Matura 2024. Ściąganie przypomina dziś techniki szpiegowskie. Nasi rodzice by nie uwierzyli

Matura 2024. Ściąganie przypomina dziś techniki szpiegowskie. Nasi rodzice by nie uwierzyli

Maturzyści przed jednym z egzaminów (i żadnej ściągi w zasięgu wzroku)
Maturzyści przed jednym z egzaminów (i żadnej ściągi w zasięgu wzroku) Źródło:PAP / Marcin Bielecki
W związku z tegorocznymi maturami oraz pierwszym unieważnionym egzaminem, powrócił temat stary jak świat – ściągi i ściąganie. Obecnie technologia znacznie upraszcza oszustwa i nawet jeśli nie jest to duży problem przy maturach, to już np. na studiach wydaje się być prawdziwą plagą.

Zacznijmy od przypomnienia, że matury po 1989 roku przeprowadzane były w formie całkowicie innej niż dziś. Istniały tylko dwa obowiązkowe egzaminy pisemne, bez podziału na poziomy. Na salę egzaminacyjną można było wnieść nie tylko piórniki, które już dawały duże możliwości, jeśli chodzi o ukrycie ściągi. Uczniowie mieli też prawo do posiadania na biurku kanapek czy maskotek. Można sobie tylko wyobrazić, jak kreatywnie niektórzy potrafili wykorzystać takie okazje.

Dawne matury stresujące, ale czasem „z ułatwieniami”?

Choć wciąż słyszy się od osób starszych, że co roku regularnie śnią o maturze, to jednak równie wiele jest opowieści o różnych ułatwieniach przy zdawaniu. Wiele wspomnień odwołuje się do tego, że zagadnienia egzaminacyjne po prostu „były znane” przed dniem próby. Nierzadko zdarzało się też, że komisja robiła sobie przerwę „na papierosa”, a zdający mógł wtedy szukać ratunku u koleżanek i kolegów.

Jeśli wspomniany egzamin pisemny nie był zaliczony na piątkę, albo średnia ocen wypadała poniżej czterech, to na maturzystów czekały jeszcze egzaminy ustne. W komisjach zasiadali oczywiście tylko nauczyciele z danej szkoły, co mogło prowadzić do kolejnych nieprawidłowości, choćby podpowiedzi dla lubianych uczniów. Jakiekolwiek ściąganie na egzaminie ustnym było jednak już skrajnie trudniejsze.

Nowe matury, nowe problemy ze ściąganiem

Duże zmiany w sposobie przeprowadzania matur nastąpiły w 2004 roku. Skończyło się też rozkładanie na pulpicie dodatkowych przedmiotów. Obecnie zasady są nawet bardziej restrykcyjne, bo Centralna Komisja Egzaminacyjna zabrania, by uczniowie choćby wnosili na salę egzaminacyjną takie urządzenia, jak telefony komórkowe, smartwatche, odtwarzacze mp3 i mp4 czy jakikolwiek inny sprzęt telekomunikacyjny.

Kiedy takie nowinki technologiczne dopiero wchodziły do Polski, faktycznie słyszano o uczniach, którzy nagrywali całe wypracowania na walkmana. W późniejszych latach korzystano też z zaawansowanych zegarków, albo specjalnych okularów, które pozwalały wyświetlać informacje niewidoczne dla postronnych obserwatorów. Takie praktyki rodem z filmów szpiegowskich nie były jednak dostępne dla większości, więc trudno mówić, by na stałe weszły do uczniowskiego repertuaru oszustw.

O ile we wspomnieniach internautów znajdziemy informacje o elektronicznych „pomocach naukowych” na sprawdzianach, to już na maturze o tego typu opcjach nie może być mowy. Odpadają też zaawansowane „kalkulatory”, które niejednemu uratowały skórę. Co jakiś czas słyszy się może legendy o słuchawkach i pomocy zdalnej, ale na tak zuchwałe złamanie zasad decydować się mogą tylko kompletni desperaci. W razie wykrycia oszustwa, komisja nie będzie miała litości dla takiego delikwenta.

Wydaje się, że najpewniejszym od lat sposobem pozostają więc ściągi spisane na jak najmniejszych karteczkach. We wspomnieniach internautów możemy przeczytać o najdziwniejszych sposobach na ich ukrycie. Jednymi z oryginalniejszych są fałdy skóry w brzuchu lub miejsca za uchem, skryte za długimi włosami. Klasyką gatunku będą z kolei rękawy oraz inne części garderoby, z bielizną włącznie.

Ściąganie niewarte ryzyka?

Swego czasu furorę robiły specjalne długopisy, które po kilkukrotnym kliknięciu odsłaniały swoje ścianki, ujawniając spisane drobnym druczkiem ściągi. Każdy jednak, kto kiedykolwiek próbował tego typu rozwiązań, powinien dobrze wiedzieć – samo spisanie takich ściąg pozwala zwykle nauczyć się ich treści na pamięć. Po co więc ryzykować, że nauczyciel znajdzie przyklejone taśmą klejącą kartki, albo zobaczy zapisane długopisem na wnętrzu dłoni wzory?

Stawka jest poważna i może wyjaśniać, dlaczego o ściąganiu na maturze słyszy się wyjątkowo rzadko. Każda osoba przyłapana na takim zachowaniu natychmiast traci możliwość kontynuowania egzaminu. Nie przysługuje jej też termin poprawkowy pod koniec wakacji. Wynik testu to zero procent i dany delikwent musi czekać cały rok na powtórną możliwość zdawania.

Nie bez znaczenia jest też argument, podkreślający szeroki zakres programowy matur czy egzaminów ósmoklasisty. Jak wyjaśniał w 2021 roku Dyrektor CKE dr Marcin Smolik, w takich przypadkach zwyczajnie trudno przygotować jakaś przydatną ściągawkę, bo nie są to egzaminy z konkretnego zakresu wiedzy, tylko sprawdzające szereg umiejętności.

Na maturach się nie ściąga, ale w inne dni...

Inaczej sprawa ma się ze zwykłymi sprawdzianami w szkole. O ile nie jest to niezapowiedziana kartkówka, to uczniowie nadal potrafią pójść na łatwiznę i podobnie jak ich rodzice, a może i dziadkowie, korzystać ze ściąg. Zawsze też można szepnąć słówko do wyuczonych kolegów lub koleżanek. Nawet jeśli nauczyciel coś zauważy, to przecież rzadko konsekwencje będą tak poważne, jak na egzaminie dojrzałości.

Korzystanie z niedozwolonych pomocy z pewnością było plagą polskich szkół i uczelni wyższych w okresie nauki zdalnej, w czasie pandemii COVID-19. Bardzo częstą praktyką było tutaj grupowe pisanie egzaminów, czy korzystanie z podpowiadającego znajomego. Bardziej zaawansowani technologicznie oszuści korzystali z rozmaitych programów.

Nawet przy włączonych dwóch kamerach można było wykorzystać klasyczne techniki ze ściągami na kartkach, nie wspominając o drugim monitorze czy laptopie. Zastosowanie specjalnego oprogramowania pomagało tylko częściowo i najlepszym rozwiązaniem było tutaj skrócenie czasu na odpowiedź. Student i uczeń albo znał ją od razu, albo musiał przejść do kolejnego pytania. Nie miał kiedy skorzystać z wyszukiwarki.

Częstym zagraniem było symulowanie problemów technicznych. Tutaj jednak nauczyciele szybko dostosowali się do reguł gry i jeśli nie byli naiwni, to proponowali uczniom/studentom zdawanie w innym terminie, już w formie stacjonarnej. Gwarantowało to najczęściej błyskawiczną poprawę sygnału internetowego i usuwało wszelkie przeszkody na łączach.

Jest jeszcze jeden sposób, który w zwykłych okolicznościach traktowany był raczej jako legenda, ale w czasach nauki zdalnej stał się czymś wcale nie rzadkim. Mowa o zdawaniu egzaminów przez podstawioną osobę. O ile w kontakcie z nauczycielem wykonanie takiej „sztuczki” graniczyło z cudem, o tyle przez internet było to czasem banalnie proste.

Ściąganie lepsze niż wkuwanie na pamięć?

Ściąganie to temat, który powraca, ponieważ od lat nie zmienia się zasadniczo system edukacji w naszym kraju. Uczniowie (i studenci) są zwykle zdemotywowani, skarżą się na brak czasu, by przyswoić wiedzę z wszystkich koniecznych przedmiotów, mają ciekawsze rozrywki po wielu godzinach w szkole, a często po prostu nie potrafią przyswoić wymaganej od nich wiedzy, bo nie jest im ona przedstawiona w sposób przystępny.

Nauczycielka Elżbieta Manthey podkreśla, że żyjemy w czasach „powodzi informacyjnej”, więc należałoby uczyć dzieci, jak chronić pamięć przed niepotrzebnymi danymi, a nie zapełniać zbędnymi treściami z podręczników. Takie kwestie jak etyka i szukanie dróg na skróty również jednak nie są bez znaczenia i nie wolno o nich zapominać podczas dyskusji na temat ściągania.

Technologia ułatwi ściąganie, a okazja czyni oszusta

Badania CBOS pokazują jednak, że w naszym kraju na przestrzeni lat sporo zmienia się w tej kwestii. W 2021 roku już tylko 22 proc. Polaków usprawiedliwiało ściąganie na egzaminach, a potępiało je 53 proc. W 2015 roku ta sama sondażownia miała niemal odwrotne wyniki (58 proc. przyzwalało i 28 proc. potępiało). Szybki przegląd internetu pokazuje też, że w ostatniej dekadzie znacznie mniej pisze się o samym ściąganiu. Wyjątkiem był tu jedynie krótki okres pandemii. Być może więc nie należy aż tak obawiać się mikroczipów oraz przesyłania informacji bezpośrednio do mózgu zdających. Większość ostatecznie i tak nie zdecyduje się na podobne rozwiązania, a dla tych kilku oszustów raczej nie warto będzie kupować specjalnych wykrywaczy.

Z drugiej strony, według portalu Strefa Edukacji w Polsce do ściąganie przyznaje się od 66 aż do 98 proc, uczniów (nie określając jednak jego zakresu). Technologiczny wyścig zbrojeń będzie zahaczał o szkołę i choć prościej czasem przeczytać lekturę niż uczyć się obsługi okularów z wyświetlaczem jak dla Jamesa Bonda, to jednak problem może być poważny. Nie można liczyć tylko na to, że uczniowie będą zbyt leniwi na hakowanie komputera przed zdalnym egzaminem. Oszukiwanie będzie tylko łatwiejsze, zwłaszcza z coraz lepszą sztuczną inteligencją. O ile więc przy maturach możemy być spokojni, to w samej szkole przydałoby się na nowo zainteresować uczciwością. Albo pracowitością nauczycieli i wykładowców, którzy odpuszczają formę ustną, wybierając testy czy egzaminy zdalne.

Czytaj też:
Kolejny wyciek arkusza do sieci. Szef CKE zabrał głos
Czytaj też:
Matura z języka polskiego nieprzesadnie trudna? „Rok temu to też było dno”

Źródło: WPROST.pl