Zimnem na serce

Dodano:   /  Zmieniono: 
(fot. materaiły prasowe) 
Zastosowanie hipotermii – obniżenie temperatury ciała pacjenta po zatrzymaniu krążenia, zwiększa jego szansę na przeżycie i powrót do zdrowia o blisko 50 procent.

O ile w uczuciach dobrze jest mieć serce gorące, o tyle w niektórych chorobach sercowo-naczyniowych lepiej to serce ochłodzić. I to aż o 3-4°C. Wyobraźmy sobie, że widzimy przechodnia, który pada na ulicy. Podbiegamy, sprawdzamy tętno. Ustało, jego serce przestało bić. To znaczy, że przestało pompować krew do naczyń krwionośnych. Efekt? Narządy są pozbawione tlenu. Najbardziej zagrożony na skutki niedotlenienia jest mózg. Jeśli akcja serca i krążenie nie zostanie w odpowiednim czasie przywrócone, człowiek nie wróci do życia, a jeśli wróci, to jako „warzywo”. Skutki takiego incydentu będą mniej tragiczne, jeżeli zastosuje się hipotermię terapeutyczną, czyli ochłodzenie organizmu.

Ocalić serce, ocalić mózg

– Hipotermię w terapii dorosłych stosuje się głównie u pacjentów, którzy doznali nagłego zatrzymania krążenia z przyczyn kardiologiczych. Zwykle dochodzi do tego w wyniku choroby wieńcowej, która jest jedną z głównych przyczyn zatrzymania krążenia pozaszpitalnego – mówi dr n. med. Robert Kowalik, kierownik Oddziału Intensywnej Opieki Kardiologicznej w warszawskim szpitalu klinicznym przy ul. Banacha. Pacjenci po zatrzymaniu akcji serca i zabiegach resuscytacyjnych, które służą przywróceniu czynności życiowych u chorego z zatrzymaniem krążenia, są przywożeni do szpitala nieprzytomni. Ich mózg jest zagrożony nieodwracalnym uszkodzeniem. Do niedawna stanowili grupę o bardzo złym rokowaniu. Zazwyczaj umierali, a jeżeli przeżyli, to wychodzili ze szpitala z głębokimi uszkodzeniami mózgu. Na ogół pozostawali w stanie wegetatywnym. – Ta dramatyczna sytuacja zmieniła się dzięki wprowadzeniu do leczenia metody hipotermii – wyjaśnia dr Kowalik.

33 stopnie

Pacjent, który trafia do szpitala z zatrzymanym krążeniem, jest schładzany do temperatury 33°C. To tzw. umiarkowana hipotermia terapeutyczna. – Wydawałoby się, że to niewiele w porównaniu z temperaturą fizjologiczną, która wynosi 36,6°C. A jednak już te 3,6°C decyduje o tym, że zwalniają się procesy uszkadzające mózg – wyjaśnia dr Kowalik. Pacjent jest utrzymywany w hipotermii, a kiedy budzi się jego mózg, jest znacznie sprawniejszy. Dzięki temu szansa, że wyjdzie z tego zdarzenia kardiologicznego, i to z dobrym wynikiem neurologicznym, wynosi 50-55 proc. Bez zastosowania hipotermii leczenie szpitalne w takich wypadkach przeżywa ok. 4 proc. pacjentów. – Te twarde dane pokazują, że warto takich pacjentów leczyć za pomocą hipotermii, bo nie tylko przeżyją, ale dalej będą sprawni życiowo i zawodowo. Kiedyś, gdy hipotermii nie było, szpital opuszczali inwalidzi – dodaje dr Kowalik.

Metody chłodzenia

Żeby leczenie chłodzeniem było skuteczne na tyle, by ratowało życie, temperatura musi się utrzymywać na poziomie 33°C przez 24-36 godzin. Muszą być zastosowane specjalne urządzenia do hipotermii. Stosując urządzenia wewnątrznaczyniowe, człowieka chłodzi się, wprowadzając cewnik do dużego naczynia krwionośnego, przez który przepuszcza się płyn o niskiej temperaturze. Z kolei urządzenia do chłodzenia zewnętrznego to specjalne hydrożelowe okłady, które umieszcza się na skórze pacjenta. Przez te maty krąży zimna woda i chłodzi chorego.

– W naszym ośrodku mamy do dyspozycji jedne i drugie urządzenia, jednak skłaniam się do korzystania z urządzeń zewnętrznych, ponieważ ich aplikacja zimna jest zdecydowanie łatwiejsza. Nie trzeba zakładać cewnika wewnątrznaczyniowego, co zawsze może być źródłem krwawień, zakażeń czy innych powikłań. Urządzenia zewnętrzne są znakomite. Ich przykładem jest Arctic Sun, które stosujemy w klinice – dodaje dr Kowalik. W Polsce zastosowanie hipotermii terapeutycznej rozwinęło się dopiero w ciągu ostatnich dwóch lat, odkąd metoda zaczęła być refundowana przez NFZ. – Hipotermia terapeutyczna to obecnie jedyna znana metoda, która jest w stanie poprawić stan pacjenta po epizodzie zatrzymania krążenia poza szpitalem. I dlatego powinno się ją coraz szerzej stosować w całej Polsce – podsumowuje dr Kowalik.