Kanibale i łowcy głów. Psychologiczna wojna na Pacyfiku

Kanibale i łowcy głów. Psychologiczna wojna na Pacyfiku

Dodano:   /  Zmieniono: 
Materiał ilustracyjny z tygodnika (fot. RALPH CRANE/THE LIFE IMAGES COLLECTION/GETTY IMAGES, WIKIMEDIA COMMONS) 
Wypreparowane czaszki japońskich żołnierzy stały się pamiątką przywożoną do USA z wojny na Pacyfiku. Japończycy rewanżowali się, zjadając amerykańskich jeńców.
Major Sueo Matoba był dumny z kolacji, którą przygotował dla oficerów cesarskiej armii na polecenie płk. Yoshio Tachibany, dowódcy garnizonu na wyspie Chichi Jima. Pułkownik osobiście wybrał jadłospis, którego głównym punktem była wątroba Floyda Halla, zestrzelonego kilka dni wcześniej amerykańskiego lotnika. Pułkownik Tachibana był weteranem walk w Mandżurii, alkoholikiem i sadystą, znanym wśród żołnierzy z twardej ręki. Chichi Jima była ważnym garnizonem, którego działa, artyleria przeciwlotnicza i ufortyfikowane góry strzegły najkrótszej drogi morskiej w kierunku Tokio i szlaków zaopatrzenia dla innych baz armii cesarskiej rozsianych na wyspach zachodniego Pacyfiku. Tachibana miał powody do wydawania uroczystej kolacji, bo jego artyleria odparła atak amerykańskiego lotnictwa. W jego ręce wpadło ośmiu lotników, którzy mieli stać się główną atrakcją kolacji dla oficerów armii i marynarki reprezentowanej przez adm. Kinizo Mori.

Sztabowcy Tachibany starannie przygotowali ucztę. Major Matoba z kpt. Shizuo Yoshii wybrali odpowiednie mięso, a dr Tadashi Teraki umiejętnie wyciął najsmaczniejsze kąski. Wątrobę Floyda Halla pokrojono na drobne kawałki nadające się do przyrządzenia szaszłyków sukiyaki, a ponieważ chętnych do skosztowania mięsa wro ga było wielu, Teraki kazał sanitariuszowi wyciąć jeszcze trzykilogramowy kawał mięśnia udowego. Ludzkie mięso zasmakowało japońskim oficerom, a że zapasów było pod dostatkiem – w niewoli mieli poza Hallem jeszcze siedmiu lotników – przez kolejne dni kontynuowali ucztę, urozmaicając sobie czas torturowaniem jeńców. Na talerzach w kwaterze płk. Tachibany wylądowało jeszcze trzech Amerykanów. Niektórzy byli krojeni żywcem kilka razy. Trzymano ich przy życiu, żeby mięso zachowało świeżość. W końcu Amerykanie przejedli się Japończykom, którzy zabili pozostałych czterech jeńców, ćwicząc się przy okazji w sztuce posługiwania samurajskim mieczem.

Mało brakowało, a los nieszczęsnych jeńców podzieliłby dziewiąty lotnik, 20-letni por. George Herbert Bush, który również został trafiony przez japońską obronę przeciwlotniczą Chichi Jimy. W przeciwieństwie do kolegów, którzy na swoje nieszczęście wyskoczyli na spadochronach nad wyspą, Bush odleciał płonącym avengerem daleko w morze. Po kilku godzinach dryfującego na tratwie pilota znalazła amerykańska łódź podwodna, pozbawiając płk. Tachibanę zaszczytu zjedzenia przyszłego prezydenta USA.

WYSOKIE MORALE KANIBALI

Wydarzenia, które przeszły do historii wojny na Pacyfiku jako incydent na Chichi Jimie, nie były jednorazowym wybrykiem. Podobny los spotkał Hindusów służących pod brytyjskim dowództwem w Singapurze czy Birmie. Do japońskiej niewoli dostało się 40 tys. indyjskich żołnierzy, z których szybko sformowano kolaborancką Indyjską Armię Narodową (INA) walczącą po stronie Japonii o wyzwolenie Indii spod brytyjskiego panowania. Ci Hindusi, którzy odmówili wstąpienia do INA, zostali wysłani do obozu jenieckiego w Batawii (dzisiejsza Dżakarta) na Jawie, a stamtąd do Nowej Gwinei mającej stać się przyczółkiem do japońskiego ataku na Australię. Poza zapędzeniem do morderczej pracy w dżungli Japończycy wykorzystywali ich do szkolenia rekrutów – jako żywe tarcze strzelnicze i manekiny do ćwiczeń z bagnetami. Stali się także źródłem pożywienia. – Z 300 ludzi, którzy trafili ze mną do obozu Wewak, przeżyło tylko 50. Japoński lekarz, por. Hisata Tomiyasu kazał swoim żołnierzom wyprowadzać jeńców pojedynczo poza obóz, gdzie ich zabijano i wycinano wątroby oraz mięśnie ud, pośladków i ramion, które trafiały do kotła – zeznawał po wojnie kpt. R.U. Pirzai, jeden z tych, którzy przeżyli obóz w Wewak. Podobne relacje można było usłyszeć z ust innych hinduskich jeńców.

Kanibalizm w cesarskiej armii z czasów drugiej wojny światowej był tematem tabu aż do początku lat 90., gdy pracujący na uniwersytecie w Melbourne japoński historyk Toshiyuki Tanaka trafił na archiwalną dokumentację procesów zbrodniarzy wojennych, przeprowadzonych tuż po wojnie, dotyczących ponad 100 przypadków ludożerstwa. Alianckie trybunały wojskowe nie miały odpowiednich paragrafów, by sądzić kanibali. Skazywano ich więc za morderstwo i „niezapewnienie honorowego pochówku poległym wrogom”. Większość sprawców makabrycznych praktyk z Chichi Jimy i Nowej Gwinei powieszono, odrzucając próby usprawiedliwiania jedzenia ludzkiego mięsa głodem i upadkiem morale japońskiej armii pod koniec wojny. Potwierdziły to także badania prof. Tanaki.

– Jedzenia brakowało zaledwie w kilku przypadkach, a morale było świetne. Te akty popełniano na rozkaz oficerów, którzy chcieli w ten sposób dać żołnierzom poczucie zwycięstwa i zacieśnić więzi w jednostkach, grupowo dopuszczających się złamania kulturowego tabu, jakim jest kanibalizm – pisał Tanaka. Opierał się m.in. na relacji hinduskiego jeńca Havildara Changdi: „Kopiąc umocnienia na Nowej Gwinei, widziałem, jak Japończycy złapali zestrzelonego amerykańskiego pilota, który miał nie więcej niż 20 lat. Żandarmi ścięli mu głowę, a potem wycięli kawałki mięsa z jego rąk, nóg, pośladków i zanieśli do swojej kwatery, gdzie pocięli je na małe kawałki i usmażyli. Wieczorem japoński generał wygłosił przemówienie do dużej grupy oficerów, a potem rozdano im po kawałku usmażonego Amerykanina, który został zjedzony na miejscu”. Amerykańscy żołnierze nie mieli złudzeń co do tego, co ich czeka w japońskiej niewoli. Nic więc dziwnego, że przygotowali własną wersję horroru, który rozegrał się w czasie wojny na Pacyfiku.

GŁOWA „ŻÓŁTKA” W KAŻDYM DOMU

W czerwcu 2003 r. policjanci z miasta Pueblo w stanie Kolorado przeszukując dom podejrzanego handlarza narkotyków, znaleźli małe pudełko. W środku była polakierowana ludzka czaszka z napisem na czole: „To jest dobry żółtek. Guadalcanal, 11.11.1942” i autografami kilku tuzinów amerykańskich żołnierzy do stopnia podpułkownika włącznie. Policjanci czaszkę zarekwirowali ku oburzeniu podejrzanego twierdzącego, że to pamiątka po pradziadku Juliusie Papasie walczącym w piechocie morskiej w czasie wojny na Pacyfiku. Makabryczne znalezisko to jedno z wielu przechowywanych pewnie do dziś w amerykańskich domach trofeów wojennych.

W 1944 r. magazyn „Life” opublikował pierwsze zdjęcie takiej zdobyczy. Przedstawiało Natalie Nickerson siedzącą przy biurku z ludzką czaszką. Podpis głosił: „Gdy dwa lata temu wielki, przystojny porucznik marynarki żegnał się z 20-letnią Natalie z Phoenix w Arizonie, obiecał jej Żółtka. W zeszłym tygodniu Natalie dostała ludzką czaszkę podpisaną przez porucznika i 13 jego przyjaciół”. Już wcześniej w amerykańskiej prasie zaczęły się pojawiać zdjęcia i soczyste opisy pozyskiwania osobliwych wojennych trofeów. Fotografie robili sami żołnierze, a potem sprzedawali je jako pamiątki marynarzom, dzięki którym trafiały one na Zachodnie Wybrzeże USA. Zdjęcia ludzkich głów zdobiących amerykańskie czołgi podczas bitwy o Guadalcanal stały się równie powszechne jak naszyjniki z ludzkich uszu i zębów wyrywanych żywym jeszcze wrogom. Ameryka czuła się upokorzona japońskim atakiem na Pearl Harbor i teraz brała odwet na Japończykach. Dumni ze swoich zwycięstw marines nie tylko wysyłali swoim dziewczynom ludzkie czaszki w prezencie, ale też śpiewali o tym piosenki.

Alan Lomax, etnograf i muzykolog dokumentujący muzyczną kulturę delty Missisipi, nagrał w 1942 r. bluesową pieśń skomponowaną przez czarnoskórego żołnierza, który śpiewa o japońskiej czaszce i zębach, które przywiezie dzieciom w prezencie z wojny. Pojawiały się zdjęcia marines gotujących obcięte głowy poległych wrogów, by uzyskać oczyszczoną do gołej kości czaszkę. Dziennikarz Winfield Towney Scott na podstawie rozmów z marynarzami opisał także inny sposób na ich czyszczenie. Polegał na ciągnięciu za okrętem sieci pełnej obciętych ludzkich głów, które gubiły zbędne tkanki w morskiej wodzie, a potem były wyciągane, czyszczone w sodzie kaustycznej i polerowane. Amerykański bohater narodowy Charles Lindbergh – pierwszy człowiek, który przeleciał samolotem Atlantyk – wspominał w dziennikach z czasów wojny, że widok poległych Japończyków pozbawionych głów, uszu albo nosów był powszechny.

Pod koniec wojny podstawowym pytaniem zadawanym przez celników na Hawajach żołnierzom wracającym z frontu było, czy mają czaszki albo ludzkie kości. Celnicy skarżyli się, że wiele tych pamiątek to gnijące głowy, które nie zostały wypreparowane. Oficjalnych statystyk nikt nie prowadził, ale gdy w 1984 r. zaczęto ekshumować zwłoki japońskich żołnierzy poległych w czasie walk na Marianach, ponad 60 proc. z nich było pozbawionych głów.

PREZENT DLA ROOSEVELTA

Armia próbowała temu przeciwdziałać. W 1942 r. wprowadzono przepisy, wedle których za robienie pamiątek z części ciał poległych wrogów groził sąd polowy. Wkrótce potem głównodowodzący działaniami na Pacyfiku gen. Douglas MacArthur dostał polecenie ukrócenia procederu okaleczania zwłok wrogów i obrotu takimi pamiątkami. Nie zdało się to na wiele, bo dowódcy polowi dobrze wiedzieli, jak może to wpłynąć na morale marines prowadzących krwawą wojnę w skrajnie trudnych warunkach. Duchowni i opinia publiczna w USA protestowali, gdy zdjęcia japońskich czaszek pojawiały się w prasie, ale przykład i tak płynął z samej góry.

W czerwcu 1944 r., w przeddzień lądowania aliantów w Normandii prezydent Roosevelt przyjął grupę kongresmenów, z których jeden, Francis Walter, demokrata z Pensylwanii, położył na jego biurku nożyk do listów, zrobiony z przedramienia japońskiego żołnierza poległego na Pacyfiku. – Takie prezenty to lubię dostawać – odparł prezydent, a gdy Walter przeprosił go, że to tylko taka mała cząstka japońskiej anatomii, Roosevelt odparł: „Wkrótce będzie znacznie więcej tego typu podarunków.” Opis tego spotkania w amerykańskiej prasie wywołał powszechne oburzenie. Zawstydzony Roosevelt polecił urządzenie pogrzebu nożyka do listów zrobionego z ludzkiej kości. Japońska propaganda przez kilka kolejnych tygodni miała używanie, łącząc sprawę nożyka ze zdjęciem Natalie Nicker son z czaszką. Zachowania Amerykanów określano jako prymitywne i rasistowskie, jakby zapominając, że robienie popielniczek z japońskich czaszek może być równie źle widziane w Tokio, co w Nowym Jorku doniesienia o używaniu jeńców wojennych jako worków do trenowania walki na bagnety. Całe szczęście, że Amerykanie nie wiedzieli jeszcze, że ich koledzy bywają też przerabiani na szaszłyki.

WSZECHOBECNY RASIZM

Makabryczne zachowania w czasie wojny na Pacyfiku miały rasowe podłoże. Japończycy podziwiali osiągnięcia zachodniego kolonializmu, ale jednocześnie traktowali Europejczyków i Amerykanów, a także Azjatów, którzy byli po ich stronie, jako podludzi niegodnych przyzwoitego traktowania. Stąd akty kanibalizmu wobec Amerykanów i Hindusów, a także bezlitosne traktowanie Filipińczyków czy Chińczyków. Ci ostatni jeszcze przed wybuchem drugiej wojny światowej doświadczyli rzezi Nankinu, gdy cesarska armia zgwałciła i zamordowała dziesiątki tysięcy bezbronnych cywili.

Podobne podłoże miało także kolekcjonowanie głów i innych części ciała Japończyków przez Amerykanów. Propaganda USA czasów wojny odwoływała się do rasowych uprzedzeń wobec Japończyków, którzy ośmielili się zdradziecko zaatakować Stany Zjednoczone. Zmobilizowane w ten sposób do walki oddziały nie widziały nic niestosownego w robieniu sobie prezentów z czaszek pokonanych wrogów.

Artykuł ukazał się w 23/2015 numerze "Wprost". Najnowsze wydanie można zakupić w kioskach i salonach prasowych na terenie całej Polski orazw wersji do słuchania oraz na  AppleStoreGooglePlay.