Najciekawsze batalie o prezydenturę

Najciekawsze batalie o prezydenturę

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mało kto umiałby sobie wyobrazić McCaina jako wiceprezydenta u boku Obamy, ale według oryginalnych zapisów konstytucji było to możliwe. Wiceprezydentem zostawał wówczas przegrany w wyścigu o Biały Dom. Z drugiej strony, praktyka wyznaczania swojego zastępcy osobiście przez kandydata również dawała nieprzewidziane rezultaty. - Ryzykowne decyzje podejmowane przez Lincolna czy Garfielda doprowadziły do ofiar w ludziach i kryzysu konstytucyjnego.
Niektóre niejasności związane z interpretacją wyników przywodziły na myśl stalinowskie powiedzenie, że wygrywa ten, kto liczy głosy. Nawet, gdy wybory odbyły się bez przeszkód, media miały problem z prawidłowym ogłoszeniem zwycięzcy, czego przykładem może być historia Trumana i Deweya z 1948 r. Oto niektóre przykłady bardziej burzliwych zmagań o Biały Dom, gdzie polityczne namiętności brały górę nad zdrowym rozsądkiem.

PIERWSZA WOJNA NA GÓRZE
Konstytucja Stanów Zjednoczonych pierwotnie nie przewidywała oddzielnych kandydatur na wiceprezydentów. Zastępcą szefa państwa miał zostać człowiek, który zdobył drugie miejsce w głosowaniu elektorów. Było to zgodne z marzeniami twórców systemu politycznego USA, którzy wyobrażali sobie przyszłe rządy jako harmonijną współpracę elity zasłużonej w walce o niepodległość. Po dwóch kadencjach wybieranego jednogłośnie ojca narodu, Jerzego Waszyngtona, wśród amerykańskich polityków doszło jednak do rozłamu. W wyborach 1796 r. kandydatem frakcji federalistycznej, proponującej rozszerzenie władzy rządu centralnego i zacieśnienie więzów z Wielką Brytanią, był wiceprezydent John Adams. Przeciwnicy federalistów, żądający większych przywilejów dla rządów stanowych, wysunęli zafascynowanego Francją Thomasa Jeffersona. Adams wygrał głosowanie, ale musiał zaakceptować Jeffersona jako swojego zastępcę. Współpraca nie układała się jednak pomyślnie – obaj politycy zajęci byli głównie promowaniem interesów swojej frakcji i wzajemnym blokowaniem własnych poczynań. Wyrazem tej niechęci był uchwalony w 1798 r. z inicjatywy Adamsa „Sedition Act", ustanawiający kary za oczernianie najwyższych osób w państwie. Dziwnym trafem nie było wśród nich wiceprezydenta. Cztery lata nieudanej kohabitacji nauczyły Amerykanów, że zapewnienia o współpracy odmiennych sił politycznych można włożyć między bajki. Już w 1804 r. przyjęta została poprawka do konstytucji, zmuszająca partie do wystawienia oddzielnych kandydatów na prezydenta i wiceprezydenta oraz uniemożliwiająca elektorom rozdzielanie głosów. Od tej pory, za każdym razem, gospodarz Białego Domu i jego zastępca pochodzili z tej samej partii. Poza jednym wyjątkiem.

FRONT JEDNOŚCI NARODU
Wyjątek ten wydarzył się w 1864 r., gdy USA pogrążone były w wojnie domowej. Ubiegający się o drugą kadencję Abraham Lincoln chciał zamanifestować zjednoczenie się narodu w walce z secesjonistami, wybierając na swojego zastępcę Andrew Johnsona, demokratę z Południa. Manewr ten pozytywnie oceniła opinia publiczna, w związku z czym, wybory dla urzędującego prezydenta okazały się formalnością. Dla Johnsona sprawy nie potoczyły się pomyślnie. Lincoln został zamordowany zaraz po zakończeniu wojny, pozostawiając go sam na sam z wrogo nastawionym demokratycznym Kongresem. Starcia na linii Biały Dom – Kapitol, dotyczące głównie sposobu traktowania zbuntowanych stanów (pochodzący stamtąd Johnson był za polityką pojednania, podczas gdy Kongres chciał surowej wojskowej okupacji) doprowadziły w końcu do pierwszej w historii próby impeachmentu. Johnson został oskarżony przez Izbę Reprezentantów i uznany za winnego przez większość członków Senatu. Do przekroczenia bariery dwóch trzecich niezbędnej do odsunięcia go od władzy zabrakło jednego głosu. Mimo, że prezydentowi udało się uniknąć skazania, jego kariera polityczna została praktycznie skończona.

POROZUMIENIE PONAD PODZIAŁAMI
W wyborach w 1876 r., przegrywający kandydat, demokrata Samuel J. Tilden osiągnął to, czego nie udało się zrobić nawet Alowi Gore’owi. Nie tylko miał przewagę w głosach zwykłych obywateli, ale osiągnął w nich większość absolutną. Prezydentem został jednak republikanin Rutherford B. Hayes. Trzy stany Południa, pozostającego w dalszym ciągu pod okupacją wojsk federalnych – Floryda, Luizjana i Południowa Karolina – przysłały dwa komplety wyników, na podstawie których każdy z kandydatów ogłosił swoje zwycięstwo. Nastąpiły wielomiesięczne targi polityczne, podczas których, obie strony oskarżały się o zastraszanie wyborców bądź o manipulacje przy urnach. Powołana przez Kongres specjalna komisja ustaliła w końcu przewagą jednego głosu, że wszystkie zakwestionowane głosy należą się Hayesowi. Powszechnie uważa się, że było to owocem zakulisowych targów politycznych. Demokraci mieli zgodzić się na przegraną własnego kandydata w zamian za wycofanie wojsk z Południa i danie wolnej ręki w segregacji rasowej byłych niewolników.

ŚMIERĆ MATEMATYKA
W 1880 r. zacięta walka o nominację republikańską rozegrała się między kongresmenem z Ohio, Jamesem Garfieldem (w wolnych chwilach matematykiem oraz autorem jednego z dowodów na prawdziwość twierdzenia Pitagorasa) oraz prawnikiem z Nowego Jorku, Chesterem Arthurem. Ostatecznie górą zarówno wewnątrz partii, jak i w samych wyborach okazał się być Garfield. Arthurowi zaś na otarcie łez przypadł fotel wiceprezydenta. Wynik ten nie spodobał się jego zwolennikom, liczącym na posady w nowej administracji. Jednym z nich był Charles J. Guiteau, który liczył na stanowisko konsula w Paryżu. Widząc, że jego kandydatura nie ma szans na akceptację, posunął się do środków ostatecznych. W lipcu 1881 r. postrzelił prezydenta, licząc na przejęcie urzędu przez swojego ulubieńca. Rany nie były śmiertelne, ale niestaranna opieka lekarska doprowadziła do zakażenia krwi, przez co Garfield zmarł dwa i pół miesiąca po zamachu. Arthur ostatecznie został prezydentem, lecz nie okazał łaski dla swojego dawnego zwolennika. Guiteau został uznany winnym morderstwa i powieszony.

MEDIA KŁAMIĄ
W 1948 r. urzędujący prezydent Harry Truman musiał zmierzyć się z reprezentującym republikanów gubernatorem Nowego Jorku, Thomasem E. Deweyem. Ponieważ Truman bił w tamtym momencie rekordy niepopularności i miał kłopoty z pozyskiwaniem sponsorów, wszelkie możliwe sondaże i wypowiedzi ekspertów wskazywały na zwycięstwo Deweya. Prezydent miał jednak świetną końcówkę kampanii, której już nie obejmowały badania opinii publicznej. Dziennik „Chicago Tribune", zaczął drukować poranne wydanie jeszcze przed publikacją wstępnych wyników, co było prawdopodobnie największą medialną wpadką w historii Ameryki. Widok triumfującego prezydenta trzymającego gazetę z tytułem „DEWEY DEFEATS TRUMAN" przeszedł do historii. Ciekawostką jest również względny sukces Stroma Thurmonda, który startując z ramienia radykalnych demokratów zdobył głosy elektorów w kilku południowych stanach. Ten długoletni zwolennik segregacji rasowej ponownie znalazł się w centrum uwagi, gdy jako najbardziej sędziwy senator w historii świętował na Kapitolu swoje setne urodziny.

TELEWIZJA TO NIE WSZYSTKO
Wybory w 1960 r. były pierwszymi, w których znaczący wpływ na wynik miała debata telewizyjna. W starciu demokraty Johna F. Kennedy’ego z republikaninem Richardem Nixonem zdecydowane zwycięstwo odniósł ten pierwszy, co pozwalało mu ze spokojem oczekiwać nocy wyborczej. Pierwsze wyniki z najwcześniej zamkniętych lokali na Wschodnim Wybrzeżu potwierdzały jego przypuszczenia odnośnie łatwego zwycięstwa. Gdy jednak do obu sztabów zaczęły napływać rezultaty ze środkowych i zachodnich stanów, gdzie Nixon miał przewagę, wyścig stawał się coraz bardziej wyrównany. Wiarygodne wyniki potwierdzające zwycięstwo Kennedy’ego zostały ogłoszone dopiero po południu następnego dnia. Sposób, w jaki kandydat demokratów odniósł zwycięstwo, wyglądał dosyć podejrzanie. Kennedy wygrał z minimalną przewagą w Illinois, gdzie za Nixonem głosowało 90 proc. hrabstw oraz w Teksasie, gdzie ogromne wpływy miał ubiegający się o urząd wiceprezydenta Lyndon B. Johnson. Stąd część członków republikańskiego sztabu wyborczego, podejrzewając demokratów o wyborcze fałszerstwa naciskała na Nixona, by zażądał ponownego przeliczenia głosów. Ten jednak odmówił, nie chcąc postawić kraju w sytuacji kryzysu.

WARTO MIEĆ RODZINĘ
To, czego chciał uniknąć Nixon, z całą mocą rozpętało się w 2000 r., po jednej z najbardziej wyrównanych kampanii wyborczych w dziejach USA. Ani reprezentujący demokratów Al Gore, ani jego republikański kontrkandydat George W. Bush po ogłoszeniu wyników z 49 stanów nie był w stanie zapewnić sobie większości w Kolegium Elektorskim. Oczy Ameryki i całego świata były przez kilka następnych tygodni skierowane na Florydę, gdzie po pierwszym przeliczeniu wyników Bush prowadził zaledwie 537 głosami. Kolejne, w założeniu bardziej dokładne rezultaty nie przyniosły jednoznacznego wskazania zwycięzcy. W końcu spektakl niekończących się przeliczeń głosów został przerwany wyrokiem Sądu Najwyższego, który nakazał uznanie pierwotnego wyniku. Gore przegrał wybory, mimo że w całym kraju zdołał zebrać ponad pół miliona głosów więcej od przeciwnika. W Sądzie Najwyższym przewagę mieli w tamtym czasie sędziowie, wykazujący sympatie republikańskie. Odpowiedzialna za organizację wyborów sekretarz stanu Florydy, Katherine Harris przewodniczyła jednocześnie lokalnemu sztabowi wyborczemu Busha, a gubernatorem Florydy był brat zwycięzcy, Jeb Bush. Pojawiły się więc oskarżenia o manipulację wynikami w celu pomocy własnej partii i rodzinie. Swój udział w tej historii miał również kandydat Partii Zielonych, Ralph Nader, który odebrał część lewicowych głosów Gore’owi, torując Republikanom drogę do Białego Domu.