Staniszewski: Remis ze wskazaniem na Dudę

Staniszewski: Remis ze wskazaniem na Dudę

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mariusz Staniszewski, zastępca redaktora naczelnego tygodnika "Wprost" (fot.Arek Markowicz/Wprost) 
Nie ma się co oszukiwać, debata prezydencka nie jest forum wymiany głębokich myśli. To ring, na którym sprawdza się, czy kandydaci do najwyższego urzędu w kraju są twardzielami. Patrząc w ekran, sprawdzamy, jak znoszą stres, jak się prezentują przed kamerą, jak reagują na ciosy przeciwnika. Nawet te zadawane poniżej pasa. Przecież sprawując urząd prezydenta, będą do takich strać stawali częściej – podczas spotkań z przywódcami innych państw czy na przykład przyjmując rozgorączkowanych związkowców.
To pod tym kątem powinniśmy dziś oceniać Bronisława Komorowskiego i Andrzeja Dudę. Ich poglądy i programy poznaliśmy już wcześniej. Wiemy doskonale, że znacznej części swych zapowiedzi nie spełnią. Wiemy, że ograniczają ich konstytucja i realia budżetu.

Jeśli na drugą debatę spojrzymy więc pod kątem zdolności prowadzenia sporu, to wskazanie zdecydowanego zwycięzcy będzie trudne. Z jednej strony mieliśmy ofensywnego kandydata PiS, który celnie atakował i sprawnie unikał trudnych pytań. Z drugiej mieliśmy spokojnego kandydata Platformy, któremu udało się wyprowadzić kilka sprawnych kontrataków.

Z pewnością pewną przewagę na początku dał Dudzie trik z postawieniem flagi Platformy Obywatelskiej na pulpicie rywala. Nie było w tym pewnie najważniejsze to, że postawił obecną głowę państwa w dwuznacznej sytuacji – pozostawienie flagi zakłócałoby wizerunek ponadpartyjnego prezydenta, na jakiego Bronisław Komorowski się kreuje, pozbycie się flagi mogło być odebrane jako próba ukrycia prawdy. Ważniejsze było to, że stremowany Andrzej Duda zyskał pewna przewagę psychologiczną.

To pozwoliło mu lepiej wytrzymać starcie niż w ostatnią niedzielę. I tak naprawdę to porównanie debat jest najistotniejsze. Przed pierwszą większość spodziewała się porażki obecnego prezydenta, który fatalnie prezentował się przez całą kampanię. Przed drugą wielu się obawiało, że Bronisław Komorowski dobije młodszego rywala. W obu przypadkach postrzegamy rywali przez pryzmat pewnego zaskoczenia. Ani w pierwszej Komorowski nie zwyciężył zdecydowanie, ani w drugiej Duda nie posłał rywala na deski.

Obaj przede wszystkim unikali błędów i wygładzali kanty. Andrzej Duda nie powiedział ani jednego złego słowa o Unii Europejskiej, okazał się zwolennikiem normalizacji stosunków z Rosją i dialogu w Polsce. Działał więc w myśl najważniejszej zasady marketingowej, według której należy głównie podważać zarzuty.

Bronisław Komorowski w debacie próbował zmazać fatalne wrażenie, jakie pozostało po krzykach na wiecach czy wchodzeniu na krzesło w japońskim parlamencie. Według tej samej marketingowej zasady przekonywał, że jest doświadczonym, godnym zaufania politykiem, który jest słuchany w Europie.

Trudno sądzić, który z rywali był bardziej wiarygodny. Minimalną przewagę uzyskał chyba kandydat PiS, który już na samym początku udowodnił prezydentowi manipulację podczas pierwszej kampanii. Bo chyba właśnie te bezpośrednie interakcje były najważniejsze. Bo przecież debata polityczny teatr.  

Mariusz Staniszewski