Zmiany, zmiany, zmiany

Zmiany, zmiany, zmiany

Dodano:   /  Zmieniono: 
W czasach PRL-u kursowała taka anegdota: pewien złośliwy dziennikarz w rozmowie z premierem Józefem Cyrankiewiczem zastanawiał się jak to możliwe, że w Polsce niby jest demokracja, a premier od dwudziestu lat się nie zmienia. Cyrankiewicz, który faktycznie rzucony na odcinek premierowania sprawował swój urząd ładnych parę lat spojrzał na dziennikarza z uśmiechem i odpowiedział: Jak to nie? Ja się nie zmieniam? Anegdota ta dowodzi, że nawet w mrocznych czasach komunizmu istniało przekonanie, iż zmiany są nieodłącznym elementem polityki.
Dziś na topie jest zmiana jakiej po 10 kwietnia uległ Jarosław Kaczyński. Zmienił się bardzo, czy może wcale; udaje czy jest szczery; czy można się tak bardzo zmienić, czy raczej nie wypada – takie pytania od kilku tygodni zadają sobie politycy, komentatorzy i zwykli Polacy zasiadający do niedzielnego obiadu. To o tyle dziwne że, biorąc pod uwagę doświadczenia z polskimi politykami, dziwne było raczej to, że Kaczyński tak długo nie zmieniał się w ogóle.

Zmiana towarzyszy naszej polityce od 1989 roku. Przed tą datą tacy politycy jak Leszek Miller czy Aleksander Kwaśniewski byli członkami partii, która do konstytucji PRL wpisała wieczysty sojusz ze Związkiem Radzieckim i która przez lata szykowała Polaków na konfrontację z NATO i Europą Zachodnią – a po 1989 błyskawicznie przemienili się w socjaldemokratów, którzy wzorem choćby brytyjskich laburzystów pokochali kapitalizm i z dumą wprowadzali Polskę na zachodnioeuropejskie salony. Miller poszedł nawet krok dalej – i pod koniec swojej wielkiej politycznej kariery był już niemal ekonomicznym liberałem, który gdyby tylko miał odpowiednio dużo szabli w parlamencie niechybnie obniżyłby podatki i przyspieszył prywatyzację. Mogli się zmienić? Mogli, a nawet musieli – bo trudno byłoby im pozostać w polityce gdyby dalej trzymali się sojuszu z ZSRR i dogmatycznego komunizmu w świecie w którym ZSRR i komunizmu nie było.

Ale to zbyt prosty przykład. Weźmy więc np. czołowego dziś polityka PO Stefana Niesiołowskiego. Na początku lat 90-tych Niesiołowski był czołowym działaczem ZChN, który z parlamentarnej mównicy gromił przeciwników lustracji i bronił rządu Jana Olszewskiego. I co? Dziś Niesiołowski, który w roku 1992 chciał lustrować wszystkich i wszystko, należy do partii, która do zapędów śledczych z IPN podchodzi z dużą dozą ostrożności. I gdyby dziś spytać Niesiołowskiego o rząd Olszewskiego podejrzewam, że nie broniłby go z takim zapałem jak przed niespełna dwudziestu laty. A mimo to cieszy się zaufaniem wyborców. Czyli – miał prawo się zmienić.

A niedoszły premier z Krakowa Jan Maria Rokita? Zanim został publicystą zdążył być członkiem lewicowo-liberalnej Unii Demokratycznej, mocno konserwatywnego SKL i PO, która w pierwszych latach swego istnienia była partią przede wszystkim liberalną. Rokita to jednak nic w porównaniu do Ryszarda Czarneckiego, polityka który był już chyba w każdej polskiej partii z wyjątkiem SLD. I co? I wyborcy go dalej wybierają. Czyli on też mógł się skutecznie zmieniać.

Najmocniejszy przykład zostawiam na koniec – to premier Donald Tusk. Tusk również przeżył poważną metamorfozę. Kiedy na początku lat 90-tych współtworzył KLD bliżej mu było do libertarianina niż lidera partii konserwatywno-liberalnej. Również Unia Wolności do której potem należał Tusk z konserwatyzmem nie miała nic wspólnego. Nawet PO w momencie tworzenia tej partii była przede wszystkim partią liberałów nastawionych na poparcie 10-15 procent wyborców. A jednak potrafiła się zmienić, a Tusk wraz z nią, w centroprawicę będącą kompilacją chadecji z partią konserwatywną.

W tym kontekście na Kaczyńskiego należy patrzeć nieufnie głównie dlatego, że dotychczas uparcie się nie zmieniał. A mówiąc zupełnie poważnie – demokratyczna polityka polega nie tylko na kształtowaniu rzeczywistości, ale również dostosowywaniu się do niej – a więc elastycznym zmienianiu swojego politycznego image’u. Bo polityk demokratyczny jest skuteczny tylko wtedy, gdy ktoś chce go wybrać. Oczywiście jedni zmieniają się bardziej skutecznie, a inni mniej. Ale to temat na zupełnie inne opowiadanie.