To zabawne, ale w tym przypadku żadna ze stron nie chce zatańczyć tanga. Bo to nie tylko Ukraina nie chce wejść do NATO, ale też i sam Sojusz niespecjalnie się do tego pali. Do niedawna widać było, że jedyną stroną, której na tym zależy jest... Polska.
Polski punkt widzenia, nasze poparcie dla transatlantyckich aspiracji Ukrainy można zrozumieć. Włączenie Ukrainy do sojuszu sprawiłoby, że to ona stałaby się wschodnimi jego flankami. To oczywiście także kwestia m.in. floty czarnomorskiej. I oczywiście pod tymi wszystkimi argumentami kryje się główne przesłanie - strach przed Rosją.
Za prezydentury Wiktora Juszczenki Ukraina oficjalnie aspirowała do wejścia do paktu. Ale niewiele w tym kierunku faktycznie robiła. A z kolei szczyt w Bukareszcie, dwa lata temu, podczas którego ani Gruzja ani Ukraina nie dostały MAP był sygnałem, że nie ma politycznej woli do przyjęcia obu pretendujących krajów. Można się zastanawiać, czy gdyby decyzja była wówczas inna, Ukraina faktycznie byłaby (i czy chciałaby być) na szybszej ścieżce do członkostwa.
Decyzja Janukowycza to tylko potwierdzenie tego, co między wierszami można było odczytać już od jakiegoś czasu. Że pomysł włączenia Ukrainy w orbitę wpływów natowskich to mrzonka, której miejscem przeznaczenia jest lamus.
Za prezydentury Wiktora Juszczenki Ukraina oficjalnie aspirowała do wejścia do paktu. Ale niewiele w tym kierunku faktycznie robiła. A z kolei szczyt w Bukareszcie, dwa lata temu, podczas którego ani Gruzja ani Ukraina nie dostały MAP był sygnałem, że nie ma politycznej woli do przyjęcia obu pretendujących krajów. Można się zastanawiać, czy gdyby decyzja była wówczas inna, Ukraina faktycznie byłaby (i czy chciałaby być) na szybszej ścieżce do członkostwa.
Decyzja Janukowycza to tylko potwierdzenie tego, co między wierszami można było odczytać już od jakiegoś czasu. Że pomysł włączenia Ukrainy w orbitę wpływów natowskich to mrzonka, której miejscem przeznaczenia jest lamus.