Skok w ciemność

Skok w ciemność

Dodano:   /  Zmieniono: 
Klimek Murańka, fot. Bartek Solik dla Wprost
Stawał na belce i leciał. ukrywał, że nie widzi chorągiewki, którą trener daje mu znak do startu. Klemens Murańka, utalentowany skoczek narciarski. – Skakał po śmierć – mówi Piotr Voigt, który go uratował przed kompletną ślepotą.
To był koniec czerwca 2012 r. Jeszcze w marcu na mamuciej skoczni w Planicy (K 215) poleciał na 200 m! I nikt nie wiedział, że szczyty gór mu się zlewały, widział wszystko jak przez gęstą mgłę, twarze rozpoznawał tylko z bliska, czytał, prawie wodząc nosem po stronach książki. A na skoczni rozpędzał się do 100 km/godz. i spadał w przepaść. Nie bał się. – Widziałem poszczególne punkty, na przykład koniec progu, chociaż inaczej. Jakoś sobie radziłem, trudno mi powiedzieć jak, ale leciałem – wspomina dzisiaj. Gdy w końcu zauważał grunt, lądował telemarkiem. Do czasu.

W Stams miał zrobić tak samo, ale już się nie udawało. Latem przeszedł serię upadków. – Skacz! – krzyczeli do niego z boku koledzy na treningach. Stał i stał na belce, bo nie widział, jak Robert Mateja chorągiewką daje mu znak do startu. Trener w końcu zadzwonił do ojca skoczka Krzysztofa Murańki z krótkim, ale poważnym komunikatem: – Coś się z Klimkiem dzieje.

– No, skacze od dziecka, przez te dziesięć lat miał tyle upadków co u jednej ręki paluszków. A teraz upadał na treningach po dwa, trzy razy! Za wcześnie się wybijał, przelatywał przez głowę… Nie wychodziło – wzdycha smutno Murańka senior, kiedyś zawodnik w kombinacji norweskiej i biathlonie. Wiedział, co to może oznaczać dla kariery syna. Wziął sobie wolne i zawiózł Klimka do okulisty do Krakowa. Diagnoza zwaliła obu z nóg. Klemens dopiero za miesiąc obchodził 18. urodziny, a wzrok już miał gorszy od 80-latka: widzialność jednego oka tylko 18 proc., a drugiego – 20. Choroba zwana stożkiem rogówki, w której ta newralgiczna część oka staje się cienka i stożkowato uwypuklona. Brak leczenia grozi przeszczepem rogówki.

Był o krok od tragedii. Nie bez strachu słuchał słów lekarza: – Pół roku później bym przyszedł i już bym nie widział w ogóle. Pół roku to byłoby dzisiaj.

Piotr Voigt specjalista od dobierania soczewek też był przerażony. Opisuje, jak się wczuć w widzenie Klimka: wziąć worek foliowy przezroczysty, potrzeć, łamiąc strukturę, i spróbować coś zobaczyć. – Jak go zobaczyłem, to się przeraziłem nie na żarty. Facet skakał po śmierć! – mówi prosto z mostu optometrysta, który się nim zajął (diagnozuje specjalistycznymi przyrządami wady, zaopatruje w pomoce wzroku). – Klimek odbijał się i leciał na wyczucie. To świadczy o jego olbrzymiej klasie, że potrafił latać. Powinien się był w zasadzie zabić – przyznaje zszokowany.

Przypadków stożka rogówki jest dużo, ale mało kto doprowadza się aż do takiego stanu. Normalny śmiertelnik już na początku problemów tego typu idzie do okulisty. Ale Klimek zawsze miał coś innego do roboty. Były treningi, obozy, zawody, szkoła.

Cały materiał można przeczytać w najnowszym numerze tygodnika "Wprost", który jest już dostępny w formie e-wydania.

Najnowsze wydanie tygodnika dostępne jest dostępne również na Facebooku.