny hardcore kocham aktorstwo. Uwielbiam moment, kiedy nagle objawiają się w wyobraźni i w sercu rejony, których istnienia nawet bym się nie spodziewał. Kiedy wybucha się płaczem, śmiechem, trzęsie z emocji, często trudnych do przekazania. Kiedy telepie aktorem jak po podłączeniu do prądu. Ja w życiu codziennym jestem człowiekiem dość przezroczystym. Spokojnym i grzecznym. Lubię, żeby było miło, kiedy mówimy sobie „dzień dobry”, „przepraszam”, „dziękuję”, „do widzenia”. Ale w robocie mogę robić wszystko.

Czy płacze na filmach: Płaczę. Wzruszają mnie dzieci, zwierzęta, filmy animowane. Ale też wzruszam się dobrymi wiadomościami o polskich sportowcach. O Robercie Kubicy. Ten facet imponuje mi swoją siłą. Przeżył tragedię, ludzie po nim bezmyślnie jeżdżą. A on miał wypadek, bo robił to, co kocha. I nie poddaje się. Ciągle walczy. A w zawodach najbardziej lubię, jak wygrywa nie faworyt.

Cały tekst w najnowszym numerze tygodnika "Wprost"

Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .  
Najnowszy "Wprost" jest  także dostępny na Facebooku .  
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchani a .