Jałmużna z Brukseli

Jałmużna z Brukseli

Dodano:   /  Zmieniono: 
To jałmużna, oburzają się polscy chłopi na poziom zaproponowanych przez UE dopłat. Pełne dopłaty zahamują restrukturyzację rolnictwa, odpowiada Bruksela.
- Będzie wojna - przewiduje Jacek Soska, prezes Wiejskiego Centrum Integracji Europejskiej. - Propozycja Komisji Europejskiej, by "obdarować" naszych producentów rolnych ćwiercią tego, co dostają w formie dopłat bezpośrednich farmerzy unijni, czyni z polskich rolników konkurentów trzeciej kategorii. Jeśli rząd tej sprawy nie dopilnuje, wieś w referendum unijnym zagłosuje przeciw integracji - ostrzega Soska. Odpowiedzieć kontratakiem, podnieść wysoko akcyzę na produkty rolne z krajów piętnastki! - domagają się zgodnie wzburzeni działacze chłopscy.

To, co dla nas jest jałmużną, dla europejskich farmerów oznacza zapowiedź chudszych lat. A rolnicze lobby jest bodaj najsilniejsze w państwach unii i nie godzi się łatwo na cięcia. - Rozszerzanie unii bez zastanowienia, a nie stopniowo, to zmierzanie w kierunku katastrofy, zarówno w sensie ludzkim, jak i społecznym - obawia się Vandromme Marnix, belgijski farmer z okolic Waterloo. - Jestem za jednoczeniem Europy, ale Polacy czy Węgrzy muszą zrozumieć, że odbiorą nam część pieniędzy, więc musimy mieć czas na przystosowanie się do tej sytuacji. Nikt łatwo nie godzi się na utratę tego, co miał od lat - mówi Pierre Vrommaw, również farmer z Belgii.

Polska nie jest skazana na przyjęcie obecnych warunków unii. Czeka nas jednak prawdopodobnie żmudna wojna podjazdowa. Unijni eksperci dają nam pewne szanse, ale wynegocjowanie dopłat wyższych niż 30 proc. (w pierwszym roku) uważają za mało realne. - Jest wielu polityków w krajach piętnastki, którzy chcą rozszerzenia, ale nie chcą za nie płacić. I takie są realia - mówi Risto Volanen, sekretarz generalny unijnej organizacji rolniczej COPA/COGECA.

Polscy rolnicy głośno zaprotestowali 1 lutego, gdy pikieta kółek rolniczych stanęła przed przedstawicielstwem unii w Warszawie. Gdyby obecna propozycja unii została przez nas przyjęta, Henryk Kamiński ze wsi Gnojna w Podlaskiem (na 20 hektarach uprawia zboże) otrzymałby 1071 euro rocznej dopłaty (europejski rolnik dostaje 4284 euro).

Zabójcza kroplówka

Niemal 220 mld euro wyda w latach 2002-2006 Unia Europejska na wspieranie rolnictwa - to ponad 80 proc. jej wydatków budżetowych. Znaczna część tych pieniędzy przeznaczona jest na tzw. dopłaty bezpośrednie dla rolników. Gdyby polscy rolnicy traktowani byli od początku (czyli od 2004 r.- hipotetycznej daty przystąpienia Polski do unii) na równych zasadach, mogliby już w pierwszym roku liczyć na wsparcie w wysokości 3 mld euro. Komisja Europejska zaproponowała jednak, by przyznać nam 25 proc. należnych sum w 2004 r., 30 proc. w 2005 r. i 35 proc. w 2006 r. Dla Polski oznacza to pomoc w wysokości 600-700 mln euro w pierwszym roku i odpowiednio więcej w następnych. Dojście do pełnego wymiaru dopłat zajęłoby dziesięć lat.
Franz Fischler, unijny komisarz ds. rolnictwa, przekonuje, że przyznanie pełnych dopłat zahamowałoby restrukturyzację polskiego rolnictwa i poprawę jego konkurencyjności. Nie są to czcze argumenty: co drugie gospodarstwo w ogóle nie produkuje żywności na rynek. Średnie plony zbóż sięgają u nas 28-30 kwintali z hektara, podczas gdy we Francji wynoszą 60 kwintali, a w Niemczech - 50 kwintali. Szacuje się, że około 1,5 mln gospodarstw, a więc 70 proc., osiąga dochody na poziomie zasiłku dla bezrobotnych. Ponad 90 proc. gospodarstw nie stać na żadne działania dostosowawcze: koncentrację ziemi, specjalizację produkcji, zakup sprzętu rolniczego, modernizację technologii itd. Tylko 6 proc. gospodarstw zdolnych jest dziś do inwestowania.

Piotr Andrzejewski

Pełny tekst artykułu w najnowszym 1002 numerze tygodnika "Wprost", w sprzedaży od 4 lutego.