Afera wynagrodzeń w administracji państwowej, SSP i organizacjach zależnych od publicznych pieniędzy (np. PFN) rozszerza się i zaczyna przybierać dość karykaturalną formę. Wynika to z pewnego poplątania tytułów wypłat i ich prawnych podstawy. Najczęściej stosowanymi składnikami wynagrodzenia, wpisanymi w umowę o pracę są: wynagrodzenie podstawowe, dodatek funkcyjny, premia i nagrody, dodatek za wysługę lat. Premię można, po udokumentowaniu odebrać, natomiast nagrodę można przyznać, ale również po udokumentowaniu. Osoby wymienione enumeratywnie w ustawie o wynagrodzeniach osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe i w odpowiednim rozporządzeniu Prezydenta RP mają tylko dwa składniki: wynagrodzenie podstawowe i dodatek funkcyjny. Prawo nie przewiduje premii i nagród, niejasną jest też podstawa prawna wypłaty dodatku za wysługę lat. Musimy więc rozdzielić jawne naruszenie prawa przez panią premier przyznającą nagrody dla osób których zarobki określa sztywno ustawa, z wypłatami premii dla urzędników, którym premie z racji umów o pracę się należą.
Pozostawiając na boku odpowiedzialność karną pani premier i konieczność zwrotu do skarbu państwa nieprawnie wydanych kwot, warto jednak zastanowić się nad wysokością wynagrodzeń osób na państwowych stanowiskach. Poseł Kaczyński, chcąc ewidentnie przykryć przestępstwo skarbowe swojego rządu, szumnie zapowiedział obniżkę wypłat dla parlamentarzystów i samorządowców (dyskretnie pomijając ministrów), argumentując to służebną rolą posłów na sejm, senatorów i samorządowców. Czy propozycja obniżki tych uposażeń rzeczywiście wynika „z woli ludu”? Czy rzeczywiście wyborcy będą się cieszyć, że reprezentują ich osoby, którym, jak poświadczył słowem honoru pan wicepremier Gowin, może nie starczać „do pierwszego”? „Pełniący służbę” za niską pensję lekarz będzie szukał dodatkowego zarobku w kilku miejscach pracy nie mając czasu na poszczególnych pacjentów, policjant pomyśli o dodatkowej kompensacie od kierowców, urzędnicy o dodatkowych opłatach pod stołem.
Wynagrodzenia to nie jałmużna
Szanowny pośle Kaczyński, ponieważ pracował pan na państwowym etacie tylko w PRL wyjaśniam: wynagrodzenia nie są jałmużną, ale są związane z odpowiedzialnością i koniecznymi kompetencjami do wykonywania danego zawodu. Jeżeli nie traktuje się posłów i senatorów jak marionetki, mające na skinienie wodza partii naciskać odpowiedni przycisk, musimy, jako społeczeństwo, zadbać, by dobór osób decydujących o przyszłości państwa był odpowiedni, by posłowie i ministrowie nie byli dobierani z racji byłych zasług czy wiernego poddaństwa fanaberii prezesa partii.
Wynagrodzenia tych ważnych dla państwa osób są problemem nie tylko w Polsce. Miesięczne wynagrodzenia parlamentarzystów wahają się od odpowiednika ok. 57 tys. złotych we Włoszech, 41 tys. w Austrii, poprzez poziom 30 tys. w krajach takich jak Wielka Brytania, Holandia i kraje skandynawskie do Rumunii i Bułgarii z uposażeniem koło 6 tysięcy. Polscy parlamentarzyści zarabiają podobnie do ich kolegów z Litwy, Węgier i Czech około 10 tysięcy złotych. Wysokość tych wynagrodzeń dość luźno związana jest ze średnią płacą w danym kraju – rekordziści to Włochy 5,3 razy średnia, Litwa 4,3, Estonia 3,9, a w ogonie są Malta 1,1; Hiszpania 1,2 i Luksemburg 1,4. Polska mieści się w „stanach średnich” z krotnością ok. 2,7 obok Niemiec, Portugalii i Grecji.
Wynagrodzenia parlamentarzystów są sprawą ważną, ale jeszcze więcej kontrowersji budzą wynagrodzenia ministrów, a przede wszystkim liderów administracji państwowej. Tutaj, w zależności od państwa, rozbieżności są jeszcze większe. Światowym rekordem w 2015 roku było roczne wynagrodzenie prezydenta Singapuru – 1,76 mln USD, drugie miejsce na podium miał prezydent Hong Kongu – 576 tys. USD, a trzecie prezydent Szwajcarii – 460 tysięcy. W UE rekordzistami byli liderzy Austrii (343 tys. USD), Luksemburgu (255 tys.) i Niemiec (244 tys.). Nieco niżej opłacani są przywódcy Belgii, Szwecji, Danii (ok. 240 tys. USD), jeszcze niżej Irlandii, Wielkiej Brytanii i Holandii (ok. 200 tys. USD). Jak widać wynagrodzenia polskich liderów: Prezydenta RP z jego wynagrodzeniem ok.71 tys. USD brutto (ok. 20 tys. zł miesięcznie) i premiera ok. 58 tys. USD (ok. 16,5 tys. zł. miesięcznie) nie są rewelacyjne, ale są zbliżone do uposażeń premierów krajów takich jak Węgry (ok 65 tys. USD), Hiszpanii (ok. 78 tys.), Portugalii (ok. 58 tys.) czy Rumunii (ok. 61 tys.).
Jak wynagradzać polityków?
W którym kierunku ma dążyć polskie społeczeństwo z wynagrodzeniami swoich reprezentantów i menedżerów budżetu na który składają się podatki obywateli? Niska pensja ministra to powód do rozgrzeszenia wypłacania bezprawnych nagród na zasadzie „należało nam się”, albo działań nepotycznych pierwszego rodzaju (obsadzanie stanowisk rodziną) lub drugiego rodzaju (obsadzaniu stanowisk przyjaciółmi z piaskownicy czy towarzyszami walki o władzę). Nisko opłacani parlamentarzyści będą mało oporni na argumenty lobbystów, a niektórzy będą naginać przepisy sięgając po dodatkowe wypłaty w formie diet z okazji wyjazdów zagranicznych lub po manipulacje z lewymi samochodowymi kilometrówkami (wyprawa madrycka posłów PiS).
Wydaje się, że należy na wynagrodzenia wybrańców społeczeństwa spojrzeć od zimnej, racjonalnej strony. Wyznacznikiem powinny być dane o zarobkach osób posiadających zbliżone do oczekiwanych kompetencje. Raport Płacowy Antal z grudnia 2017 przedstawia dane dotyczące wynagrodzeń w Polsce. Menedżer wyższego szczebla zarabia średnio ok. 21 tys. złotych, specjaliści i menedżerowie z dziedziny prawa, finansów i bankowości zarabiają na poziomie 10 tys. złotych. Przyjmując te wartości jako pewną podstawę należałoby uwzględnić fakt, że osoby wykonywujące funkcje publiczne obejmują je na kilkuletni zaledwie okres, a zatem „wychodzą” ze swojego podstawowego zawodu (luka ta powoduje zahamowanie ich naturalnej kariery). Należy uwzględnić ponadto konieczność odporności na pokusy omijania prawa czy przejmowania argumentacji „lobbystów” w zamian za różnego rodzaju „kompensaty”. Dlatego wydaje się rozsądnym by bazowe, średnie zarobki menedżerów średniego szczebla były wyznacznikiem dla parlamentarzystów, natomiast dla funkcjonariuszy wykonawczych (prezydenta, premiera, ministrów, prezesów ważnych instytucji państwowych…) wyznacznikiem były zarobki menedżerów szczebla wyższego. Ta przyjęta baza powinna być przemnożona przez współczynnik od 1,5 do 2,5 w zależności od zajmowanego stanowiska.
Zarabianie pieniędzy jest dobre!
Jeszcze raz wypada powtórzyć: wynagrodzenia funkcjonariuszy publicznych nie mogą być jałmużną, a normalne, godne i ekwiwalentne do kompetencji i odpowiedzialności zarobki nie mogą być zastępowane dyspozycyjnym maybachem, epatowaniem się jazdą z jedenastoosobową obstawą i trzema limuzynami za parę milionów, czy fruwaniem samolotami za paręset milionów. Kompensatą nie może być asfaltowa droga do zagrody czy też narkotyk pseudopoważania, oklasków, przecinania wstęg i ściskania dłoni osobistościom. Zarówno parlamentarzysta jak i minister, premier czy prezydent są normalnymi pracownikami wynajętymi przez społeczeństwo do wykonywania pracy. Za tę pracę należy się adekwatne wynagrodzenie, a nie zastępcze beneficja. Obniżajmy wynagrodzenia, a będą w polityce tylko takie osoby jak kłamca Macierewicz z jego Mistralami za dolara, helikopterami dla armii i objawieniem eksplozji smoleńskich, jak pani Pawłowicz, która łamiąc swoje ślubowanie poselskie jawnie przyznaje się do sprzeniewierzenia konstytucji (wyraźnie Bóg ze ślubowania nie pomógł, Kaczyński jest silniejszy), jak cała rzesza „fajterów” takich jak Tarczyński, Sasin czy Kurski, czy pożytecznych… obywateli potrafiących wytłumaczyć największe idiotyzmy jak Pięta, Suski czy Piotrowicz.
Podsumowując – należy podjąć rzeczową debatę dotyczącą wynagrodzeń „osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe”. Nie możemy dopuścić do dalszej sowietyzacji państwa, w którym pensja będzie zastępowana przywilejami przydzielanymi przez pierwszego sekretarza partii „wiodącej siły narodu”. Debatę należy podjąć również na temat uposażeń samorządowców – wybieralni menedżerowie winni mieć pensje związane ze skalą odpowiedzialności, a przede wszystkim o ich uposażeniu powinni decydować ich wyborcy, a nie fanaberia prezesa którejkolwiek partii.