Najstarsze zapisy historyczne dowodzą, że podobne reguły od zarania dziejów panowały wśród ludzi. Zawsze na czele plemienia, armii, gangu czy rodziny stał ktoś jeden, kto podejmował ostateczne decyzje. Ktoś, kto rozstrzygał spory i określał plany na przyszłość dla całej grupy. Niekiedy otaczał się starszyzną, co wzmacniało zaufanie do podejmowanych przez niego decyzji, zawsze jednak towarzyszyło tym decyzjom pełne podporządkowanie reszty grupy. Jeśli następowało odstępstwo od tych reguł – źle się to kończyło. Na szczytach władzy pojawiali się uzurpatorzy, rodziły się intrygi, zaczynało się podpuszczanie grup społecznych, obalanie jednych przez drugich, wreszcie znikąd rodziły się tyranie i przeciw nim rewolucje, w końcu społeczeństwa się rozpadały i stawały łatwym łupem dla innych ludzkich stad. Żadne zamieszanie wewnątrz stada nigdy nie skończyło się w pełni szczęśliwie. Jak w przypadku psów pani Wahl.
Oglądałem niedawno film zawierający jedno z pierwszych przemówień przedwyborczych Ronalda Reagana, prawdopodobnie jednego z najwybitniejszych prezydentów USA, wcześniej aktora filmowego, potem działacza związkowego i wreszcie gubernatora Kalifornii. W przemówieniu tym Reagan, który walczył o nominację republikanów w wyborach prezydenckich, ani razu nie zaatakował swojego partyjnego konkurenta Geralda Forda, za to wypowiedział niezwykłe zdania: „Musimy zapytać sami siebie: jak będzie wyglądała Ameryka za 30 lat? Co pozostawimy po sobie przyszłym pokoleniom? Naród skłócony, wplątany w nuklearną wojnę, cierpiący biedę i bez perspektyw? Czy może naród dumny, złożony z szanujących się ludzi, ale stanowiących barwną jedność, która nie będzie się bać biedy i głowic nuklearnych?". Rozległa się owacja. Tym jednym akapitem Reagan stał się wielkim przywódcą, co zauważyli wszyscy. Oderwał się od bieżących potyczek i powiedział: jedność i przyszłość narodu są ważniejsze od sporów teraźniejszości. Wtedy wybory wprawdzie przegrał, ale cztery lata później wygrał je z łatwością.
No to rzućmy to pytanie: co następnym pokoleniom Polaków zostawią w spadku po sobie panowie Tusk, Kaczyński, Napieralski i inni? Co naszym zstępnym przekaże w schedzie dzisiejsza klasa medialna, budująca swoją potęgę i swe fortuny na sztucznie potęgowanych kłótniach, rozpalanych walkach wewnątrzplemiennych i podjudzaniu ludzi przeciw ludziom? Co zostanie dla przyszłych pokoleń na ugorze, który powstał po spaleniu do gołej ziemi bujnej niedawno roślinności wszelkich autorytetów?
Należę do pokolenia, które się powoli zwija. Pytanie „co po sobie zostawimy", nurtuje mnie już od dłuższego czasu. Moje nieudolne apele, które kieruję już raczej w kosmos niż do polityków, są bezustannie apelami o jedność plemienną. Klnę, błagam, perswaduję, biję się w piersi i zadaję ciosy tylko w tej jednej sprawie. Rozmawiam z Donaldem Tuskiem i Jankiem Pospieszalskim, z ludźmi na swoim profilu fejsbukowym i Tomkiem Lisem, z kolegami artystami i byłym sędzią Trybunału Konstytucyjnego Jerzym Stępniem. W kółko zadaję to samo pytanie: co zostawimy po sobie?
Polityk, który skłóca ludzi i dzieli naród, powinien się zwinąć dla dobra plemienia. Polityk, który nie potrafi się wznieść i postawić pomnika swojemu rywalowi, choć ten był przywódcą całego narodu wybranym w wolnych wyborach, powinien się zastanowić, co pozostawia po sobie przyszłemu pokoleniu. Ten pomnik i tak któregoś dnia stanie. Co więc zrobiłby Reagan?
Dwa lata temu pani Bożena Wahl została pozbawiona schroniska. Wedle wielu opinii przestała dawać sobie radę ze zwierzętami.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.