Połowę wygranej w teleturnieju lekarz musi oddać

Połowę wygranej w teleturnieju lekarz musi oddać

Dodano:   /  Zmieniono: 
100 tys. zł ma trafić do rodziców dzieci (fot. sxc.hu) Źródło:FreeImages.com
Rodzice ciężko chorych chłopców z Łomży dostaną w sumie połowę z 300 tys. zł wygranej z telewizyjnego teleturnieju - orzekł Sąd Apelacyjny w Białymstoku. Oddalił tym samym zarzuty apelacji łomżyńskiego lekarza, który zgłosił się do teleturnieju.

Chodzi o wygraną w ubiegłorocznym konkursie jednej ze stacji telewizyjnych. Zgodnie z jego formułą o tym, kto zwycięży i dostanie najwięcej pieniędzy, decydowali widzowie wysyłając smsy. Przed głosowaniem uczestnik musiał powiedzieć, na co zamierza przeznaczyć wygraną. Lekarz zadeklarował, że przekaże pieniądze na leczenie dwóch ciężko chorych chłopców. Mają oni ciężką chorobę genetyczną - pęcherzowe oddzielanie się naskórka. Dzieci bardzo cierpią, leczenie jest kosztowne.

Lekarz wygrał 300 tys. zł

Lekarz wystąpił z rodziną chłopców, państwem Mańczakami w programie i wygrał, po odjęciu kosztów, 300 tys. zł, z czego do rodziców dzieci trafiło 50 tys. zł. Uważali oni jednak, że należy im się więcej pieniędzy i wystąpili z pozwem o wypłatę pozostałej części wygranej. Argumentowali, że taka była obietnica.

W lutym Sąd Okręgowy w Łomży zdecydował, że lekarz ma wypłacić rodzinie jeszcze 100 tys. zł z odsetkami, czyli de facto uznał, że nagroda powinna być podzielona po połowie. Ocenił bowiem, że między stronami nie było żadnego porozumienia odnośnie kwoty. Apelację złożył lekarz, chciał oddalenia powództwa w całości. Jego pełnomocniczka mówiła m.in. że z umowy między nim a rodzicami chłopców wynikało, że to lekarz miał zdecydować, jaką kwotę z wygranej im przekaże. Przytaczała też wielokrotne publiczne wypowiedzi państwa Mańczaków, że satysfakcjonuje ich "każda złotówka".

Obu stronom sporu po pół nagrody

Teraz Sąd Apelacyjny w Białymstoku utrzymał orzeczenie w zakresie kwoty, co oznacza że wygrana została sądownie podzielona po połowie. Orzeczenie jest prawomocne. Jak uzasadniał sąd, bezsporne było, iż została zawarta umowa. Zgodnie z nią, państwo Mańczakowie zobowiązali się do udziału w programie w ramach - jak to ujął sąd - "drużyny" lekarza, a on sam zobowiązał się przekazać im "jakąś część" nagrody.

- Mając na uwadze materiał dowodowy, nie sposób przyjąć tezy powodów (państwa Mańczaków - red.), iż nagroda w całości miała być przekazana na ich rzecz - dodał, uzasadniając wyrok, sędzia Bogusław Suter. Mówił, że co prawda kwota nie została precyzyjnie określona, ale sąd apelacyjny ocenił - biorąc pod uwagę m.in. zeznania świadków - że można dojść do wniosku, iż większa część ewentualnej wygranej miała trafić do rodziny chorych chłopców. Zatem mieli oni prawo spodziewać się takiego podziału, i że "takie wrażenie" wzbudził w nich lekarz, który ich do programu zaprosił, jako głównych bohaterów. Sąd uznał jednak, że podział dokonany przez sąd pierwszej instancji co do kwoty był właściwy.

"To dzieci wygrały"

Na rozprawie apelacyjnej i publikacji orzeczenia obecne były obie strony. Lekarz nie chciał rozmawiać z dziennikarzami. Piotr Mańczak, ojciec chorych chłopców mówił, że są z żoną zadowoleni z wyroku. - My to niejednokrotnie powtarzaliśmy, że jesteśmy zadowoleni z tego wyroku, ponieważ to kwota, która jest bardzo potrzebna - powiedział. Zaznaczył, że choć ustalenia przed programem co do kwoty były "zupełnie inne", to połowa pieniędzy z wygranej ich satysfakcjonuje. - Bardzo cieszymy się z tego wyroku, bo będziemy mogli dalej walczyć o nasze dzieci. Bo to nie myśmy wygrali, ale nasze dzieci, które będą miały środki na to, by walczyć o ich życie - dodał Piotr Mańczak.

Pieniądze będą przeznaczone na opiekę nad chłopcami, którzy mają 19 i 9 lat. Chodzi m.in. o operacje dłoni (oddzielenie i rozprostowanie palców, każdy z chłopców przeszedł taką operację) przeprowadzane w Austrii, obecnie także zabiegi związane z zębami, które można leczyć wyłącznie chirurgicznie. Niewykluczone, że również za granicą bo nikt w kraju nie chce się tego podjąć.

Nieuleczalna choroba

Lekarz opiekujący się chłopcami, Dariusz Kuć z Fundacji "Pomóż im", która prowadzi hospicjum w Białymstoku powiedział, że cierpią oni na bardzo ciężką i rzadką, nieuleczalną chorobę skóry. Nawet codzienna zmiana opatrunków jest dla nich bardzo bolesna, bo wciąż powstają rany i pęcherze. Dlatego nawet do wymiany opatrunków nierzadko trzeba stosować silne środki przeciwbólowe. Dzieci są wciąż narażone na infekcje poprzez rany, to może nawet zagrażać ich życiu.

zew, PAP