Ktoś coś powiedział, drugi się obraził, trzeciego wezwali, czwartego zaprosili. A w Rosji zacierają ręce

Ktoś coś powiedział, drugi się obraził, trzeciego wezwali, czwartego zaprosili. A w Rosji zacierają ręce

Wołodymyr Zełenski i Mateusz Morawiecki
Wołodymyr Zełenski i Mateusz Morawiecki Źródło:Facebook / Kancelaria Premiera
Jeden coś powiedział, drugi się obraził, trzeciego wezwali, czwartego zaprosili, a piąty musiał wszystko załagodzić, na razie chyba jeszcze bezskutecznie – tak chyba w skrócie można podsumować ostatnią dobę na linii politycznych relacji Polska – Ukraina. Gorzej, że to niestety nie pierwsza taka sytuacja w ostatnim czasie, a zgrzyty na linii Warszawa – Kijów to tylko miód na serca Rosjan, którzy znakomicie wszystkich rozgrywają.

Zgrzyta już od jakiegoś czasu i to bez względu na to, jak często i intensywnie będą się spotykać prezydenci .

Sęk w tym, że po tym jak Polskę obraził ukraiński premier Denys Szmyhal, stawiając ją w kwestii ukraińskiego zboża gdzieś na równi z Rosją, tak teraz Ukraińcy przeszli sami siebie wzywając „na dywanik”, czy jak kto woli zapraszając na rozmowy, polskiego ambasadora w Kijowie Bartosza Cichockiego. Powód? Słowa prezydenckiego ministra Marcina Przydacza o tym, że Ukraina powinna być Polsce wdzięczna za pomoc. Oczywiście w kontekście zboża, bo Polska domaga się przedłużenia embargo na sprzedaż ukraińskich płodów rolnych.

Premier Mateusz Morawiecki nazwał to wezwanie niedopuszczalnym, a nasz MSZ zaprosił solidarnie na rozmowy ukraińskiego ambasadora w Polsce.

Emocje jak zwykle studził Zełenski.

Źródło: Wprost