Jak zarobić na pisaniu?

Jak zarobić na pisaniu?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jeśli zdarzy się wam napisać książkę o aborcji, eutanazji, zdejmowaniu krzyży czy tego typu kwestiach, to możecie być spokojni o finansowy sukces - wystarczy, że pokażecie kilku konserwatystom półkę w księgarni, na którą trafiło wasze dzieło. Od tego momentu waszym marketingiem i PR-em zajmą się właśnie te środowiska. I zapewniam was - będą w tym bardzo skuteczne.
Każdy wie, że zakazany owoc smakuje najlepiej. Nic dziwnego więc, że zanim "Duża książka o aborcji" autorstwa Kazimiery Szczuki i Katarzyny Bratkowskiej uzyskała status takiego owocu obrastała w spokoju kurzem na półkach księgarni przez pół roku jak tysiące innych książek, których Polacy nie czytają - bo czytać generalnie nie lubią. Publikacji nie pomógł nawet fakt, że reklamowano ją jako pierwsze na polskim rynku wydawnictwo, które "przełamuje tabu milczenia wokół aborcji" (czy w XXI wieku jakieś tabu jeszcze istnieje?). I kiedy na wydawniczy sukces nie było już nadziei - z odsieczą wyruszyła neoinkwizycja spod znaku "Frondy", która dostrzegła w słowach znanych feministek trop Antychrysta, wydobyła książkę z literackiego niebytu i odwaliła kawał solidnej promocyjnej roboty. Tak, tak - tak samo, jak nie byłoby w TVP miejsca dla Nergala, bez ścigających go łowców sekt i gniewnych biskupów, tak bez bojkotu "Dużej książki..." dzieło Szczuki i Bratkowskiej przeszłoby zapewne bez echa. Bez krzyku, bez żalu, niezauważenie.

Sama książka nie jest wcale aż taka "duża", ale na stu kilkudziesięciu stronach zawarto prawie wszystko, co można powiedzieć o aborcji. Dowiadujemy się kiedy zabieg jest legalny, jak przebiega, jak na aborcję reaguje otoczenie kobiety i jak trudno jest się kobiecie na to wszystko się zdecydować. Sprawy nie można bataelizować - aborcja jest chyba jednym z ostatnich tematów, do których można podejść lekceważąco. Jestem facetem, więc nawet nie staram się zrozumieć, co może czuć kobieta, która chce usunąć ciążę, ale chcę zrozumieć jedno. Dlaczego książka...?!?

Krótko po osiągnięciu pełnoletności zacząłem łysieć i przerażony natychmiast zacząłem przemierzać internetowy ocean wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu remedium. W życiu nie wpadłbym jednak na pomysł zakupu książki, autorstwa choćby najjaśniejszej gwiazdy światowej dermatologii, poświęconej tej kwestii. Wiem, że łysienie i aborcja to dwa bardzo różne tematy, ale otoczenie, w którym prowadzona jest dyskusję jest takie samo. Kilka dni temu rzeczniczka Empiku przyznała, że dopiero w momencie, gdy oburzeni konserwatyści wymusili na księgarni przeniesienie publikacji do innego działu, sprzedaż ruszyła. Innymi słowy nie ruszyła ona dlatego, że nagle drastycznie przybyło w Polsce niechcianych ciąż. Nie ruszyła też dlatego, że kobiety z niechcianymi ciążami nie wiedziały o istnieniu książki - bo jeśli o książce dowiedziała się "Fronda", to znaczy, że mogły się o niej dowiedzieć również kobiety. Rzecz jednak w tym, że kobiety, których kwestia aborcji dotyczy bezpośrednio, wiedzy na temat aborcji szukają dziś w internecie. Wystarczy pół godziny spędzone w towarzystwie internetowej wyszukiwarki, by zrozumieć, że sieć jest prawdziwym aborcyjnym kompendium wiedzy i miejscem gorącej debaty na ten temat. Jeśli Szczuce i Bratkowskiej rzeczywiście przyświecał szczytny cel, czemu nie założyły "Dużego serwisu internetowego o aborcji"?

Sprawę kontrowersyjnej książki wykorzystują już naturalnie politycy. Janusz Palikot chce zrobić z "Dużej książki..." szkolną lekturę. Panie pośle, a może lepiej w końcu zasadzić skostniałemu i przesądnemu systemowi edukacji sążnistego kopa, pokazać nastolatkom prezerwatywy i wyjaśnić, że szklanka zimnej wody nie chroni przed ciążą? Muszę przyznać, że nie wiem do kogo jest książka Szczuki i Bratkowskiej. Wydawca publikacji też chyba nie znał odpowiedzi na to pytanie - i profilaktycznie nie szalał z nakładem, w związku z czym teraz będzie musiał dodrukować trochę egzemplarzy. Za ten sukces powinien konserwatystom z "Frondy" serdecznie podziękować.