Wyrachowane żabie udka

Wyrachowane żabie udka

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wszystko co mogło się wydarzyć po wspaniałym półfinale Niemcy-Włochy musiało pozostawać nieuchronnie w cieniu tamtego wielkiego spektaklu. To wielkie wydarzenie przyćmiło wszystko wokół.
Niestety na tym tle musimy oceniać spotkanie Francuzów z Portugalczykami. Pewnie w innych warunkach zyskałoby ono wyższe oceny ekspertów. Nie był to może mecz porywający, ale na pewno dramatyczny. Francuscy weterani nie mogli rzecz jasna wznieść się, w którymś kolejnym spotkaniu na takie wyżyny, jak uczynili to w meczu z Brazylią. Mimo to wygrali zasłużenie.

Na czym polegała różnica? Ustawienie obu drużyn było w punkcie wyjściowym zbliżone. Ale były to tylko pozory, bowiem jedyny tytularny napastnik francuski Thierry Henry, mimo że nie był w najwyższej życiowej formie, stanowił nieustające zagrożenie dla bramki portugalskiej. Raz bramkarz Ricardo z najwyższym trudem wybił jego strzał, potem wywalczył karnego (być może sam karny był nieco wątpliwy – nie myślę, żeby intencją Ricardo Carvalho było ugodzenie w nogę Henry). Jego odpowiednik, jedyny tytularny napastnik portugalski Pedro Pauleta był kompletnym rozczarowaniem, był piłkarzem absolutnie bezproduktywnym, nie stworzył żadnego zagrożenia – w trakcie meczu oddał raptem jeden, jedyny strzał. Oczywiście w założeniach szkoleniowych trenera brazylijskiego Scolariego Pauleta, nawet niezbyt aktywny miał zadanie wiązać obu francuskich stoperów, przykuwać ich do własnego pola karnego. Ale to była tylko iluzja. Pauleta z tej roli się nie wywiązał, był zawodnikiem tak beznadziejnie słabym, że Scolari powinien go zmienić już po półgodzinie gry. To był jedyny błąd w obsadzie, jedyny błąd w prowadzeniu gry i reagowaniu jakiego dopuścił się znakomity przecież szkoleniowiec prowadzący Portugalię.

Był to jednak też jeden z elementów, które przesądziły o wyniku tego meczu, bowiem Portugalia pozbawiona została poprzez tę nieznośnie przedłużającą się obecność Paulety swojego atutu ofensywnego. Próbowali nadrabiać to Figo, to Ronaldo, to z rzadka strzelający z daleka, obdarzony mocny strzałem Maniche, ale nie zdało się to na wiele.

Francja, mimo że nie rozegrała meczu rewelacyjnego, biła Portugalczyków na głowę rutyną, doświadczeniem, piłkarskim wyrachowaniem. Piłkarze francuscy są najstarsi na tych mistrzostwach, ale to co w pewnych okolicznościach stanowi obciążenie, to co Lech Wałęsa nazwałby plusem ujemnym, tu stało się plusem dodatnim. Bo właśnie to ogromne doświadczenie, zdolność radzenia sobie w sytuacjach trudnych, wychodzenia z opresji, wydobywania się z kłopotów – w tym Francuzi byli znakomici. Zidane, który nie grał tak olśniewająco, jak w niezapomnianym meczu z Brazylią, zagrał jednak bardzo dobrze. Taką ilustracją tego o czym piszę, była sytuacja, kiedy padając popychany przez Portugalczyków, tracąc – wydawałoby się – kontakt z piłką, potrafił jednak zagrać idealnie do partnera. Zidane nie marnował piłek – to było bardzo ważne. Stwarzał może mało sytuacji podbramkowych, jego podania nie były tymi złotymi podaniami, które otwierają na oścież drogę do bramki, ale nie marnował piłek. Francuzi dzięki temu mogli przetrzymać portugalskie szturmy.

Mówiąc zatem językiem zoologicznym: dorsze przegrały z żabami. To są, jak wiadomo, ulubione zwierzątka pałaszowane przez te nacje. Portugalczycy doszli w tym do takiej perfekcji, że potrafią przyrządzać na każdy dzień w roku inną potrawę z dorsza. Francuzi z kolei zajadają się żabimi udkami. No i te udka były tym razem sprawniejsze, szybsze i skoczniejsze, aniżeli dorszowa ławica portugalska.

Myślę, że finał może być niezmierni interesujący. Po raz pierwszy w historii mistrzostw świata spotykają się właśnie te dwa zespoły: Włochy i Francja, aczkolwiek każdy z nich z osobna zdobywał mistrzowskie tytuły: Włosi trzykrotnie, Francuzi – raz. Po tym co widziałem stawiam zdecydowanie na Włochów, czyli wielbicieli makaronu.

Francja drugim finalistą