Mundialowe być albo nie być

Mundialowe być albo nie być

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kiedy turniej wszedł naprawdę w poważne stadium, gdzie już nie ma kunktatorstwa, kalkulacji, tylko jeden mecz decyduje o życiu i śmierci, rozpoczęły się niezwykłe emocje.
Mieliśmy dzisiaj dwa zupełnie różne mecze, dwa zupełnie różne widowiska. Zacznijmy od pierwszego. Muszę powiedzieć, że przewidziałem bez pudła przebieg wydarzeń w obu przypadkach. Byłem przekonany, że Niemcy poradzą sobie bez kłopotu ze Szwedami i to się potwierdziło. Ponieważ było dla mnie oczywiste, że krytykowani przez wielu ekspertów Niemcy stanowią typ drużyny turniejowej, rozkręcającej się z każdym meczem, nabierającej tempa, łapiącej rytm. Taka machina, taka lokomotywa, która ruszyła ospale, ale potem już mknie po torach. Tak właśnie grali Niemcy. Mówiono, że Niemcy mają najsłabszą w historii drużynę. Ale cztery lata temu mówiono to samo. I ta nienadzwyczajna ekipa niemiecka zdobyła przecież wicemistrzostwo świata, a cztery lata potem, w tym roku, jest ona śmiem twierdzić, silniejsza od tamtej.
Bo cóż się stało kadrowo? Doszedł znakomity lewy obrońca Lahm, stoper Metzelder otrzymał pełnowartościowego partnera w osobie potężnego Mertesackera, w linii pomocy Ballack osiąga apogeum formy, towarzyszy mu jedenz najzdolniejszych piłkarzy młodego pokolenia Schweinsteiger no i wreszcie w napadzie Klose, który utrzymuje renomę strzelca wyborowego, ma tym razem jako znakonite uzupełnienie Lukasa Podolskiego. Waśnie Podolski był tu bohaterem meczu, strzelając dwie bramki, ale przy jednej z nich niesłychanie pomógł Klose. Zresztą obywaj napastnicy współpracowali ze sobą wzorowo.
Niemcy wręcz zmiażdżyli Szwedów, oczywiście ambitnych - jak zwykle - ale pozbawionych wyrazu, pozbawionych osobowości, pozbawionych lidera. Nie było żadnego dyrygenta, który grę Szwedów by uporządkował, nadał jej jakiś charakter, jakiś wyraz. Była to drużyna w najlepszym razie poprawna, drużyna piłkarskich rzemieślników bez cienia artyzmy, nie mówiąc już o cieniu szaleństwa. Zwycięstwo Niemców zasłużone. Niemiecki walec rozkreca się z każdym dniem i rzeczywiście bedzie niesłychanie trudny do zatrzymania.

Czy powstrzyma go Argentyna? I tu przechodzimy do drugiego meczu, który był spektaklem zupełnie innym, bo nie tylko nie  tak jednostronnym jak pieerwszy, ale widowiskiem niezwykle dramatycznym. I znów przewiedziałem jego przebieg. Nie szczycę się tym, ale było najzupełnie oczywistym, że w historii spotkań Argentyny z Meksykiem, zawsze faworyci, czyli Argentyńczycy, napotykali na niesłychanie twardy opór. Ja przyrównuję twardość Meksykanów do twardości jedenastu ziaren fasoli. Tym razem było tak samo. Fasolę można wyłuskać, ale jeśli się jej nie zmoczy odpowiednio w wodzie, to ona będzioe nadal twarda. Meksykanie grali bez kompleksu, bo też nie oni byli faworytami, nie na nich spoglądały oczy piłkarskiego świata, nie oni olśnili w poprzednich meczach wielomilionową widownię. Argentyńczycy tymczasem, po wspaniałych meczach, zwłaszcza po rekordowym zwycięstwie nad Serbią, wydawali się zmierzać wprost ku mistrzostwu świata.
I właśnie to poczucie, że są stuprocentowym faworytem, że oto trafiają na skromny Meksyk, usztywniło ich niezwykle. Byli spięci, byli nerwowi. Gdzieś zniknęła dawna swoboda akcji. Wspaniała technika zawsze się potwierdzała. Meksykanie zresztą pod tym względem nieomal dorównywali Argentyńczykom, a dzięki właśnie większej swobodzie poczynań, momentami, a nawet całymi okresami byli nie tylko równorzędnym przeciwnikiem, ale wręcz przeważali. To mogło szokować nieznających realiów futbolowych wodzów.
Bramki były wspaniałe, zwłaszcza ostatnia, decydująca tak naprawdę o zwycięstwie, strzelona w dogrywce przez Maxi Rodrigueza wspaniałym wolejem w przeciwległy górny róg bramki. Chyba większość fachowców bez cienia watpliwości uzna, że był to najpiękniejszy, najbardziej widowiskowy gol tych mistrzostw, przynajmniej narazie. Myślę, że trener Pekerman popełnił pewne błędy, decydując się na konieczne zmiany zbyt późno i przezto doprowadzając do dogrywki. Podczas gdy Argentyna mogła ten mecz spokojnie rozstrzygnąć w normalnym czasie gry. Za późno weszli brylantowi technicy, przebojowcy - Tevez i Messi, za późno zszedł Aimar, za długo trzymał trener na boisku mało produktywnego tym razem Saviolę.
Bohaterem meczu był po stronie argentyńskiej niezawodnie interweniujący bramkarz Abbondanzieri, jak zwykle filarem obrony pozostawał Ayala, pomoc trzymał w ryzach Mascherano, no a pozostali grali tak jak mogli. Maxi Rodriguez tym strzałem rzeczywiście stał się bohaterem całej Argentyny. Ale Argentyńczykom nie było łatwo, była to droga prez mękę, była to mordęga, była to katorga dla Argentyńczyków, ale tak zawsze grało im się z Meksykiem, który zasłużył na najwyższe słowa uznania. I szkoda, że Meksykanie odpadli, bo myślę, że mogliby zwojować więcej aniżeli uczestnicy jednej z par kolejnej tury, na przykad Szwajcaria czy Ukraina. Uwazam, że Meksyk klasą piłkarską przewyższa każdą z tych dwóch drużyn. No, ale tak ukladają się losy. Teraz czeka nas coś niezwykle fascynującego, mianowicie ćwierćfinałowy bój, batalia, straszliwa walka, a nawet wojna dwóch wielkich faworytów - gospodarzy, Niemiec i Argentyny. Trzykrotny mistrz świata spotka się z dwukrotnym mistrzem świata. Trudno o bardziej zawrotne piłkarskie wyżyny. Szykujmy się na wielkie widowisko.


Niemcy w ćwierćfinale
Argentyna gra dalej