Córka Maklaka

Dodano:   /  Zmieniono: 
Marta Maklakiewicz (fot. Maksymilian Rigamonti/Zdjęcie z tygodnika "Wprost")
Ludzie myśleli, że on, tak jak Himilsbach, pochodzi z nizin społecznych, z marginesu, nie wiedzieli, że ojciec był z inteligenckiej zamożnej rodziny. Nie wiedzieli też, że był zagubionym nieudanym ojcem. Wie pani, nie mam dzieci. Z wyboru tych dzieci nie mam – mówi w rozmowie z Magdaleną Rigamonti Marta Maklakiewicz, prawniczka, córka Zdzisława Maklakiewicza.
Tłumaczy go pani.

Nie, był alkoholikiem. (...) Cieszyłam się, że mogę go zobaczyć gdzieś na Krakowskim Przedmieściu czy w autobusie czy przed Pałacem Kultury. Pamiętam, jak szłam z koleżankami, a on naprzeciwko. Krzyczał: jestem książę Pepi, jestem książę Pepi. Koleżanki się śmiały, on się śmiał. To był utracjusz, żył z dnia na dzień, nic go nie obchodziło, nie liczył się z nikim. No, oczywiście poza własną matką, Cesią. Mieszkał z nią do końca życia. Tam miał wszystko podane pod nos. Chyba ojciec się jej po prostu bał. Uważała, że syn należy do niej. Był jedynakiem rozpieszczonym. W sklepach nic nie było - on miał wszystko. Wszyscy się źle ubierali - on białe kożuszki, francuskie koszule, włoskie garnitury i najdroższe spinki do mankietów. Teraz staram się, żeby na Kopernika 11, na domu, w którym mieszkał ojciec i w którym ja się urodziłam była tablica jemu poświęcona.

Kto tam teraz mieszka?

Pani Rogalska. To była pielęgniarka, która mieszkała piętro niżej. Odwiedzała babcię Cesię. I nie wiem jak to się stało, ale po śmierci babci pojawił się nowy testament, w którym cały majątek babcia przepisała na obcą kobietę.  Dziwne to wszystko. Pamiętam, jak byłam młodą dziewczyną i zachodziłam do babci. Pokazywała mi jakąś biżuterię, futra i mówiła: to wszystko kiedyś będzie twoje. Ale kiedy brałam do ręki jakiś pierścionek, to szybko mi go zabierała. Bała się chyba, że go „wypatrzę”. Skąpa była przeraźliwie. Z tego, co wiem ojciec oddawał jej wszystkie pieniądze. Mieszkali na czwartym piętrze. Ojciec stał na dole, wołał: Cesia, Cesia. A babcia: Co, Zdzisieńku, czego Zdzisieńku? A ojciec: Kasa. I Cesia w pudełeczku po zapałkach zrzucała mu pieniądze, a on szedł na nocną balangę. Co noc chodził. Następnego dnia już na niego czekała wyprasowana koszula, majtki i skarpetki złożone, spodnie na wieszaku, buty wypastowane. Zdzisio się ubierał i wychodził. Nie obchodziło jej dokąd idzie, ważne tylko, żeby do niej wrócił.

Po imieniu mówił do matki?

Po imieniu. Nie wiem dlaczego. Nigdy nie słyszałam, żeby powiedział mamo, zawsze Cesia. Obydwoje byli dziwakami. To był wypieszczony syńcio, właściwie miłość jej życia.

Cały wywiad Magdaleny Rigamonti z Martą Maklakiewicz można przeczytać w najnowszym "Wprost", który jest dostępny w formie e-wydania od niedzieli od godz. 20 na www.ewydanie.wprost.pl, zaś od poniedziałku - w kioskach i salonach prasowych na terenie całego kraju.

"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku

Oraz na  AppleStore GooglePlay