Być jak Kim Clijsters

Być jak Kim Clijsters

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kim Clijsters miała wszystko – wygrywała kolejne turnieje tenisowe, zarabiała setki tysięcy dolarów, Belgowie, jej rodacy nosili ją na rękach. I nagle kiedy była już na szczycie powiedziała: stop. Było fajnie, ale są rzeczy ważniejsze niż tenis, pieniądze i sława. I postanowiła urodzić dziecko.
Belgowie i cały tenisowy światek nie mogli w to uwierzyć. Jak to, arcymistrzyni woli zostać kurą domową, zamiast realizować belgijską wersję „American Dream"? – dziwili się wszyscy. Ofiara patriarchatu – wzdychały feministki. Wariatka – myślała (niemal) cała reszta.

Clijsters się tym nie przejęła. Wzięła ślub i urodziła dziecko. I… wróciła na korty. Z marszu wygrała US Open, o czym np. nasza Isia może (niestety) tylko pomarzyć. Clijsters gra dalej – i choć np. w Australian Open lepiej poradziła sobie jej rodaczka (która też przerwała sportową emeryturę) – Justin Henin, to jestem dziwnie spokojny, że Clijsters szybciutko wróci tam gdzie jest jej miejsce. Czyli na szczyt rankingu WTA.

Historia Clijsters, opisywana zresztą w ostatnim czasie dość często przez media powinna skłonić nas wszystkich do refleksji. A zwłaszcza tych, którzy uważają, że w XXI wieku rodzina jest przeżytkiem, a miarą człowieka jest jego sukces zawodowy. Clijsters udowodniła dobitnie, że takie twierdzenia, delikatnie mówiąc, są nieprawdziwe. Bo wprawdzie fantastycznie jest osiągać sukcesy zawodowe, a kiedy płacą nam za to dziesiątki czy nawet setki tysięcy dolarów „to wtedy sukces jest" jak śpiewała Maryla Rodowicz, ale – i tego Maryla nie zaśpiewała – oprócz „seksu i kasy” (a należałoby dodać – również polityki), w życiu są jeszcze sprawy ważne. Np. to żeby mieć się do kogo przytulić kiedy nam nie pójdzie na korcie. Albo żeby cieszyć się z kolejnego sukcesu z kimś innym niż trener.

Co więcej – Clijsters udowodniła, że poświęcenie się rodzinie nie przeszkadza w karierze, a wręcz przeciwnie – może w niej nawet pomóc. Po urodzeniu dziecka i chwilowym rozbracie z wielkim tenisem Clijsters grała z taką lekkością i polotem, że widzowie i komentatorzy przecierali oczy ze zdumienia. Młoda mama, bez litrów potu wylewanych na treningu gromiła rywalki w swoim pierwszym wielkoszlemowym turnieju po ciąży niemal tak jak Mariusz Pudzianowski Marcina Najmana.

Morał z tego do serca powinni sobie wziąć wszyscy, ale przede wszystkim… polscy politycy. Panowie – poza waszym światkiem koalicji, opozycji i wielkoszlemowych gier o władzę, jest jeszcze życie. I im szybciej to zrozumiecie, tym łatwiej wam będzie o sukcesy. Bo kiedy jesteście przetrenowani, opowiadacie dyrdymały o gestapo przesłuchującym 13-latki, albo o tym ile kieliszków wina wypija do obiadu prezydent. Politycy – bądźcie jak Kim Clijsters.

Artur Bartkiewicz