Kto wygrał debatę TVP? Ekspert wskazał czarnego konia. „Najlepszy występ w karierze politycznej”

Kto wygrał debatę TVP? Ekspert wskazał czarnego konia. „Najlepszy występ w karierze politycznej”

Debata TVP
Debata TVP Źródło:TVP
Debata TVP jest ostatnim tego typu akcentem przed wyborami parlamentarnymi. Kto wygrał starcie na słowa, kto okazał się niewidoczny? – Paradoks polega na tym, że gdyby Tusk był bezdyskusyjnym zwycięzcą debaty to znaczyłoby, że przegranymi są ci, od których wyniku będzie zależało, czy Platforma Obywatelska będzie rządzić po wyborach – mówi dla „Wprost” prof. UW Rafał Chwedoruk.

Magdalena Frindt, „Wprost”: Pytania zadawane w czasie debaty TVP przez Annę Bogusiewicz i Michała Rachonia dotyczyły kwestii migracji, wieku emerytalnego, polityki społecznej, prywatyzacji, bezpieczeństwa i tematu bezrobocia. Odczytanie niektórych z nich trwało dłużej niż same odpowiedzi. W pytania wpisane były pochwały dla dokonań rządu oraz krytyka poprzedników. Jakie są pana pierwsze wrażenia?

Prof. UW Rafał Chwedoruk: Nie mam aż takiego poczucia humoru, żeby tę formułę oceniać na poważnie. Jeśli obecny obóz rządzący nie rozumie, dlaczego tak trudno wyjść mu poza liczny, ale jednak zamknięty krąg wyborców, dlaczego trudno mu dotrzeć do innych grup społecznych, w tym grup bardziej zainteresowanych polityką i życiem publicznym – choćby ze względu na cenzus wykształcenia – to tego typu wydarzenie jest przynajmniej fragmentem odpowiedzi.

Donald Tusk trochę przespał swój czas na odpowiedź na pierwsze pytanie. Gong, który zabrzmiał na znak, że zostało 10 sekund do końca wypowiedzi, wytrącił go lekko z rytmu. Były premier w ogóle nie odniósł się do kwestii migracji, ale nadrobił to w kolejnej rundzie. Lider PO wygłosił też kilka oświadczeń. Zwrócił się m.in. do wyborców, którzy oglądają jedynie TVP.

Z góry było wiadomo, że wszystko co powiedzą uczestnicy – szczególnie dwaj reprezentujący główne formacje – stanowić będzie pochodną długotrwałych przygotowań prowadzonych przez sztaby. Oczywiste było również to, że w wypowiedzi politycy będą wplatać elementy kluczowe z perspektywy dotarcia do możliwych do zaktywizowania grup wyborców.

Paradoksalnie to Donald Tusk, choć był najbardziej doświadczonym z polemistów uczestniczących w debacie, sprawiał wrażenie stremowanego. Być może tkwiła za tym wspominana już specyfika tego wydarzenia.

Uważam, że dwa najmocniejsze punkty wystąpienia to moment, w którym sam zwrócił uwagę na formę zadawania pytań oraz zacytowanie słów, które przed laty Mateusz Morawiecki wygłosił w sprawie wieku emerytalnego, kiedy popierał jego podniesienie. Lider PO chciał uwypuklić, że Morawiecki niekoniecznie pasuje do wszystkich ról przypisywanych mu przez PiS.

Donald Tusk mówił także o aferze wizowej, Jarosławie Kaczyńskim, który „stchórzył”, nie stawiając się na debatę i majątku premiera…

Koncentrował się na krytyce PiS-u, Mateusza Morawieckiego oraz prezesa . Jednocześnie nie szukał polemiki z innymi kandydatami opozycyjnymi.

Paradoks polega na tym, że gdyby Tusk był bezdyskusyjnym zwycięzcą debaty to znaczyłoby, że przegranymi są ci, od których wyniku będzie zależało, czy Platforma Obywatelska będzie rządzić po wyborach.

Napięcie na linii Morawiecki-Tusk było wyraźnie widoczne. Premier w każdą wypowiedź wplatał nazwisko byłego szefa rządu. Powiedział m.in., że Tusk porzucił Polskę na rzecz ciepłej posady w Brukseli.

to nie jest typ mówcy wiecowego. Paradoksalnie bardziej przypomina Bronisława Komorowskiego. Jego wypowiedzi można było odbierać jako dość sprawnie i zarazem schematycznie przedstawiany przekaz dnia, który skupiał się na krytyce Donalda Tuska i tworzeniu kontrastującej wizji Polski za czasów PiS. Trochę na zasadzie: Prawo i Sprawiedliwość przeciwko reszcie świata.

Mateusz Morawiecki powiedział: „wszyscy na jednego, banda rudego”.

Właściwie tylko wspomnienie o prywatyzacji, piosenkach Krawczyka i kolejkach na Kasprowy Wierch było wyjściem poza schemat.

Trudno było się oprzeć refleksji, że Jarosław Kaczyński bez względu na problemy, wynikające m.in. z kontrastu pokoleniowego, po prostu wypadłby lepiej, bo jest barwniejszym mówcą. Byłby zdolny reagować bardziej elastycznie na to, co działo się podczas debaty.

Kto był niewidoczny?

Krzysztof Maj, który reprezentował Bezpartyjnych Samorządowców. Zerowy PIT, nawoływanie do zgody, akcentowanie roli samorządów – tak można byłoby podsumować jego występ. Chciałoby się powiedzieć: nihil novi.

A czarny koń?

Pozostała trójka wypadła bardzo dobrze, dużo lepiej od Tuska i Morawieckiego. W przypadku nie jest to większym zaskoczeniem, bo już pojawiali się wcześniej w takich rolach. Myślę, że Joanna Scheuring-Wielgus zaliczyła najlepszy występ w swojej karierze politycznej. Potrafiła odnosić się do kluczowych kwestii z perspektywy interesu wyborczego Lewicy, np. mieszkalnictwa czy 35-godzinnego tygodnia pracy. Ciekawe było też to, że najczęściej ze wszystkich odwoływała się do osobistych doświadczeń.

Postawa Joanny Scheuring-Wielgus to największe zaskoczenie in plus tej debaty. Okazało się, że polityczka, która nie jest doświadczona w tej formie komunikacji z opinią publiczną i stała obok w większości bardziej znanych od siebie polityków, sprostała. Wygrała też poprzez sam kontrast – była jedyną kobietą wśród debatujących, co też może mieć znaczenie.

Pewnie trudno będzie zweryfikować, jaki zysk przyniesie Lewicy ze względu na bliskość terminu wyborów, ale na pewno posłanka zaliczyła największy postęp w stosunku do oczekiwań.

W czasie debaty pojawiły się rekwizyty. Krzysztof Bosak na swoim pulpicie umieścił polską flagę, a Mateusz Morawiecki powiedział, że przekaże liderowi PO 2 zł, które dostał od emerytki. Tyle miała wynieść waloryzacja jej świadczenia za czasów rządów Donalda Tuska.

Przeceniamy znaczenie tego typu gestów. Są wyreżyserowane, sztuczne. Dobrze, że Mateusz Morawiecki nie próbował na żywo wręczyć czegokolwiek Donaldowi Tuskowi, bo to do reszty obniżałoby rangę debaty. Myślę, że w dobie TikToka czy  chyba nic nie jest w stanie zaskoczyć młodych wyborców, a starsi cenią sobie raczej umiarkowany i dostojny styl, a nie tanie gesty.

Donald Tusk na zakończenie debaty wezwał Mateusza Morawieckiego do kolejnego starcia na słowa – w najbliższy piątek, chwilę przed ciszą wyborczą. Powiedział, że może towarzyszyć mu również Jarosław Kaczyński. Co chciał osiągnąć? Przecież z góry wiadomo, że do tej konfrontacji nie dojdzie.

To trwały atrybut polskich kampanii wyborczych, kiedy któraś ze stron proponuje debatę na warunkach często niemożliwych do spełnienia przez drugą stronę. To rutynowy gest polityków, którzy w danej chwili mogą więcej ugrać na zaprezentowaniu swojej odwagi i jej deficytów u politycznego rywala.

Ta propozycja debaty oczywiście niczego nie zmieni, analogicznie jak 2 zł wspomniane przez Mateusza Morawieckiego.

Czytaj też:
Atakujący Morawiecki, spięty Tusk. Bohaterami zostali ci, którzy mieli być tłem