Wyspa szczęśliwa - Festiwal Sziget w Budapeszcie

Wyspa szczęśliwa - Festiwal Sziget w Budapeszcie

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Kérek egy korsó sört" - na żadnym festiwalu zamówienie piwa nie wymaga tyle wysiłku, co na węgierskim Sziget. Pomimo takich trudności w tym roku naddunajską wyspę odwiedziło 362 tysiące osób. Był tam również "Wprost".
Tym, co odróżnia Sziget od polskich festiwali jest rola, jaką ma tam do odegrania muzyka. Podczas gdy organizatorzy rodzimych imprez kuszą modnymi nazwiskami, Węgrzy podkreślają znaczenie liberalnej atmosfery, beztroskiej zabawy i stawiają na bardzo zróżnicowaną ofertę rozrywkową. Stąd tuż po wkroczeniu na budapesztańską wyspę, od razu uderza nas atmosfera festynu. Pomiędzy scenami przebiegają umalowani, nierzadko poprzebierani obywatele 68 krajów świata. Zatrzymują się na widok ulicznych teatrów, diabelskiego młyna czy parku rozrywki rodem z Węgierskiej Republiki Ludowej. Kawałek dalej czeka na nich scena operowa, studio tatuażu i kaplica, w której - niczym w Las Vegas - można powiedzieć sakramentalne: "niech będzie".

Od przybytku głowa nie boli, ale może się w niej nieźle zakręcić. Na szczęście organizacyjnie Sziget wzorowo podejmuje rękawicę rzuconą przez wielobarwny tłum. Pokonując dziesiątki kilometrów festiwalowej przestrzeni, w zasadzie nie napotykałem kolejek, śmieci i pijackich burd. Oczywiście w wielkiej mierze jest to zasługa pozytywnie zakręconej publiczności, jednak ukłony należą się również bardzo doświadczonym organizatorom. Porządku na Sziget broni armia 1200 ochroniarzy, o zdrowie dba 400 specjalistów medycznych, a brak kolejek zapełnia 1750 toalet oraz świetnie rozwiązany system płatności. Nie każdemu przypadnie do gustu oferta tego festiwalu, ale planowania i zarządzania taką imprezą można Węgrom pozazdrościć.

Muzycznie było dość zaskakująco. Sam fakt, że najbardziej obiecująco prezentował się namiot a38, najwięcej czasu i tak spędziłem na World Music Party Main Stage, a najlepszy koncert i tak widziałem na Scenie Głównej. Chyba jednak nie można się dziwić, gdyż mam na myśli występ Blur. Mając taką renomę i tak niesamowity katalog piosenek, Brytyjczycy mogli zagrać na pięćdziesiąt procent swoich możliwości, a publiczność i tak by szalała. Nic z tych rzeczy. Damon Albarn w pocie czoła biegał po scenie i pod sceną, dedykował piosenki fanom z pierwszych rzędów i składał życzenia jednej ze swoich pracownic. Ze względu na obecność Grahama Coxona, który (poza drobnym wyjątkiem) nie brał udziału w nagrywaniu ostatniej płyty, Blur postawił na repertuar brit-popowy. Czego tam nie było? Budapesztańska publiczność dostała "Parklife", "Girls & Boys", "The Universal", a na koniec nieśmiertelne "Song 2". Przy tym ostatnim bisie podrygiwali nawet zapracowani pracownicy festiwalu. Choć od "Think Tank" minęło już dziesięć lat, Brytyjczycy pokazali, że wcale nie obrośli kurzem, a na ich powrót wciąż warto czekać.

Centrum muzycznych niespodzianek okazała się scena z muzyką folkową. Jej cichym bohaterem stała się Mokoomba - rewelacyjny instrumentalnie oraz choreograficznie zespół z Zimbabwe, który mógł pochwalić się nie tylko świetnym wokalistą, lecz także energetyzującą mieszanką funku i fusion. Na tej samej scenie bardzo dobre koncerty dali Fanfara Tirana & Transglobal Underground, rodzima R.U.T.A. oraz Calexico. Lidera tego ostatniego zespołu spotkałem już po koncercie, gdy czekał na Emira Kusturicę, by złożyć mu gratulacje za wspaniały koncert. Bałkańskiego reżysera oblepiła jednak tak szczelna warstwa dziennikarzy, że Amerykanin zrezygnował, a mnie udało się zadać tylko jedno pytanie. - Nie wiem z czego to wynika, ale w tej części świata organizuje się po prostu najlepsze festiwale. Właśnie wróciłem z waszego Woodstocku i ta niesłychanie wielka impreza była dla mnie wspaniałym przeżyciem - wspominał autor "Underground". Po chwili bez problemów odpowiadał na pytania zadawane także po francusku.

Choć tegoroczny Sziget należy zaliczyć do udanych, nie można pominąć pewnych potknięć. Jednym z nich było nagłośnienie, które pogrążyło koncerty Tame Impala, Katy B czy Dry The River. Niewykluczone, że wynikało z architektury miejsca - scena a38 zlokalizowana była bowiem w namiocie, którego powierzchnia wynosiła aż 5000 metrów kwadratowych. W tym - drobnym w zasadzie - uchybieniu można dopatrzeć się widma znacznie poważniejszej groźby. Czy wielkość nie popsuje jakości? Organizatorzy starają się różnicować program, docierać do młodzieży z różnych części świata i zapraszać artystów reprezentujących różne stylistyki, nie zmienia to faktu, że łatwo mogą się stać zakładnikami festiwalowych statystyk. Mając w pamięci pogadankę o wolności, niezależności i hipisowskim etosie wygłoszoną przez założyciela Sziget Károly Gerendai, nie do końca rozumiałem oddanie koncertu finałowego Davidowi Guettcie. Oczywiście, międzynarodowa gwiazda dyskotek zapewniła wspaniałą frekwencję, stawiając jednak poważny znak zapytania przy tożsamości całego przedsięwzięcia. Sziget jest unikatowym festiwalem i dlatego od dwudziestu lat przyciąga tłumy. O Guettcie zaś zaraz zapomnimy. Nie warto iść na skróty. Viszontlátásra!

Z Budapesztu Jan Błaszczak