Tutaj od razu nasunęło się parę kłopotów. Przede wszystkim: nadmiar tematów. Pomyślcie - przez trzy miesiące - i to jakie - łykać wszystko w milczeniu. Tematów nagromadziło się mnóstwo - obfitość nie przetrawionych myśli zaciąży na tym felietonie - będzie on chaotyczny i źle skomponowany, jak zwykle rozmowa po długim rozstaniu. A ileż rzeczy zmieniło się przez te trzy miesiące: odbyły się wybory, mamy nowy rząd, jedni ministrowie poszli, drudzy przyszli, Ford poszedł, następca jego... jeszcze się nie narodził. Żółkiewski nie został ministrem oświaty itd. itd. W dodatku, w związku ze zawianą sytuacji politycznej, powstał jeszcze jeden kłopot i to zgołapoważny: jak tu pisać „pod włos", gdy sprawy wszystkie tak zgrubiały i urosły — raczej może pod skórę, pod sierść, pod szczecinę, pod — już sam nie wiem pod co. I jeszcze jedno: nowy Premier, w przeciwieństwie do poprzedniego, włosów ma niewiele, szef opozycji również — a przecież ustrój demokratyczny nakazuje mi nie oszczędzać nikogo — od góry do dołu. Chciałem już zmienić nagłówek felietonu (tym bardziej, że w „Dzienniku Zachodnim" „Niejaki" X buchnął ode mnie tytuł „pod włos" jeszcze na długo przed wojną, kiedy mi się o pisaniu nie śniło) - ale jakoś nic stosownego nie mogłem wymyśleć - na razie niech zostanie „pod włos", a w przyszłości może któryś z czytelników, jeśli tymczasem znów nie wypędzą mnie z „Tygodnika" - doradzi coś lepszego.
A teraz sprawa zasadnicza: postanowiłem nie mieszać się do polityki i Warn, czytelnicy, to radzę. Mądrzejsi od nas próbowali - i co z tego wyszło? W obecnej chwili nie widać warunków do skutecznej walki politycznej - zresztą - mamy Parlament, Rząd, Mała Konstytucję, ogromną większość, sytuację ustabilizowaną, amnestię, uspokojenie - Mein Liebchen, was willst Du noch mehr? Tak, tak - trzeba w polityce umieć położyć uszy po sobie! Ja osobiście stanowczo rezygnuję z polityki, w myśl zasady „nie pchaj palca między drzwi" oraz „strzeżonego Pan Bóg strzeże" (zawsze byłem ostrożny). Przenoszę się całkiem na odcinek zagadnień kulturalno-artystycznych. Na tym froncie toczy się walka o typ naszej kultury, o styl i charakter naszej sztuki, o ukształtowanie psychiki młodego pokolenia, walka doniosła i - nie beznadziejna, bowiem wartości moralno-duchowe - wierzę w to głęboko - dadzą się zwalczyć tylko - równie silnym i atrakcyjnym wartościom moralnym i duchowym - niczemu więcej. Stary mój znajomy Stefan Żółkiewski (po raz ostatni przypominam mu już kochany, dziarski Legion Młodych, gdzie - oddajmy Żółkiewskiemu sprawiedliwość - mówił dokładnie to samo, co i dzisiaj) tym razem jeszcze nie został Ministrem Oświaty, choć mu to w „Tygodniku" przepowiadałem (z tego widać, że jednak w Polsce nie idzie wszystko tak, jak ja myślę), zamiast do Warszawy pojechał do Kairu (życzę mu dużej, ładnej Dakoty i nagłej burzy morskiej, względnie zakochania się w pięknej Egipcjance, która nie zechce porzucić kramy piramid, ewentualnie wreszcie kąpieli w Nilu z krokodylami - pamiętajmy, że w Egipcie jest bardzo gorąco, a redaktor „Kuźnicy" ma swoją tuszę), a jednak - mimo wszystko boję się, że co się odwlecze, to nie uciecze. Uważajmy na niego, bo on tu dopiero da łupnia - oczywiście gdy dostanie ministerialne zęby: zamiast podręczników historii wprowadzi „Kapitał", a tabliczkę mnożenia zreformuje według zasad dialektyki. Ale, ale - coś mi się przypomniało: p. Mieczysław Jastrun, polemizując w „Kuźnicy" z „Trybuną Robotniczą", która domaga się rozpowszechnienia „Kapitału" tak, jak stało się to z Biblią, pisze: „Nie wydaje mi się rzeczą słuszną zestawianie Biblii z dziełem naukowym". Ponieważ razem z kol. Jastrunem robiłem w Sorbonie doktorat wyższej matematyki u Poincare'go, razem następnie studiowaliśmy fizykę pod kierunkiem Einsteina, poza tym wiem, że posiada on (Jastrun) dwa doktoraty — medycyny i geologu, oraz że był nadzwyczajnym profesorem astronomii podsłuchowej w Yellowstone, gdzie również dokonał ważkich badań nad muzykalnością ryb, pływających w słynnym wodospadzie, zapytuję go, który to przedstawiciel nauki poza nim uznał kiedykolwiek „Kapitał" za dzieło naukowe? Radzę rozpisać w tej sprawie ankietę wśród naukowców świata (nareszcie „Kuźnica" zrobi coś pożytecznego i do rzeczy) - o wynik jestem spokojny, zaś prof. dr dr mgr Jastruna zapewniam, że dla naukowców „Kapitał" jest najwyżej - książką fiłozoficzno-hipotetyczną, czymś jak „Mój system" Millera (por. w tej sprawie głos redaktora „Życia Nauki" mgra Choynowsfciego — poza tym zresztą sceptyka i ateistycznego racjonalisty).Ale wracajmy do rzeczy. Hm... eh... brm... mmm... miauu - hauu... Właściwie do jakiej rzeczy? Trochę mi się myśli mącą, bo odwykłem od pisania - jeszcze raz wybaczcie Czytelnicy, że ten świąteczny felieton jest chaotyczny i plotkarski. Otóż - ciemno jak w tunelu - żarówek nie ma - idąc po Krakowie wieczorem co chwila zarywa się człowiek nosem w piękny, czarny jak smoła śnieg. Mehr Licht! Ktoś powiedział - było to przed wojną - że „oświaty kaganiec" pali się coraz ciemniej - gdy płomyk zgaśnie, pozostanie... sam kaganiec. Polska bez żarówek upodabnia się do wielkiej wsi - dużych miast nie ma, wszechstronnych miast nie ma (Kraków - kultura i sztuka bez przemysłu i polityki, Łódź - przemysł bez kultury i polityki, Warszawa - przemysł, polityka i kultura - bez mieszkań i telefonów itd.), ogólna prowincja, wszyscy się znają, wszyscy wszystko wiedzą. W dodatku - nie ma żadnego oporu, żadnych trudności ani przeszkód: pewien mój kolega wrócił właśnie z emigracji, od Andersa; bał się strasznie, że go tu capną i zamkną, tymczasem już na trzeci dzień po przyjeździe zaproponowano mu stanowisko Dyrektora Departamentu w pewnym ministerstwie. - Chcą mnie mieć na oku - powiedział sobie kolega nie w ciemię bity - i odmówił - (na marginesie dodajmy, że posada ta związana jest z niewielką pensją i mieszkaniem w ćwierci pokoju w Warszawie) - ale jednak trochę się zdziwił i pomyślał, że istota zjawiska jest inna. Ten brak oporu powietrza oraz brak tarcia, to osobliwa cecha naszej rozrzedzonej atmosfery: wszystko można osiągnąć niemal bez trudu - np. na posła ciągnął mnie kol. Polewka niemal siłą. Podobno na księżycu, wielokrotnie od ziemi mniejszym, wysiłek, który tu, na ziemi dokonujemy, aby zrobić krok, wystarczy do skoku piętnastometrowego - jesteśmy więc widocznie takim księżycem narodów. Dziwny trochę kraj, jak napisał Liebert w słynnej „Piosnce o Warszawie": „Ani tu Zachód, ani Wschód, zupełnie jakbyś stanął w drzwiach", A Słonimski twierdził, że Polska jest przedmurzem obrotowym - od Wschodu i Zachodu. W każdym razie kraj wyjątkowy - był zresztą taki i przed wojną - w ogóle zawsze - historia narodów jest cyklem zdarzeń analogicznych. I jeszcze jedna sprawa: dlaczego ludzie piją wódkę ? Pewien mój znajomy twierdzi, że dla zapomnienia, ja zaś uważam, że przeciwnie - dla przypomnienia sobie.
Ale prawda - mieliśmy przecież mówić o sprawach kultury. Otóż (jeszcze raz wybaczcie dorywczość i przypadkowość tego felietonu, ale to ze wzruszenia, że znów piszę), otóż bardzo mi się nie podobał artykuł p. Aleksandra Gosteckiego w „Dziś i Jutro" pt. „Z problematyki literatury". W artykule tym czytamy, że w myśl „dialektyki wieków" powinna nieuchronnie powstać literatura „wielkich problemów", „obejmująca całokształt", „odzwierciedlająca", a tu tymczasem jak na złość kwitną „smaczki", snobistyczna „czysta sztuka", ucieczka przed postawą itp. Poglądy w zasadzie częściowo słuszne, lecz głoszenie ich w tak ogólnej i pryncypialnie-schematycznej formie bardzo jest niebezpieczne, bo nastręcza okazję do różnych, zgoła totalistycznych, a powierzchownych interpretacji - zaś literaturze nie pomoże. Wielka sztuka nie powstanie na zamówienie, ani na rozkaz, czy na pobożne życzenie - trzeba przedtem wytworzyć konieczną dla niej glebę wielkiej ogólnej kultury, z której ona wyrośnie - kwiatki do kożucha nie znajdują się często, zaś geniusz Chopina np. był na tle naszej ówczesnej muzyki jakimś zgoła niezwykłym, odosobnionym zjawiskiem, czymś w rodzaju komety, kolosalnym skarbem, podarowanym kulturze polskiej przez Opatrzność. Pamiętajmy także, że „estetyzująca" i „psychologizująca" literatura często lepiej i głębiej, choć nie planowo, odzwierciadla życie i typ psychiczny narodu od literatury, która czyni to w myśl świadomego założenia- nie decyduje tu temat, lecz sposób jego przetworzenia (np. Proust jest niewątpliwie reprezentatywny dla umysłowości i kultury francuskiej, choć cały tom poświęca opisywaniu zapachu herbaty). Owo „musi nieuchronnie nastąpić" zalatuje dialektycznym determinizmem i „Kuźnicą" - oczywiście kuźnicową teorią, bo w praktyce snobistyczne i to bez cudzysłowu smaczki kwitną w Łodzi aż miło. Totalizmem również zalatuje złożenie na młodego krytyka, Tadeusza Borowskiego, skargi do Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich, że w swej recenzji z książki Kossak-Szczuckiej o Oświęcimiu (tytuł recenzji — „Alicja w krainie czarów") targnął się na majestat wielkiej pisarki. W literaturze nie ma majestatów sztucznie chronionych - racja, czy wyższa wartość moralna lub estetyczna obroni się sama, bez uciekania się do sposobów policyjnych - jeśli Borowski (który nb. był sam dłuższy czas w Oświęcimiu) nie miał racji, czy też napisał swą recenzję niesmacznie lub nietaktownie - od czegóż pióro, atrament i maszyna do pisania u jego adwersarzy? Lecz „podawać do sądu"?! Niebezpieczny precedens! I to pisarze, literaci?! A fe ! Wstydźcie się !
I tak gadu, gadu — cała szpalta prawie zapełniona, a jeszcze nic nie powiedziałem. Trudno - trzeba kończyć. Na finiszu akord nie bylejaki - potężna dawka optymizmu. W „Odrodzeniu" Nr 11 prezes „Czytelnika", Jerzy Borejsza, umieścił artykuł pt. „Ludzie i klimaty", W artykule tym czytamy :
„Ale w owych dniach lubelskich zrozumieliśmy - i bieg wypadków potwierdził słuszność tej koncepcji - że literatury nie wolno dzielić według legitymacji partyjnej. Pożyteczniejszy jest dla literatury, a więc dla postępu, dobry pisarz bez legitymacji partyjnej, aniżeli kiepski pisarz z legitymacją partyjną".Bravo, bravissimo ! Ta na wskroś nowa i oryginalna myśl, wraz z wiadomościami o śmierci królowej Bony i o odkryciu Ameryki (wiadomości, również potwierdzone przez bieg wypadków) winna mocno zapisać się w głowach braci literackiej (tak, tak, panie Juliuszu). Mnie osobiście bardzo podnosi na duchu fakt, że na myśl tę wpadłem równo dwadzieścia lat temu, a właściwie, prawdę mówiąc, nie wpadłem na nią sam - poddał mi ją, zresztą nie podejrzewając jej rewelacyjności, nauczyciel polskiego w czwartej klasie (dawnego typu), człowiek, któremu nb. zawdzięczam to, że choć trochę umiem trzymać pióro w ręku - bardzo to był świetny nauczyciel w pewnym starym, państwowym gimnazjum warszawskim. Przeszłość minęła - ale dziś dawne i jak dotąd dla nas oczywiste prawdy szkolne stają się znowu dla ludzi rewelacją i to - „potwierdzoną przez bieg wypadków". Oczywiście - lepiej późno niż nigdy - ale raduję się, że - ja byłem pierwszy. A więc - nic nowego pod słońcem - masło maśłane - świat kręci się w kółko - to mnie cieszy szalenie - mogę jednak odnaleźć coś znajomego w nowej rzeczywistości. Weselę się więc i - wesolutki jak młode prosię - na półmisku - życzę wszystkim Czytelnikom Wesołych Świąt,
13. IV. 1947, TP nr 108-109