Magdalena Frindt, „Wprost”: Jak to się stało, że człowiek, który zarzekał się, że nie chce zostać księdzem, dzisiaj nosi koloratkę?
Ks. Rafał Główczyński, Ksiądz z osiedla: Zanim wstąpiłem do seminarium, długo miałem przekonanie, że dobrze mi się żyje po cywilnemu. Studiowałem socjologię w Warszawie, a jako student nie musiałem się zbytnio martwić o codzienne wydatki, bo mieszkałem z rodzicami, którzy wspierali mnie we wszystkim. Później kupili mi trzypokojowe mieszkanie, więc dostałem coś, o czym wiele młodych osób może pomarzyć. Jeśli chodzi o płaszczyznę towarzyską, też nie mogłem narzekać. Cieszyłem się życiem.
Mogłoby się wydawać, że wszystkie elementy układały się w jedną całość. Ale jednocześnie na pewnym etapie zacząłem czuć, że czegoś mi brakuje. To mnie zresztą dziwiło. Bo patrząc z zewnątrz, niby miałem wszystko, ale wewnętrznie odczuwałem pustkę. Do dzisiaj trudno mi to opisać.
Skąd ksiądz wiedział, że to właśnie kapłaństwo może zapełnić tę lukę?
Zacząłem chodzić na pielgrzymki i to właśnie tam poznałem takich „nienormalnych” księży, których wcześniej nie dostrzegałem...
„Nienormalnych”, czyli jakich?
Po prostu ludzkich. Nawet nieszczególnie wybitnych intelektualnie, ale z otwartością i podejściem do ludzi, którzy potrafili pogadać, czasami nawet powiedzieć jakąś głupotę i rozbawić całe towarzystwo, a potem pograć np. w piłkę.
Dla mnie to właśnie było nienormalne, bo wcześniej kojarzyłem księży jako odległych ludzi, postawionych daleko za ołtarzem. Ale też bazowałem na niewielu informacjach, bo nigdy wcześniej nie poznałem żadnego księdza, nawet katechezy miałem zawsze z osobami świeckimi albo siostrami zakonnymi. Myślałem sobie, że jakoś ich szanuję, ale przecież tak naprawdę oni nic nie robią, więc po co wybierać taką drogę, skoro można pójść inną.
Kiedy nastąpił przełom?
Właśnie na pielgrzymkach. Wtedy wewnętrznie zacząłem czuć, że może seminarium będzie dla mnie początkiem nowej drogi życiowej.
Wszystkie wątpliwości zniknęły?
A skąd. Pomyślałem, że pójdę do seminarium, ale pewnie i tak mnie wyrzucą, a wtedy będę mógł powiedzieć: „Panie Boże, zobacz, wyrzucili mnie sami”. I tak miało być „po problemie”.
Słyszałam też o pewnym dealu, który miał zostać zawarty...
Mówiłem: „Panie Boże, zostanę ojcem gromadki dzieci i przyjmę tyle owoców miłości, ile będziesz chciał. I niech one wszystkie skończą tam, gdzie je widzisz. Mogę być ojcem samych zakonnic i księży. Najważniejsze, żebym ja miał spokój, bo mi się dobrze żyje”.
Ale potem z Warszawy trafiłem do Bagna, bo w tym mieście znajduje się seminarium duchowne salwatorianów. I to właśnie w Bagnie nie miałem niczego, co wcześniej sprawiało mi przyjemność.
Tutaj musiałem wcześnie wstawać, nie miałem żeńskiego towarzystwa, skończyły się imprezy, nie miałem też pieniędzy. Miałem „tylko” modlitwę, pracę i wykłady, a na tym wewnętrznym, głębokim poziomie w końcu poczułem, że pustka została wypełniona. W Bagnie spędziłem osiem lat i tak zostałem księdzem.
Aktualne cyfrowe wydanie tygodnika dostępne jest w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.