Do Indii szlakiem dzieci-kwiatów
Goa, Indie, gorący styczniowy wieczór. Na scenę wchodzą hipisi. Mają dobrze po pięćdziesiątce. Posiwiałe brody, przerzedzone długie włosy, ciuchy z epoki dzieci-kwiatów. Dostrajają instrumenty, gaszą skręty i zaczynają grać "Raiders On the Storm" The Doors. Młodsza o pokolenie publiczność jest zachwycona. W końcu do Indii przyjeżdża się po to, żeby zobaczyć prawdziwych hipisów.
Mit podróży na Wschód ożył wraz z "odkryciem" Indii przez kontrkulturę lat 60. Wschód przyciągał jak magnes, ponieważ nie był "pustym duchowo" Zachodem. Przykład dali hipisowscy bohaterowie z The Beatles na czele. Zdjęcia członków zespołu medytujących w aśramie obiegły świat. Gwiazdorzy nie zabawili tu długo. Na ich miejsce przybyły jednak tysiące entuzjastycznych naśladowców - dzieci-kwiaty. Według gazety "India Today", co roku w wędrówkę śladami hipisów wybiera się ponad dwa miliony młodych ludzi, w tym kilka tysięcy Polaków.
Pijąc karma-colę
W latach 70. hinduska dziennikarka Gita Mehta zjadliwie, ale celnie opisała smak hipisowskiego podboju Indii w książce "Karma-cola" (w hinduskiej filozofii karma oznacza bilans dobrych i złych uczynków). Marzenie o Wschodzie szybko zmieniło się w orientalnie przyprawioną popkulturę. Według Gity Mehty, fenomen karma-coli polegał na tym, że na rynek trafiły nie tylko orientalne gadżety. Najbardziej chodliwym towarem okazało się oświecenie. Uciekając do Indii, dzieci-kwiaty mimo woli przywiozły tam zachodnie przekonanie, że wszystko można kupić.
Pokolenie Samotnej Planety
Dla współczesnych podróżników na Wschód kluczem do Indii nie jest jak dawniej Bhagawadgita, biblia hinduizmu, lecz Lonely Planet. Samotna Planeta to więcej niż przewodniki - to styl podróżowania. Lonely Planet stworzyli w latach 70. hipisi, wykorzystując doświadczenia swoich wędrówek. Mimo że z czasem wydawnictwo rozrosło się w potężny koncern, dalej sprzedaje hipisowski sposób na turystykę. Ideą przewodnią Lonely Planet nie jest wypoczynek, lecz dotarcie do prawdziwego Maroka, prawdziwego Konga czy prawdziwych Indii.
Zgodnie z zasadami Lonely Planet w Indiach nie jest się turystą, lecz podróżnikiem (zwanym tu travellersem lub backpackersem - "plecakowcem"). Jest nie do pomyślenia, aby travellers podróżował z walizką, korzystał z biur podróży czy bawił w kurortach. Powinien jeść w tanich jadłodajniach, najlepiej rękami jak miejscowi, i jeździć drugą klasą w towarzystwie tubylców. Podróżnicy szczerze pragną wejść za turystyczną fasadę i w imię tego są gotowi na poświęcenia. Choroby, obskurne, zaszczurzone kwatery, hordy żebraków i naciągaczy czy przepełnione pociągi są uważane za część doświadczenia Indii.
Hipisland sp. z o.o.
Hindusi dbają o to, by Indie spełniły oczekiwania travellersów. Zakładają knajpy, w których leci na okrągło Cat Stevens, Joan Baez czy Bob Marley. Szyją specjalny rodzaj ubrań w hipisowskim stylu sprzed 30 lat, wzbogaconym o motywy etniczne i elementy techno. Częścią biznesu turystycznego są narkotyki, obowiązkowy element hipisowskiej podróży na Wschód. W miejscach o szczególnie bogatej tradycji Flower-Power - jak plaże stanu Goa - haszysz, opium czy ecstasy są dostępne na straganach na równi z kadzidłami.
Handlarze narkotyków stoją też za legendarnymi imprezami techno na Goa. Dwunastogodzinne tańce pod gołym niebem gromadzą tysiące osób. Wioskowe staruszki podają im herbatę i ciasteczka, barczyści młodzieńcy - piwo i narkotyki. Imprezy od 2000 r. są nielegalne, ich organizowania zabroniono ze względu na hałas rozchodzący się w promieniu kilku kilometrów. Zakazami nie przejmują się jednak ani turyści, ani organizator - zazwyczaj przechadzający się między neohipisowską młodzieżą elegant w garniturze włoskiego gangstera. Skorumpowana policja nie psuje zabawy.
Podróż na Zachód
Jadąc do Indii, szukamy nie kraju, lecz mitu. Na Wschód wciąż jedzie się, aby "znaleźć samego siebie". Indie nadają się do tego idealnie. Są "łatwe w obsłudze" - bajecznie tanie i dość bezpieczne. Fakt, że w podróżowaniu na Wschód chodzi bardziej o odtwarzanie hipisowskiego doświadczenia niż poznawanie Indii, może się wydać paradoksem. Ale czy na pewno? Współczesne wyprawy do Indii są nawiązaniem do naiwnego marzenia o duchowości, jakim była kontrkultura lat 60. Jak powiedział kiedyś amerykański socjolog Edward Said: "na Wschód się nie jedzie, na Wschód zawsze się wraca". Nawet jeżeli z całego podróżowania do Indii zostały już tylko nostalgiczne i zbanalizowane wycieczki szlakiem hipisów.
Mit podróży na Wschód ożył wraz z "odkryciem" Indii przez kontrkulturę lat 60. Wschód przyciągał jak magnes, ponieważ nie był "pustym duchowo" Zachodem. Przykład dali hipisowscy bohaterowie z The Beatles na czele. Zdjęcia członków zespołu medytujących w aśramie obiegły świat. Gwiazdorzy nie zabawili tu długo. Na ich miejsce przybyły jednak tysiące entuzjastycznych naśladowców - dzieci-kwiaty. Według gazety "India Today", co roku w wędrówkę śladami hipisów wybiera się ponad dwa miliony młodych ludzi, w tym kilka tysięcy Polaków.
Pijąc karma-colę
W latach 70. hinduska dziennikarka Gita Mehta zjadliwie, ale celnie opisała smak hipisowskiego podboju Indii w książce "Karma-cola" (w hinduskiej filozofii karma oznacza bilans dobrych i złych uczynków). Marzenie o Wschodzie szybko zmieniło się w orientalnie przyprawioną popkulturę. Według Gity Mehty, fenomen karma-coli polegał na tym, że na rynek trafiły nie tylko orientalne gadżety. Najbardziej chodliwym towarem okazało się oświecenie. Uciekając do Indii, dzieci-kwiaty mimo woli przywiozły tam zachodnie przekonanie, że wszystko można kupić.
Pokolenie Samotnej Planety
Dla współczesnych podróżników na Wschód kluczem do Indii nie jest jak dawniej Bhagawadgita, biblia hinduizmu, lecz Lonely Planet. Samotna Planeta to więcej niż przewodniki - to styl podróżowania. Lonely Planet stworzyli w latach 70. hipisi, wykorzystując doświadczenia swoich wędrówek. Mimo że z czasem wydawnictwo rozrosło się w potężny koncern, dalej sprzedaje hipisowski sposób na turystykę. Ideą przewodnią Lonely Planet nie jest wypoczynek, lecz dotarcie do prawdziwego Maroka, prawdziwego Konga czy prawdziwych Indii.
Zgodnie z zasadami Lonely Planet w Indiach nie jest się turystą, lecz podróżnikiem (zwanym tu travellersem lub backpackersem - "plecakowcem"). Jest nie do pomyślenia, aby travellers podróżował z walizką, korzystał z biur podróży czy bawił w kurortach. Powinien jeść w tanich jadłodajniach, najlepiej rękami jak miejscowi, i jeździć drugą klasą w towarzystwie tubylców. Podróżnicy szczerze pragną wejść za turystyczną fasadę i w imię tego są gotowi na poświęcenia. Choroby, obskurne, zaszczurzone kwatery, hordy żebraków i naciągaczy czy przepełnione pociągi są uważane za część doświadczenia Indii.
Hipisland sp. z o.o.
Hindusi dbają o to, by Indie spełniły oczekiwania travellersów. Zakładają knajpy, w których leci na okrągło Cat Stevens, Joan Baez czy Bob Marley. Szyją specjalny rodzaj ubrań w hipisowskim stylu sprzed 30 lat, wzbogaconym o motywy etniczne i elementy techno. Częścią biznesu turystycznego są narkotyki, obowiązkowy element hipisowskiej podróży na Wschód. W miejscach o szczególnie bogatej tradycji Flower-Power - jak plaże stanu Goa - haszysz, opium czy ecstasy są dostępne na straganach na równi z kadzidłami.
Handlarze narkotyków stoją też za legendarnymi imprezami techno na Goa. Dwunastogodzinne tańce pod gołym niebem gromadzą tysiące osób. Wioskowe staruszki podają im herbatę i ciasteczka, barczyści młodzieńcy - piwo i narkotyki. Imprezy od 2000 r. są nielegalne, ich organizowania zabroniono ze względu na hałas rozchodzący się w promieniu kilku kilometrów. Zakazami nie przejmują się jednak ani turyści, ani organizator - zazwyczaj przechadzający się między neohipisowską młodzieżą elegant w garniturze włoskiego gangstera. Skorumpowana policja nie psuje zabawy.
Podróż na Zachód
Jadąc do Indii, szukamy nie kraju, lecz mitu. Na Wschód wciąż jedzie się, aby "znaleźć samego siebie". Indie nadają się do tego idealnie. Są "łatwe w obsłudze" - bajecznie tanie i dość bezpieczne. Fakt, że w podróżowaniu na Wschód chodzi bardziej o odtwarzanie hipisowskiego doświadczenia niż poznawanie Indii, może się wydać paradoksem. Ale czy na pewno? Współczesne wyprawy do Indii są nawiązaniem do naiwnego marzenia o duchowości, jakim była kontrkultura lat 60. Jak powiedział kiedyś amerykański socjolog Edward Said: "na Wschód się nie jedzie, na Wschód zawsze się wraca". Nawet jeżeli z całego podróżowania do Indii zostały już tylko nostalgiczne i zbanalizowane wycieczki szlakiem hipisów.