Uczestnicy środowego marszu spotkali się przy pomniku Józefa Piłsudskiego. Jak powiedział tam jeden z organizatorów marszu, poseł PiS Dariusz Piontkowski, jest to "naturalne miejsce", w którym dwa lata temu gromadzili się białostoczanie, gdy dotarła do nich informacja o katastrofie. Dodał, że właśnie tu pojawiły się pierwsze znicze, kwiaty, a także zdjęcia Podlasian, którzy zginęli w katastrofie. Dlatego też stąd wyruszono i tym razem.
"Pamiętamy"
Na czele marszu niesiono zdjęcie pary prezydenckiej, Lecha i Marii Kaczyńskich, a także czterech innych osób - ofiar katastrofy, które były związane z Białymstokiem i regionem: ostatniego prezydenta RP na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego, wicemarszałka Sejmu Krzysztofa Putry, zwierzchnika prawosławnego ordynariatu WP arcybiskupa Mirona Chodakowskiego oraz stewardessy Justyny Moniuszko. Było widać transparenty, m.in. z napisami "Pamiętamy", "Człowiek bez honoru to gorsze niż śmierć". Były też flagi narodowe. W trakcie marszu modlono się. Marsz zakończył się przy pomniku upamiętniającym ofiary katastrofy smoleńskiej. Został on odsłonięty w styczniu 2011 roku przy kościele św. Rocha.
"Nie jechali na wycieczkę"
Syn wicemarszałka Sejmu Krzysztofa Putry, Sebastian, powiedział, że dla niego katastrofa smoleńska jest zarówno tragedią rodzinną, jak i tragedią "członka społeczności takiego wielkiego kraju, jakim jest Polska". - Mam nadzieję, że będziemy tutaj spotykać się co roku. Nie zapomnimy, nie zamkniemy się w czterech ścianach i będziemy pamiętać o tych ludziach, którzy jechali nie na wycieczkę, tylko oddać cześć tragicznie zamordowanym w Katyniu - mówił Sebastian Putra, obecnie radny miejski Białegostoku z listy PiS. - W tej chwili nie wierzę chyba w nic - dodał, mówiąc o wyjaśnianiu przyczyn katastrofy. - Czuję, że tracę nadzieję, że kiedykolwiek zostanie wyjaśniona przyczyna tej katastrofy - powiedział.
Na zakończenie marszu odczytano też apel pamięci, złożono kwiaty i zapalono znicze.
zew, PAP