Anty-Katyń

Dodano:   /  Zmieniono: 
Choć nikt nie słyszał o mordowaniu przez Polaków jeńców bolszewickich w 1920 roku, Rosjanie te kłamstwa powtarzają

Rosja sowiecka przyznała się do popełnienia zbrodni katyńskiej. Zrobiła to po 50 latach kluczenia, zaprzeczeń, zrzucania winy na innych, po latach tworzenia własnych komisji i własnych fałszywych ekspertyz. Zrobiła to w 1990 r., w ostatnich dniach swego istnienia. Przyznała się do mordu na ponad 20 tys. polskich bezbronnych oficerach. Na świecie, choć nigdy nie było wątpliwości, że za tą zbrodnią stoją Sowiety, przyjęto ten rosyjski gest spóźnionej uczciwości z ulgą i nadzieją. Wydawało się, że po niemal wieku trudnej historii Rosja powraca do wielkiej rodziny cywilizowanych państw. Niebawem okazało się jednak, że to, co się w Rosji dzieje, jest nadal niezrozumiałe. W 1993 r. Rosjanie wymyślili nowe ognisko sporu i nowe zarzewie niekończącego się konfliktu – anty-Katyń.

Piekło polskich obozów

Ten sam Gorbaczow, który zdecydował się w imieniu Rosji przyznać do zbrodni katyńskiej, 3 listopada 1990 r. jednocześnie zarządził, by rosyjskie służby naukowe, sądowe, wojskowe i policyjne rozpoczęły natychmiastowe poszukiwania w rosyjskich archiwach takich dokumentów, które świadczyłyby o rosyjskich stratach poniesionych z polskiej winy. Czy brano pod uwagę wiek XVIII i słynną rzeź Pragi, po której mogło zaginąć wielu carskich żołnierzy? Czy może rozważano rosyjskie straty spowodowane przez polskich buntowników w powstaniach z lat 1830 czy 1863? A może myślano o rosyjskich stratach związanych z polskimi zamachami na jednego czy drugiego cara? Zadanie postawione rosyjskim historykom i prokuratorom nie należało do łatwych, skoro wiadomo, że poza krótką przerwą w latach 20. XX wieku przez niemal 300 ostatnich lat Rosja jednak Polskę albo okupowała, albo nad nią panowała.

Po latach pracy i poszukiwań okazało się, że Polacy także mordowali jeńców wojennych. Według obliczeń radzieckich naukowców, z polskiej niewoli po wojnie 1919-1920 roku nie powróciło do Rosji około 60 tys. żołnierzy. Zginęli, jak pisano w rosyjskiej prasie, w piekle polskich obozów koncentracyjnych. Według bardziej szczegółowych danych, ginęli, bo Polacy używali ich jako tarcz strzelniczych. W radzieckiej czy rosyjskiej – bo to bez różnicy – historiografii pojawiło się złowieszcze pojęcie anty-Katynia. Polska historiografia zareagowała natychmiast, zapraszając Rosjan do polskich archiwów, gdzie zachowały się bogate zbiory dokumentów dotyczących tego tematu. Zapraszano też do odwiedzenia miejscowości, gdzie znajdowały się polskie obozy jenieckie i gdzie do dzisiaj można dokładnie ustalić liczbę zmarłych Rosjan. W dokumentach tych nie ma nic tajemniczego, tym bardziej że były przedstawiane stronie radzieckiej już w roku 1921. Żaden z radzieckich historyków nie skorzystał jednak z polskiego zaproszenia i z możliwości zweryfikowania wyników polskich badań przeprowadzonych przez m.in. profesora Zbigniewa Karpusa.

W świetle tych badań, z mniej więcej 110 tys. bolszewickich jeńców, którzy znaleźli się w polskiej niewoli, do końca października 1921 r. odesłaliśmy do Rosji 65 797 żołnierzy. Według polskich badań, w obozach zmarło 16-18 tys. żołnierzy. Umierali na krwawą dyzenterię i grypę hiszpankę, która w tych latach w całej Europie pochłonęła ponad 20 mln ofiar. Umierali, bo często już chorzy trafiali do polskiej niewoli. Umierali, bo ich ubranie najczęściej było niekompletne. Nierzadko nie mieli butów ani płaszczy, a nawet spodni. Umierali, bo ich poziom higieny osobistej pozostawiał wiele do życzenia. Na ogół nikt ich nie zabijał, choć zdarzały się wypadki rażących zaniedbań obowiązków, z całą surowością karane przez władze. Na przykład 5 listopada 1920 r. ze stacji zbiorczo-wysyłkowej w Kowlu wysłano transportem kolejowym 300 jeńców do stacji rozdzielczej w Puławach. Po pięciu dniach podróży, o czym raportuje gen. Ludwik Dąbrowski, szef sanitarny Generalnego Okręgu Lublin, na miejsce przeznaczenia przybyło 263 żywych, w tym 137 jeńców w stanie skrajnego wyczerpania. Jak się okazało, podczas podróży nie dostawali jedzenia. Podobnych incydentów znajdzie się więcej w zachowanej dokumentacji. Nikt ich nie ukrywał i nikt do dzisiaj nie próbuje ich ukrywać.

Bolszewickie pieszczoty

Polacy bezbronnych jeńców nie mordowali. Poza jednym wyjątkiem. Oto 22 sierpnia dowódca 5. Armii gen. Władysław Sikorski wydał odezwę do żołnierzy bolszewickich z 3. Korpusu Kawalerii: „Każdy przyłapany na rabunku czy walce z bezbronną ludnością będzie na miejscu rozstrzelany". Już dwa dni później, 24 sierpnia, pod Mławą rozstrzelano 200 bojców, którym udowodniono wymordowanie polskich jeńców – całej kompanii z 49. Pułku Piechoty. Bolszewicy jeńców nie brali. W dokumentach wojny 1920 r. zachowały się sowieckie dyrektywy: „W krwi rozgromionej armii polskiej utopić przestępczy rząd Piłsudskiego!”. Zachowały się też polskie wezwania Ligi Antybolszewickiej: „Wszystkie osoby będące świadkami znęcania się bolszewików nad ludźmi, wykłuwania oczu, odrąbywania palców, zdzierania skóry, zakopywania i zamurowywania żywcem itd. [są proszone], aby podały na piśmie opis dokładny tych zbrodni”. Dokładny opis tych zbrodni znajdziemy jeszcze dzisiaj w pamiętnikach i wspomnieniach z tamtych lat, w opracowaniach historycznych. Znajdziemy je u Izaaka Babla, który w swej słynnej książce odwraca wzrok na widok tego, co wyczyniała z polskimi jeńcami Armia Konna. Znajdziemy u gen. Lucjana Żeligowskiego czy u lorda D’Abernona piszącego o 18. bitwie, która odwróciła losy świata. Czy los jeńców bolszewickich był podobny? Gen. Jerzy, a ściślej Jurij Bordziłowski, wówczas dwudziestoletni bolszewik, który do polskiej niewoli trafił już w kwietniu 1920 r., zapisał w swej „Żołnierskiej drodze”: „Nie szykanowano nas, nie znęcano się nad nami”. Co więcej, płacono im nawet żołd w wysokości 10 marek miesięcznie. Jedyne, co wydawało się uciążliwe, to szef kuchni, który uczył ich kultury podczas wydawania posiłku. To cenne wspomnienie, bo zapisane przez człowieka, który z rozkazu Moskwy pełnił w Polsce po wojnie funkcję szefa sztabu generalnego Wojska Polskiego i wiceministra obrony. Co znamienne, o anty-Katyniu milczą nie tylko gen. Bordziłowski czy marszałek Rokossowski, ale także najbardziej plugawe wydawnictwa powojenne typu „Zmowa grabieżców – awantura Piłsudskiego w 1920 r.” (S. Arski, A. Korta, Z. Safian). Gdyby ktokolwiek, czy to w Moskwie, czy w peerelowskiej Warszawie, słyszał w latach 50. o mordowaniu przez Polaków bolszewickich jeńców, to na ten temat powstałyby liczne doktoraty i habilitacje.

O mordowaniu przez Polaków jeńców bolszewickich w 1920 r. nikt nigdy nie słyszał. Co więcej, jak wiadomo, rozmowy pokojowe, które przebiegały początkowo w Mińsku, a następnie w Rydze, z natury rzeczy dotyczyły także sprawy jeńców. „Konferencja pokojowa – zapisał znakomity, nieżyjący już znawca tych zagadnień Jerzy Kumaniecki – powołała cztery komisje: terytorialną, prawno-polityczną, finansowo-ekonomiczną i dla wymiany jeńców i zakładników. Polskę głównie interesowała sprawa wymiany jeńców, dla niej ważną była kwestia repatriacji i opcji Polaków znajdujących się na terenach Rosji i wreszcie sprawy rozrachunków finansowych, a zwłaszcza sprawa złota". Pomijając sprawy owego złota (a szkoda, bo Rosja jest nam do dzisiaj winna 30 mln rubli w złocie, które miała zapłacić w zamian za ewakuowane lub zniszczone przez rządy rosyjskie podczas I wojny światowej mienie polskie), to najsprawniej toczyły się rokowania w komisji ds. wymiany jeńców i zakładników. Dość powiedzieć, że układ o repatriacji został podpisany już 24 lutego 1921 r., a więc na miesiąc przed samym układem pokojowym i granicznym.

Wielki powrót

Do Rosji wróciło z Polski ponad 65 tys. żołnierzy. Nie wróciło 16-18 tys. zmarłych i 25 tys. tych, którzy – czy to pod wpływem agitacji, czy na skutek własnych przekonań – postanowiło wstąpić do formacji antybolszewickich. A trudno przeczyć, że na polskich ziemiach szkolono i szykowano kolejne oddziały interwencyjne w drodze na Moskwę. Czy to oddziały kozaków atamana Michaiła Gniłorybowa, czy Związek Obrony Ojczyzny Borysa Sawinkowa, czy ukraińskie oddziały Symona Petlury. Dopiero w październiku 1921 r. podpisano polsko-sowiecki protokół o wykonaniu wzajemnych zobowiązań wynikających z traktatu ryskiego. Polska zobowiązywała się do wydalenia ze swego terytorium 14 antybolszewickich działaczy z Sawinkowem na czele, a Rosja – do zapłacenia pierwszej raty długu, czyli 10 mln rubli w złocie. O problemie jeńców nikt nic nie mówił, bo po prostu takiego problemu nie było. Do Polski z sowieckiej niewoli powróciło 26,5 tys. żołnierzy z ogólnej liczby – jak szacowano – 44 tysięcy. Polacy nawet nie próbowali ustalić ich losu, bowiem bolszewicy jeńców nie brali.

Znamienne, a zupełnie zapomniane w historii rzekomego anty-Katynia wydaje się dzisiaj przemówienie Adolfa Abramowicza Joffego, przewodniczącego delegacji sowieckiej na rozmowy pokojowe z Polską. Na zakończenie obrad, po podpisaniu dokumentów, 18 marca 1921 r. w Rydze stwierdził: „Żaden z traktatów pokojowych, jakie były zawarte przez Rosję i Ukrainę, nie dopuszcza przygotowań do nowej wojny, ponieważ żaden z tych traktatów nie pozostawia nierozstrzygniętym żadnego zagadnienia, jak się to działo zawsze dawniej, ze szkodą dla tych narodów, z którymi pokój był zawierany". Polska i Rosja utworzyły potem swoje przedstawicielstwa w obu krajach. Lepiej lub gorzej, ale wzajemne stosunki dyplomatyczne, polityczne, handlowe się rozwijały. Jednak nigdy Rosja nie podnosiła sprawy rzekomych win polskich w sprawie losu swoich jeńców w polskiej niewoli. Nawet w trakcie rozmów gen. Sikorskiego ze Stalinem w grudniu 1941 r. czy gen. Władysława Andersa w marcu 1942 r., kiedy Polacy próbowali dochodzić prawdy o losie polskich oficerów z obozów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie, nawet wtedy strona sowiecka nie podjęła tematu jeńców w polskiej niewoli.

Anty-Katyń pojawił się nagle na początku lat 90. W rosyjskiej argumentacji ostatnich kilku lat przywoływany jest coraz powszechniej jako uzasadnienie i usprawiedliwienie zbrodni katyńskiej. Oto w XXI wieku, w cywilizowanym świecie uporządkowanym przepisami prawa międzynarodowego, kontrolowanym przez międzynarodowe instytucje narodów zjednoczonych, Rosja – w uzasadnieniu swych wiecznych roszczeń i pretensji i w usprawiedliwieniu swych zbrodni – przywołała pojęcie z kodeksu honorowego Iwana Groźnego czy może Wielkiego Mogoła. Pojęcie sprawiedliwej zemsty – tak jakby istniała także formuła zemsty niesprawiedliwej.

Być może rację miał prof. Julian Makowski, wielki polski znawca prawa międzynarodowego, gdy w latach 30., podczas swych wykładów w Hadze, stwierdzał: „Rosja nie należy do społeczności państw cywilizowanych, jako że nie podziela z nimi pojęć społecznych, religijnych, etnicznych i prawnych".

Więcej możesz przeczytać w 47/2008 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.