Mistrz świata będzie Europejczykiem

Mistrz świata będzie Europejczykiem

Dodano:   /  Zmieniono: 
Już przywykliśmy do tego, że mistrzostwa świata w tej fazie to stadium wielkich dramatów, a niekiedy nawet i tragedii. Taki dramat rozegrał się najpierw w meczu Anglia – Portugalia, potem Brazylia – Francja.
Faworyzowani Anglicy tym razem nie sprostali wielkiej szansie. Faworyzowani tym bardziej, że Portugalia przystąpiła do tego meczu osłabiona brakiem swoich dwóch kluczowych zawodników - Deco i Costinha. A jednak to Portugalia częściej miała inicjatywę i dłużej utrzymywała się przy piłce. Sytuacji groźnych wprawdzie nie stwarzała zbyt wiele, ale to samo możemy powiedzieć o Anglikach. To był mecz walki, mecz, który toczył się w przeciągu dziewięćdziesięciu minut i przez całą dogrywkę. Największym dramatem były rzuty karne. Czegoś takiego dzieje mistrzostw świata jeszcze nie znały. Skromny bramkarz, nie uchodzący wcale za asa w swoim fachu, raczej zaliczany do średniaków na tej pozycji, niejaki Ricardo obronił trzy rzuty karne. To się wprost nie mieści w głowie! Jest on absolutnym bohaterem i jego sława będzie opiewana w Portugalii po wsze czasy. No i ten młodziutki Cristiano Ronaldo – chłopiec o twarzy efeba, któremu zbyt surowi krytycy zarzucali, że woda sodowa uderzyła mu do głowy. Tym razem stanął absolutnie na wysokości zadania. On był liderem zespołu w końcowej fazie, gdy już zszedł Figo oraz to on w sposób popisowy wykonał ten decydujący rzut karny.

Anglicy natomiast mieli swojego czarnego bohatera. Swoją bestię, którą okazał się Wayne Rooney - chłopiec stajenny z północnej Anglii, sądząc nie tylko po wizerunku, ale i obyczajach. Jego faul był wyjątkowo brutalny, odrażający, dokonany na leżącym Portugalczyku i bezsprzecznie zasługiwał na czerwoną kartkę. Za taki faul, za taki akt bestialstwa wykonany na ulicy, powędrowałby natychmiast do więzienia. To jest temat do refleksji. Na ile boiskowi bandyci mogą być bezkarni? Czerwone kartki w takich wypadkach to prawdopodobnie za mało.

Portugalia natomiast odniosła swój największy triumf od 1966 roku. Od czasów wielkiego zespołu, legendarnych Eusebio, Augusto, Coluny, Torresa, czy Simoesa. Teraz zetknie się w półfinale z Francją.

O ile w meczu Anglia - Portugalia mieliśmy do czynienia z dramatem, to tutaj ze sztuką Corney’a i Racine’a jednocześnie, połączoną z horrorem Hitchcock’a. Zderzyły się ze sobą drużyny weteranów. Zwłaszcza Francji odmawiano większych szans, bo zaczęła ten turniej bardzo słabiutko. Sam należałem do jej krytyków. Wypada się przyznać do jednego. Nie tyle krytykowałem, ile ubolewałem, że Zinedine Zidane nie zakończył w porę kariery. W pierwszych meczach był cieniem dawnego Zizou. Nie nadążał za akcjami. Widać było, że brakuje mu siły i szybkości. Tymczasem nastąpiło cudowne odrodzenie i to już wcześniej, w meczu z Hiszpanami, ale potwierdzone teraz. To była znów wielka Francja, którą wiódł do boju prawdziwy Napoleon futbolu czyli Zinedine Zidane. To co ten człowiek wyprawiał z piłką, to co widział, jak reagował, jak panował nad piłką zasługuje na prawdziwą epopeę. Poza nim był jeszcze ten marsylski, bo nie paryski Franck Ribery - nowa, świeża krew w drużynie francuskiej, przedstawiciel młodego pokolenia, godne i cenne uzupełnienie wielkiego Zidane’a. Ci piłkarze zrobili wielki mecz i byli jego bohaterami. Ale nie tylko oni, bo przecież wspaniale grał Thuram, który nie dał niemalże kopnąć piłki Ronaldo. Również Patrick Vieira, a także Henry, strzelec złotej bramki. To była znów wielka, odrodzona, wspaniała Francja. Na tym tle Brazylia wypadła dramatycznie. Tak naprawdę, to był dla obrońców mistrzów świata, pierwszy godny przeciwnik. Do tej pory Brazylia miała niebywałe szczęście, bo brała w słabej grupie. Pokonała Japonię, Chorwację, Australię, a później Ghanę, ale to nie są drużyny należące do światowej czołówki. Pierwszym poważnym rywalem była Francja, która okazała się rywalem zbyt silnym.

Brazylijczycy to był zespół weteranów, zespół pozbawiony duszy, woli i szybkości, czyli właściwie wszystkich atrybutów, które składają się na wielki zespół. Trener Parreira popełnił błąd zasadniczy. Obrońcy tytułu zagrali w składzie niewiele różniącym się od tego, który tak wspaniale się prezentował cztery lata temu. Ci piłkarze stanowili jednak w większości zaledwie blade wspomnienie tamtejszych mistrzów. W samym meczu Parreira popełnił kolejne błędy. Widząc kompletnie bezproduktywnego Ronaldo na środku pola, powinien był go wymienić o wiele wcześniej na młodego Robinho. To była jedyna szansa, że Brazylia uruchomi swoje skrzydła, które były do tej pory zupełnie podcięte.

Takie dramaty się zdarzają. Nie przesądzając wyników półfinałowych, mamy po raz pierwszy od 1982 roku przypadek, kiedy cztery najlepsze drużyny Świata, pochodzą wyłącznie z Europy. Stary Świat tym razem górą nad Nowym.


Czytaj też
Portugalia pokonała Anglików
Brazylia wraca do domu