Tym razem nie z przyzwyczajenia, a z wrażenia przysiedli Jasiu i Wiesiu na kanapie przed telewizorem. W końcu to miała być wielka polska bokserska wiosna. Trzy wielkie polskie asy boksu Albert Sosnowski, Krzysztof Włodarczyk i Tomasz Adamek - miały walczyć tydzień po tygodniu. Wszyscy trzej walczyli, a Jasiowi i Wiesiowi pozostało wrażenie, że siedzieli jednak z przyzwyczajenia. „Dobrze, że chociaż w większości wygrali” – stwierdził ziewając Jasiu.
„Za Gołoty to inaczej bywało – westchnął Wiesiu - Zawsze coś się działo, a to Andrew komuś przyłożył, a to uciekł z ringu, ale nudno nie było”.
A teraz? Niby miało być super. Najpierw Albert Sosnowski walczył o pas mistrza Europy. Jasiu i Wiesiu już zacierali ręce, a tymczasem zwany Dragonem bokser mocował się z przeciwnikiem w jakiejś obskurnej treningowej salce. Co gorsza 12 rund szachował się z Rosjaninem Aleksandrem Dimitrenko, by na końcu dostać szacha i mata w jednym i wylądować na deskach, bez świadomości.
Jasiu i Wiesiu otrząsnęli się po porażce pewnie szybciej niż Dragon, bo przecież przed nimi były jeszcze dwa wielkie wieczory. Oto Krzysztof Diablo Włodarczyk miał bronić mistrzostwa świata w pojedynku z Portorykańczykiem Palaciosem.
„Uff przynajmniej wygrał” – jęknął pod koniec wieczoru Wiesiu, gdy sędziowie podnieśli rękę Polaka do góry. Ale 12 rund chodzenia dookoła siebie, dało się we znaki nawet tak wytrawnym widzom jak towarzystwo kanapowe.
„Jakby na tym polegał ten sport, to Robert Korzeniowski mógłby zostać mistrzem świata także w boksie, a nie tylko w boksie” – stwierdził Jasiu.
Na koniec polskiej wiosny miał być hit z Tomaszem Adamkiem i Kevinem McBridem (onegdaj pogromcą Mike Tysona). Następnego dnia Jasiu nawet nie próbował ukrywać, że jej trakcie padł na deski, znaczy kanapę zupełnie bez czucia, a Wiesiu kończył walkę niemal zupełnie zamroczony.
„A może by tak zamiast siedzieć i oglądać, na grzyby gdzieś pojechać? Emocje będą większe” – zaproponował piłkarz i światowiec Mieciu.
„Tylko na grzyba mi jakiś prawdziwek” – zamyślił się Jasiu, nie mówiąc już o tym, że z niechęcią pomyślał o opuszczeniu kanapy.
Zresztą teraz ma być już lepiej. Po pierwsze na razie nasze asy odpoczną, a my od nich. Po drugie we wrześniu bitwa Adamka z Kliczką. Po trzecie ma do nas przyjechać Mike Tyson i nawet jeśli tylko po to by puścić gołębia, zawsze to już coś.
W końcu lepszy gołąb w garści, niż ...
A teraz? Niby miało być super. Najpierw Albert Sosnowski walczył o pas mistrza Europy. Jasiu i Wiesiu już zacierali ręce, a tymczasem zwany Dragonem bokser mocował się z przeciwnikiem w jakiejś obskurnej treningowej salce. Co gorsza 12 rund szachował się z Rosjaninem Aleksandrem Dimitrenko, by na końcu dostać szacha i mata w jednym i wylądować na deskach, bez świadomości.
Jasiu i Wiesiu otrząsnęli się po porażce pewnie szybciej niż Dragon, bo przecież przed nimi były jeszcze dwa wielkie wieczory. Oto Krzysztof Diablo Włodarczyk miał bronić mistrzostwa świata w pojedynku z Portorykańczykiem Palaciosem.
„Uff przynajmniej wygrał” – jęknął pod koniec wieczoru Wiesiu, gdy sędziowie podnieśli rękę Polaka do góry. Ale 12 rund chodzenia dookoła siebie, dało się we znaki nawet tak wytrawnym widzom jak towarzystwo kanapowe.
„Jakby na tym polegał ten sport, to Robert Korzeniowski mógłby zostać mistrzem świata także w boksie, a nie tylko w boksie” – stwierdził Jasiu.
Na koniec polskiej wiosny miał być hit z Tomaszem Adamkiem i Kevinem McBridem (onegdaj pogromcą Mike Tysona). Następnego dnia Jasiu nawet nie próbował ukrywać, że jej trakcie padł na deski, znaczy kanapę zupełnie bez czucia, a Wiesiu kończył walkę niemal zupełnie zamroczony.
„A może by tak zamiast siedzieć i oglądać, na grzyby gdzieś pojechać? Emocje będą większe” – zaproponował piłkarz i światowiec Mieciu.
„Tylko na grzyba mi jakiś prawdziwek” – zamyślił się Jasiu, nie mówiąc już o tym, że z niechęcią pomyślał o opuszczeniu kanapy.
Zresztą teraz ma być już lepiej. Po pierwsze na razie nasze asy odpoczną, a my od nich. Po drugie we wrześniu bitwa Adamka z Kliczką. Po trzecie ma do nas przyjechać Mike Tyson i nawet jeśli tylko po to by puścić gołębia, zawsze to już coś.
W końcu lepszy gołąb w garści, niż ...