- Mamo most! - piszczał trzyletni Maciuś. Był tak podekscytowany, jakby zobaczył tyranozaura!
Jechaliśmy trasą łazienkowską na kontrolę do lekarza. Próbowałam sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek zabrałam go do Warszawy!
Cztery lata temu uciekliśmy z Saskiej Kępy do Wesołej. Miałam dosyć logistyki ze spacerami.
Mieszkaliśmy w kamienicy na pierwszym piętrze. Próba wyjścia z czwórką do Parku Skaryszewskiego albo pobliskiego jordanka była nie lada wyzwaniem.
Kiedy cała czwórka była już prawie ubrana, a wózek zniesiony padało magiczne słowo:
- Muszę do łazienki!
Jak nie było łazienki, zaczynał padać deszcz. Nigdy nie należałam do ambitnych mam, które w pelerynach i kaloszach wychodziły na spacer!
Mój kręgosłup rozpadał się na kawałki. Z każdym wyjściem do parku ograniczałam bagaż. Rowerki nie mogły się przewietrzyć, prowiant nie mieścił się pod wózkiem. Wiedziałam, że nasza sześcioosobowa rodzina nie przetrwa kolejnego roku bez kawałka ogródka.
Porzuciliśmy ukochaną Kępę, wyruszyliśmy na peryferia. Ani ja, ani Maciek nigdy wcześniej nie mieszkaliśmy w domu.
I tak zaczęła się nasza prawdziwa zabawa w dom! :-)
Roczny Maciuś miał wreszcie (jako pierwszy) to o czym każde dziecko marzy: własną piaskownicę, karmnik dla ptaków i las trzy kroki od domu.
Byliśmy tak zachwyceni nowym otoczeniem i Maciusia rajem, że zapomnieliśmy o takich atrakcjach jak głupi most, który kojarzył nam się głownie z korkami! :-)
Coraz częściej też na spotkania ze znajomym jeździliśmy z trójką, uważając, że Maciuś woli przejażdżkę z nianią na rowerze niż wyprawę na drugi koniec miasta (poza tym, wiedzieliśmy, że "koszmarny" dwulatek nie pozwoli nam usiąść na chwilę). Tak było wygodniej (dla nas) i lepiej (dla Maciusia). Poza tym podróżowanie z czwórką dzieci nie jest proste. Jazda w trzecim rzędzie w samochodzie jest trudna. Wystarczyła nam walka z chorobą lokomocyjną naszej dwójki dzieci (Antka i Jasia). Stasiek sobie radził. Jak mówił: potrafił powstrzymywać wymioty.
Znajomi żartowali, że wymyśliliśmy czwartego syna, bo nikt nigdy go nie widział! Bawił nas ten żart dosyć długo. Aż do historii z mostem dwa lata temu...
Wreszcie przestaliśmy bać się wypraw w szóstkę. Socjalizujemy Maciusia od dwóch lat. Jest największą indywidualnością w naszym domu.
Rządzi chłopakami, chociaż jest najmłodszy (pewnie miał czas opracować taktykę obserwując wiewiórki za oknem! :-)
Wybita szyba dynią - Maciuś. Porysowane zeszyty Antka - Maciuś. Wyrwany klawisz w keyboardzie - Maciuś. Musiał jakoś zwrócić uwagę, żebyśmy o nim nie zapominali! Wcześniej, kiedy godzinami układał sam klocki lego na strychu albo puzzle nikt nie zwracał na niego uwagi. Żarty się skończyły!
Dzisiaj był w kinie (trzeci raz w życiu?!). Wrócił zachwycony, był wzorcowy, pazurki trzymał w kieszeni.
Kilka dni temu wróciliśmy z nart.
Zamiast mostu były góry!!!! :-)
Cztery lata temu uciekliśmy z Saskiej Kępy do Wesołej. Miałam dosyć logistyki ze spacerami.
Mieszkaliśmy w kamienicy na pierwszym piętrze. Próba wyjścia z czwórką do Parku Skaryszewskiego albo pobliskiego jordanka była nie lada wyzwaniem.
Kiedy cała czwórka była już prawie ubrana, a wózek zniesiony padało magiczne słowo:
- Muszę do łazienki!
Jak nie było łazienki, zaczynał padać deszcz. Nigdy nie należałam do ambitnych mam, które w pelerynach i kaloszach wychodziły na spacer!
Mój kręgosłup rozpadał się na kawałki. Z każdym wyjściem do parku ograniczałam bagaż. Rowerki nie mogły się przewietrzyć, prowiant nie mieścił się pod wózkiem. Wiedziałam, że nasza sześcioosobowa rodzina nie przetrwa kolejnego roku bez kawałka ogródka.
Porzuciliśmy ukochaną Kępę, wyruszyliśmy na peryferia. Ani ja, ani Maciek nigdy wcześniej nie mieszkaliśmy w domu.
I tak zaczęła się nasza prawdziwa zabawa w dom! :-)
Roczny Maciuś miał wreszcie (jako pierwszy) to o czym każde dziecko marzy: własną piaskownicę, karmnik dla ptaków i las trzy kroki od domu.
Byliśmy tak zachwyceni nowym otoczeniem i Maciusia rajem, że zapomnieliśmy o takich atrakcjach jak głupi most, który kojarzył nam się głownie z korkami! :-)
Coraz częściej też na spotkania ze znajomym jeździliśmy z trójką, uważając, że Maciuś woli przejażdżkę z nianią na rowerze niż wyprawę na drugi koniec miasta (poza tym, wiedzieliśmy, że "koszmarny" dwulatek nie pozwoli nam usiąść na chwilę). Tak było wygodniej (dla nas) i lepiej (dla Maciusia). Poza tym podróżowanie z czwórką dzieci nie jest proste. Jazda w trzecim rzędzie w samochodzie jest trudna. Wystarczyła nam walka z chorobą lokomocyjną naszej dwójki dzieci (Antka i Jasia). Stasiek sobie radził. Jak mówił: potrafił powstrzymywać wymioty.
Znajomi żartowali, że wymyśliliśmy czwartego syna, bo nikt nigdy go nie widział! Bawił nas ten żart dosyć długo. Aż do historii z mostem dwa lata temu...
Wreszcie przestaliśmy bać się wypraw w szóstkę. Socjalizujemy Maciusia od dwóch lat. Jest największą indywidualnością w naszym domu.
Rządzi chłopakami, chociaż jest najmłodszy (pewnie miał czas opracować taktykę obserwując wiewiórki za oknem! :-)
Wybita szyba dynią - Maciuś. Porysowane zeszyty Antka - Maciuś. Wyrwany klawisz w keyboardzie - Maciuś. Musiał jakoś zwrócić uwagę, żebyśmy o nim nie zapominali! Wcześniej, kiedy godzinami układał sam klocki lego na strychu albo puzzle nikt nie zwracał na niego uwagi. Żarty się skończyły!
Dzisiaj był w kinie (trzeci raz w życiu?!). Wrócił zachwycony, był wzorcowy, pazurki trzymał w kieszeni.
Kilka dni temu wróciliśmy z nart.
Zamiast mostu były góry!!!! :-)