Drang nach Westen

Dodano:   /  Zmieniono: 
Historia zatacza koło: po latach "parcia na Wschód", niemieckiej kolonizacji w Polsce - dziś Polacy kolonizują wschodnie Niemcy.
Jak kolonizujemy wschodnie Niemcy?
800 lat temu na terenach polskich pojawiło się osadnictwo na prawie niemieckim, co oznaczało specjalne prawa dla przybyłych z zachodu. Osadnikom przyznawano te prawa, bo przynosili nowe standardy cywilizacyjne, nowe formy przedsiębiorczości. Po 800 latach mamy osadnictwo na prawie polskim w Niemczech: burmistrzowie i władze lokalne przyznają Polakom udogodnienia i przywileje zachęcające do podjęcia działalności gospodarczej. Liczą na to, że dzięki naszym rodakom wschodnie tereny Niemiec ożyją. Na naszych oczach, jeszcze przed przyjęciem RP do Unii Europejskiej, pojawia się szansa stworzenia polskich przyczółków na Zachodzie. Jest to równocześnie szansa ostatecznego przełamania stereotypów "polnische Wirtschaft" i "leniwego Polaka". Już teraz Polacy opanowali większość usług po niemieckiej stronie granicy, wprowadzają się do mieszkań opuszczonych przez Niemców przenoszących się na Zachód. Polityczny Drang nach Osten z czasów hakaty zastępuje gospodarczy Drang nach Westen, w dodatku popierany przez tych, na których terenach się dokonuje.
- Po raz pierwszy w historii nie dokonuje się germanizacja Polski, lecz polonizacja wschodnich Niemiec. Wśród studentów Uniwersytetu Viadrina we Frankfurcie nad Odrą trudno znaleźć jakiegoś Niemca, który po studiach chciałby prowadzić firmę w Polsce. A bardzo wielu Polaków myśli o prowadzeniu działalności gospodarczej w Niemczech. Już teraz mamy w Niemczech tysiące Polaków, którzy szybko aklimatyzują się w nowym otoczeniu, robią to, co my robiliśmy przez stulecia - zauważa prof. Arnulf Baring z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie. Sprawdziliśmy, jak wygląda polska ekspansja we wschodnich Niemczech.
Przyczółek Goerlitz
Gšrlitz, najbogatsze ongiś kupieckie miasto Niemiec, wymiera. Co roku opuszcza je około trzech tysięcy młodych ludzi, którzy w poszukiwaniu pracy wyjeżdżają na zachód. W Goerlitz jest 9 tys. opuszczonych mieszkań. Już zaczęli je zasiedlać nasi rodacy - na razie większość pracuje jeszcze po polskiej stronie granicy.
Jak podaje Karen Koehler, zajmująca się w urzędzie miejskim sprawami obcokrajowców, według oficjalnych statystyk, w Goerlitz mieszka 483 Polaków, czyli prawie dwukrotnie więcej niż w 1993 r. Wystarczy jednak pochodzić trochę po mieście i zajrzeć do kilku restauracji, by się przekonać, że ta liczba jest znacznie zaniżona. Prawie wszędzie można usłyszeć polski język. Urzędowe statystyki nie ujmują bowiem tych Polaków, którzy - z braku rozwiązań formalnych - podnajmują mieszkania i codziennie przekraczają granicę.
Dariusz Kander przyjechał do Niemiec z Piekar Śląskich. Najpierw trafił do Bremy, potem postanowił się osiedlić w Goerlitz. Wkrótce przekonał grupę przyjaciół, by opuścili północne Niemcy, a także Nadrenię-Westfalię i zamieszkali "bliżej rodziny i Polski". Teraz każdy z nich chce namówić do przeprowadzki kolejnych znajomych. W zachodniej części Niemiec Kander żył z zasiłku dla bezrobotnych, w Goerlitz otworzył firmę Autohandel, myśli też o produkcji w Polsce kutych żelaznych płotów. Wie, jak czerpać korzyści z podwójnego obywatelstwa. Rząd Saksonii wspiera przedsiębiorczość: bezrobotny, który zdecyduje się otworzyć własną firmę, przez pół roku otrzymuje tzw. fundusz wsparcia (1050 euro miesięcznie). Jego niemieccy koledzy korzystają z funduszu, ale nie myślą o prowadzeniu firmy. Wolą żyć z zasiłków. - Ich pasywność jest naszą szansą. Polak dziś jest elektrykiem, jutro robi papiery mechanika i zakłada interes - mówi Kander.
Zgorzelec kontra Goerlitz
Podczas gdy Goerlitz coraz bardziej przypomina rezerwat, odrapany i zgrzebny Zgorzelec pulsuje życiem. W Goerlitz są wprawdzie szerokie, porządne ulice i czyste parki, ale to w Zgorzelcu na każdym rogu widnieje szyld jakiejś małej, często rodzinnej firmy. Bezrobocie w Zgorzelcu wynosi około 13 proc., w Goerlitz jest prawie dwa razy wyższe. Średnia wieku mieszkańców Zgorzelca to 35 lat, Goerlitz - ponad 43 lata.
"Uwaga! Przyjechała polska wycieczka. Chowajcie wszystko!" - jeszcze niedawno tak ostrzegali się przez megafony niemieccy sklepikarze w Goerlitz. Dzisiaj w mieście widać pełno polskojęzycznych napisów w stylu "Dobrze, że jesteś!". Nic dziwnego, gdyby nie polscy klienci, większość sklepów świeciłaby pustkami. W wielu z nich ponad 70 proc. zakupów robią nasi rodacy. Lutz Tschope, szef Quelle, przyznaje, że gdyby nie Polacy, musiałby zamknąć interes w Goerlitz.
Coraz więcej sklepów i restauracji woli zatrudniać Polaków, bo przyciągają dodatkową klientelę. Właściciel Pico Bello do pracy przyjął Monikę Gębalę ze Zgorzelca, bo jej niemiecka poprzedniczka "odstraszała polskich gości" (punktualnie o północy wypraszała ich z lokalu). Teraz jest to jedno z wielu ulubionych miejsc, w których wieczorami spotykają się polscy mieszkańcy Goerlitz. Ich obecność w mieście sprawia, że nauką języka polskiego zainteresowali się - poza handlowcami i restauratorami - także lekarze i adwokaci. Andrzej L., Ślązak posługujący się dwoma paszportami, jest częstym klientem notariuszy - skupuje opuszczone staromiejskie kamienice.
Wielu polskich biznesmenów woli mieszkać po niemieckiej stronie, bo miasto jest zadbane, bezpieczniejsze i jest tam tylko trochę drożej niż po polskiej stronie granicy. Za 350 euro można na przykład wynająć 60-metrowe mieszkanie z marmurową klatką schodową i lustrami weneckimi w drzwiach. - W mieszkaniach można przebierać jak w ulęgałkach - mówi Mariusz Klonowski. Najwięcej rozwieszonych w mieście ogłoszeń dotyczy właśnie "korzystnego wynajmu". W niektórych wypadkach stosowane są dodatkowe zachęty: "Jeśli wynajmiesz to mieszkanie, wykupię ci wczasy na Majorce".
Wielka migracja
Bezrobocie, największa bolączka nowych landów, wciąż rośnie. Zgodnie z oficjalną statystyką, pracy szuka dziś około 19 proc. ludności, ale w niektórych mniejszych miejscowościach o zasiłki dla bezrobotnych ubiega się około 30 proc. obywateli. "Niemcy wschodnie znajdują są na krawędzi upadku" - ubolewa przewodniczący Bundestagu Wolfgang Thierse. Do podobnych wniosków młodzi Niemcy ze wschodu doszli już dawno. W niektórych powiatach na wschodzie co piąty mieszkaniec postanowił szukać szczęścia gdzie indziej.
W Schwedt opustoszało ponad 3 tys. mieszkań. Niegdyś żyło w tym mieście 50 tys. osób, dziś - 38 tys. W Halle pustych jest 3,5 tys. mieszkań. W Gerze ubyło 15,9 proc. mieszkańców, w Chemnitz (Saksonia) - 17,8 proc., w Cottbus (Brandenburgia) - 18 proc., w Halle (Saksonia-Anhalt) - 20,1 proc., a w Schwerinie (Meklemburgia-Przedpomorze) - aż 20,5 proc. Co gorsza, od 1997 r. migracja na zachód przybiera na sile. Według Instytutu Badań Ludności w Wiesbaden, z nowych landów wyjechało już ponad 1,7 mln mieszkańców. Premier Turyngii Bernhard Vogel uważa, że parcie Ossis na zachód można powstrzymać tylko lepszą ofertą pracy, płacy i uatrakcyjnieniem miejsca zamieszkania. O tym wiedzą wszyscy, tyle że dotychczas nie znaleziono na to sposobu. W nowych landach porzucono ponad milion mieszkań - 360 tys. z nich wkrótce zniknie. W opustoszałym Schwedt rozpoczęto rozbiórkę wielkopłytowych blokowisk. W Magdeburgu do 2010 r. planuje się wyburzenie 10 tys. mieszkań. Straszące rozbitymi szybami budynki w Eberswalde czekają na likwidację. Koszt rozbiórek szacuje się na pół miliarda euro. Pustkami świeci też wiele szklano-aluminowych biurowców, na przykład nowoczesny kompleks w Lipsku.
Na rynku nieruchomości panuje taka sama bessa jak w gospodarce. Eksperci Izby Przemysłowo-Handlowej przewidują, że w tym roku upadnie 40 tys. firm - o 7 tys. więcej niż przed rokiem. Kłopot w tym - jak przyznają ekonomiści i socjologowie - że wschodni Niemcy przez dziesięciolecia komunizmu wyzbyli się zmysłu przedsiębiorczości i z trudem radzą sobie dzisiaj na wolnym rynku.

Piotr Cywiński, Maria Graczyk
Pełny tekst "Drang nach Westen" w najnowszym, 1004 numerze tygodnika "Wprost", w sprzedaży od poniedziałku 18 lutego. W numerze także: Teraz Polka!